niktt niktt
383
BLOG

Corrida w miasteczku Tafalla

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

 

Nawet nie corrida, tylko jakieś dziwne widowisko, które z corridą miało coś wspólnego, lecz corridą jednak nie było.

Jest środek sierpnia. Na krótką chwilę w naszej wędrówce do gorącego wnętrza Andaluzji zatrzymaliśmy się w dumnym królestwie Navarry, co to zawsze było bastionem chrześcijaństwa.

Trochę pobłąkaliśmy się po okolicy zmagając się ze zniewalającym żarem, który dla północnego europejczyka jest zabójczy. Zajrzeliśmy do pięknej Pampeluny, do Olitte...

Dlaczego Tafalla? To czysty przypadek.

Zatrzymaliśmy się w tym miasteczku, gdzie niczego ciekawego do obejrzenia nie ma, bo zabrakło nam benzyny. Po prostu szukaliśmy tutaj stacji benzynowej.

W miasteczku trwała fiesta.

Było późne popołudnie, a na ulicach żar nie ustawał. Rozgrzane kamienie wciąż parzyły stopy, a mury domów oddawały gorąco w dwójnasób.

Na ulicach, w tawernach, w bramach i na skwerach stali rozochoceni i podchmieleni mężczyźni. Wszyscy ubrani w białe, bawełniane koszule i takież spodnie.

Przepasani czerwonymi szarfami. Każdy z nich miał coś czerwonego. Czy to apaszkę z herbem miasteczka, z tych co je sprzedawano po 3 E w maleńkim sklepiku tuż obok, czy to czerwony pas, czy amarantową szarfę. Przełamanie czerwienią beniaminowej bieli było jakimś niejasnym, powszechnie tu obowiązującym imperatywem. Nakazywał on demonstrować tę czerwoną rysę w ubiorze, ów czerwony zygzak. Żrący dysonans aroganckiej czerwieni kontrastujący z niewinnością bieli pozostałej garderoby.

Może to jakiś symbol. Ale czego? Może krwi? Albo dzikości serca tych ludzi?

Rys barbarzyństwa, co w niezbadanych zakamarkach ich dusz wciąż jeszcze drzemało?

Ich kobiety były roześmiane. Kolorowe i wyzywające. Poruszały biodrami w rytm chóralnego wspólnego śpiewu. Wszędzie pulsowały niskie, nosowe dźwięki, a drapieżna muzyka wprost wylewała się z okolicznych tawer.

Wino pito ostro, w ilościach większych niż zazwyczaj.

Usiedliśmy obok. Zachłannie wpatrywaliśmy się w to niezwykle witalne widowisko też z wolna sącząc czerwone wino. Napawaliśmy się widokiem wirującego tłumu, wchłanialiśmy otaczającą nas atmosferę, wsłuchiwaliśmy w słowa nie rozumiejąc ich znaczeń, wypatrywaliśmy niezwykłych, nieczytelnych dla obcych gestów.

Wszystko było nowe, nieznane, fascynujące.

Chłonęliśmy tę atmosferę radości. Czuliśmy się jakbyśmy byli mieszkańcami tego miasteczka i uroczystość też dotyczyła nas. A przecież tak nie było.

Byliśmy obcy, byliśmy widzami.Wpatrywaliśmy się szeroko otwartymi oczami w to co było widoczne, niczego nie rozumiejąc. Pozwalano nam to oglądać i tyle. Nic więcej!

Nikt nie zwracał na nas uwagi, choć byliśmy jedynymi obcymi. Nikogo w najmniejszym stopniu nie obchodziliśmy, bo miasteczko zajęte było sobą.

Nagle wszyscy wstali. Nawołując się i pokrzykując, z głośnym śpiewem i śmiechem zaczął tłum iść środkiem głównej ulicy w kierunku areny. W plastikowych, przenośnych lodówkach niósł wino. Wszyscy obejmowali się i przekomarzali. Śmiali się i śpiewali. Poszliśmy więc za nimi.

Idąc widzielismy przy krawężnikach drewniane belki tkwiące w specjalnych łozach i potężne, ułożone poziomo, żerdzie. To zabezpieczenia na czas przepędzania tędy byków. Pędzono je zapewne niedawno. Może dziś przedpołudniem, a może jeszcze wczoraj?

Żar z nieba nie ustawał. Tłum chichocząc i postękując, wijąc się i lśniąc dwoma kolorami powoli pełzł tunelem wyznaczonym żerdziami w kierunku areny.

Nie była to wielka arena. Miała białe mury niedbale pochlapane farbą i prymitywne wnętrze. Zieleń zakurzonych drzew dawała nieco chłodu. Bilety po 15 E. Weszliśmy do środka.

Niecka wyglądała jak rozgrzany gar napełniony żółtym piaskiem, jak muszla wyrzucona przez wezbrane i oszalałe morze. Powietrze ponad nią drżało, dwa kolory wirowały. Drobne blaski czerwieni świdrowały oczy, biel stwarzała za to wrażenie łagodności.

 

Czuło się narastające emocje. Czuło się, że za chwilę, że dosłownie za wątłą jak źdźbło chwilę ten rozgorączkowany tłum, te niespokojnie falujące głowy, niejasne gesty i niezrozumiałe słowa, i aż nadto zrozumiałe błyski kobiecych spojrzeń oraz bezceremonialna żądza spojrzeń męskich - że to wszystko nagle eksploduje!

Tłum gęstniał, słońce parzyło.

Niecierpliwość. Cierpliwość. Oczekiwanie.

Coś musiało się wydarzyć. Może za chwilę, może za godzinę...

Wypuszczono byki.

Potężne i niepokorne, krnąbrne, dzikie, ciemnobrązowe bestie. Ogłupiałe i rozochocone biegały wokół areny. Orkiestra grała marsze, podpity tłum reagował żywo na każde słowo spikera. Pomiędzy bykami uwijali się młodziacy, bezceremonialnie umykając za drewnianą balustradę, kiedy byk podbiegał zbyt blisko.

To trwało. A potem spędzanie byków z areny też trwało. To było żmudne i niewdzięczne zajęcie.

Aż wreszcie arena opustoszała. Piasek wyrównano i wygładzono. Nastała cisza. Orkiestra umilkła, widzowie przycichli, jakby zapadli się w sobie, wypatrując czegoś w nagrzanej do czerwoności czeluści areny.

Słońca nikt nie próbował okiełznać.

Siedzieliśmy w zadaszonej, a więc zacienionej jej części, pomiędzy dwiema Hiszpankami. Co chwila wstawały i gładziły się po tyłeczkach. Dawały nam do zrozumienia, że robią tak, bo ten okropny plastikowy materiał denerwująco wchodzi im między pośladki. Zdumiewające!

 

Gdy pierwsza czwórka białych toreadorów wbiegła w okrągłą słoneczna plamę uznałem, że widowisko będzie raczej nudne. Nie mieli ze sobą żadnych narzędzi tradycyjnej corridowej tortury, żadnych tam ostrzy, żadnych pik, szpad, ani niczego innego, czym mogliby byka ugodzić.

Byli zupełnie bezbronni. Byk za to wściekał się.

Ukazując mu i chowając czerwoną muletę mogli oni tylko w niewielki sposób kierować jego pełnym furii atakiem.Wkazywać mu tego z pośród czterech, który miał być jego celem.

I wtedy ujrzałem rzecz nieprawdopodobną.

Oto jeden z chłopców, stojąc naprzeciw szarżującego byka, w chwili kiedy znalazł się tuż przed jego pyskiem, nagle wzbił się niczym motyl nad byczym karkiem, zrobił w powietrzu kilka obrotów i spadł za jego zadem.

Oniemiałem! Publika szalała. A byk zgłupiał. Zatrzymał się, rozejrzał, przekręcił głowę i zawrócił.

Pomyślałem, że śnię. Że przez chwilę uległem jakiemuś złudzeniu, jakiejś halucynacji.

To było niewiarygodne. Oto widok wzlatującego ponad byczym cielskiem chłopca, widziany wielokrotnie na kreteńskich freskach i kontestowany przez większość naukowców jako niemożliwy do wykonania, nagle ziścił się w tym maleńkim, zapomnianym miasteczku Tefala w krainie Navarry.

Śniłem? Nie śniłem!

W żadnym wypadku nie śniłem.

Chłopcy wciąż skakali.

W locie niczym ważki wykonywali ewolucje i lądowali w tumanach kurzu.

Aż wreszcie jeden z nich zaryzykował skok ponad bykiem, mając oczy zasłonięte czarnym płótnem.

Pędzące na niego bydle lokalizował jedynie słuchem.

Może tętent byczych kopyt, może szelest wzbijanego i opadającego piasku, a może drganie rozpalonej powierzchni areny stawały się jemu zwiastunem.

Może w kojącej ciszy wypełniającej całą przestrzeń areny, w absolutnej ciszy milczenia zamarłej w oczekiwaniu publiczności, ów chłopak uchwycił krótki moment, ten ułamek sekundy kiedy to właśnie powinien wystrzelić w górę i jak kamień opaść dokładnie w tym, a nie w żadnym innym miejscu.

 

Wszystko wydawało się takie lekkie, oczywiste, proste i łatwe do wykonania.

W żadnym wypadku nie było to niebezpieczne.

Ależ skąd. Widzieliśmy z jaką łatwością chłopcy wykonywali swoje ewolucje.

Zachwycona publiczność ciągłym aplauzem dodawała im animuszu. Kobiety machały chustami, a mężczyźni kręcili z uznaniem głowami.

Po kilkudziesięciu minutach tych zmagań każdy byk czuł się już zagubiony. Był zupełnie bezradny wobec ludzkiej inteligencji, sprytu i fizycznej sprawności. Aż w końcu zmęczony i wyśmiany stawał w miejscu zniechęcony. Wtedy chłopcy klękali przed nim, składali elegancki ukłon i na tym kończyli swój pokaz.

 

Oswoiłem się z tą niezwykłością. Zbyt szybko uznałem ją za oczywistą. Zbyt szybko!

Nagle, przy którymś z rzędu skoku chłopak pomylił krok. Może źle ocenił odległość, może na chwilę utracił koncentrację. Lądując potknął się i upadł.

To był moment. Na ułamek sekundy sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Lecz byk tego nie przegapił. Nie zamierzał stracić takiej okazji.

Dopadł leżącego i bezlitośnie rozorał jego ciało. Krew zmieszała się piaskiem.

Aplauz zamarł w ustach kobiet. Wstaliśmy i wpatrywaliśmy się w oszalałe z wściekłości zwierzę, nie mogąc nic zrobić. Zaległo milczenie. Zza barier wybiegli ludzie. Machali czerwonymi muletami, wymachiwali rękami i chustami, próbując jakoś odwrócić uwagę oprawcy. Bezskutecznie. Byk bez opamiętania bódł leżącego bezwładnie chłopaka. Krew powoli zmieniła barwę białej odzieży. To trwało. Trwało długo.

Wreszcie przestał. Odbiegł w przeciwną stronę. Chłopaka pochwycono na ramiona i wyniesiono poza konchę areny. Staliśmy w milczeniu. Głowa przy głowie. Twarz przy twarzy. Cisza trwała. Żar wciąż spływał z nieba.

Byk biegał atakując drewno balustrad. Próbowano go jakoś uspokoić, lecz w końcu dano mu spokój.


 

 


 


 


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości