niktt niktt
356
BLOG

Oratorium na wyspie Lipsi

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

 

Słońce grzeje niemiłosiernie. Przede mną pomykają blade jachty, w oddali dostrzegam znajome zarysy sąsiednich wysp. Morze szumi z umiarem, metodycznie i regularnie.

Wszystko trwa tak, jakby nic nie miało się zmienić. A przecież zmiany nadejdą nieuchronnie. Idzie jesień, która dotknie wszystkiego. Najpierw pokrywając siwizną kolorytu liści i traw nasze głowy, aby u krańca zmrozić nas raz na zawsze. Moja broda już posiwiała na tej wyprawie szczególnie mocno. Jak żółty liść pobłyskuje teraz nad szklanką piwa Heineken.

Mam nadzieję, że jutro pogoda pozwoli nam odpłynąć.

Siedzimy teraz na plaży Monodendri, w przepięknym zakątku wyspy. Ile idyllicznych widoków jeszcze ona ukrywa. Za każdym zakrętem, za każdym wzniesieniem pojawia się wciąż nowy obraz śródziemnomorskiej sielanki. Brzęczące dzwonkami kozy zapełniają zbocza pogubionych ścieżek, pojedyncze cyprysy i liczne oliwki nanizane są na kamienne linie murków, pożółkłe ścinki pól wygospodarowane ze wzgórz, drżące tamaryszki wessane w wilgoć plaży – wszystko to narasta i przygasa. Składa się w zadziwiającą mozaikę, nabiera barw w ostrym słońcu i je traci, kiedy ono wejdzie w chmury.

Na Lipsi każda koza ma na szyi dzwonek o nieco innym dźwięku. Kiedy pomiędzy kozami z jakiegoś powodu nastąpi poruszenie dzwonki tworzą muzykę. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem te dźwięki pomyślałem sobie, że gdzieś w pobliżu zamontowano jakieś gigantyczne, poruszane wiatrem brzęczyki. A były to zwykłe kozy.

Do plaży Monodendri doszliśmy drogą pełną kamieni klucząc, otwierając sobie i zamykając druciane furtki i bramki, aby w końcu znaleźć się na cyplu z olbrzymich skalnych bloków w kolorze ochry, które wyrastały wprost z morza. A na samym jego krańcu tkwiło samotne drzewo jałowca otoczone złocistymi kamieniami. Ułożone w dziwny sposób tworzyły prymitywną ławeczkę. Drzewo ją ocieniało. Usiedliśmy więc na tej kamiennej ławce.

I wtedy nagle ze zboczy góry, dzwoniąc setkami dzwonków zaczęły schodzić kozy. Schodziły majestatycznie pośród dźwięków muzyki, którą same tworzyły. Niesamowite !!

Wstałem i spróbowałem to sfotografować. Lecz ten zaczarowany obraz nie był do utrwalenia ani do zatrzymania. Był ulotny jak ważka. A kozy wraz z kozłami o rogach poskręcanych ponad miarę spokojnie przedefilowały brzegiem morza, przez chwilę próbowały pić morską wodę, a potem zawróciły w kierunku zacienionej połaci zbocza, aby w końcu oddalić się ku szczytom gór. I wszystko nagle znikło i ucichło.

Grażynka twierdzi, że wczorajszą burzą Lipsi zatrzymało nas na jeszcze jeden dzień, aby pokazać nam tę plażę. Bo oratorium na dzwonki kóz i samotny jałowiec wbity w kamienny cypel, wyglądający jak teatralna dekoracja – to widowisko, które nie często zdarza się oglądać.


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości