Medinat Al Zahra - meczet
Medinat Al Zahra - meczet
niktt niktt
569
BLOG

Facet bez rąk

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

 

Postanowiliśmy wpaść na chwilę do świeżo odkrytego paradnego pałacu Rahmanna III - wielkiego władcy, który ogłosił się kordobańskim kalifem. Pałac wybudował sobie w 936 roku, a odkryty został całkiem niedawno - bo zaledwie w 1910 roku. Nazwał go Medinat Al Zahra, co znaczy "Olśniewający". Wybudowano go w szczerym polu, od północy wspierając jedynie o łańcuch Sierra Moreny.

W rozgrzanym do czerwoności powietrzu doskonale widać jak pałac rozpościera się na trzech, lśniących słońcem tarasach i jak zajmuje wielki prostokąt o długości boków 1 km na 2 km. Miał ukazywać potęgę kordobańskiego kalifatu u samego szczytu. Można tu dojrzeć ślady świetności - cztery baseny, gdzie ponoć umieszczano rtęć, widać mauretańskie łuki, paradne schody. Jest właśnie odrestaurowywany ceremonialny hall. Zachowało się tu wiele, bo rzecz ukryta była przez wieki pod ziemią. Lecz nie tak znów wiele, jakby zachować się mogło. Kamienie z Al Zahry po upadku kordobańskiego kalifatu, wywożono bowiem na budowę innych, późniejszych kamiennych budowli islamu - m.in. Alcazaru w Sewilli.

Pałac Rahmana III przetrwał tylko 100 lat. Po upadku Kordoby i wobec politycznego rozdrobnienia kalifatu na wiele zwalczających się księstewek przestał być potrzebny. Boski przepych pałacu Al Zahra miał mieć też  udział w tamtym upadku. Ale to inna historia.

W każdym razie Al Zahra sprawia wrażenie miejsca opuszczonego i zapomnianego. Może stanowić jedynie przyczynek do rozważań nad tym jak dalece historia islamu na tych ziemiach jest także historią współczesnej Hiszpanii? Czy przyznaje się ona do muzułmańskiego dziedzictwa? Bo przecież wypędzeni przez katolickich królów muzułmanie zabrali stąd islam, lecz zostawili część swej ludności. Wystarczy spojrzeć mijanym przechodniom głęboko w oczy, aby nie mieć co do tego wątpliwości.

Islam - wróg chrześcijaństwa - nie wykluczone, że w ostatecznym rezultacie odniesie zwycięstwo. To religia biedy, ludzi głodnych dosłownie i w przenośni. To religia świata wykluczonego. Religia ludzi fanatycznie wierzących, którym o coś chodzi, a wskazania Koranu traktują absolutnie serio.

Kiedy pojawiliśmy się w Madrycie odbywał się tu zlot młodzieży katolickiej z całego świata. Ulicami przewalały się tłumy młodych, rozmodlonych ludzi z flagami swych państw. Nie było w centrum takiej ulicy aby nie zapełniał jej tłum w żółtych trykotach z księdzem trzymającym w dłoni gnące się wędzisko z proporcem. Zatrzymywali się, przepychali między sobą, a czasem między innymi, stawali, to znów podbiegali gdzieś truchtem, znów stawali, śpiewali jakieś religijne pieśni, no i modlili się żarliwie. Roześmiani, beztroscy. Byli wszędzie. Dosłownie wszędzie!

Wieczorem, zmęczeni nieznośnym upałem i całodzienną włóczęgą po mieście przysiedliśmy na chwilę w wystawowej wnęce, opierając znużone głowy o chłodną szybę wykwintnego sklepu przy jednej z głównych ulic w pobliżu Puerta del Sol.

Siedzimy więc sobie oparci o tę wystawową szybę i obserwujemy przepływające przed nami życie. Nagle dojrzeliśmy jak środkiem ulicy, która w całości była deptakiem, krąży facet bez rąk. Co do tego, że facet nie miał rąk nie było wątpliwości, bo był ubrany tylko w tiszert, a ręce ucięto mu na wysokości obojczyków. W zębach trzymał plastikowy kubek, gdzie postukiwało kilka monet. Wydawał przy tym jednostajny, niemiły dla ucha dźwięk. Był to jednocześnie hałaśliwy bełkot i niema prośba o jałmużnę. Facet był nachalny, niemile głośny, można nawet powiedzieć, że bezczelny! Ale był też bezsprzecznie nieszczęśliwy. Paskudnie dotknięty przez los. Miał prawo domagać się wsparcia. Miał takie moralne prawo!

Siedzieliśmy tam około 15 minut. Może nawet nieco dłużej. Minęło nas tysiąc, a może i więcej zadeklarowanych chrześcijan z całego świata. Młodych chrześcijan pod opieką duchowych pasterzy. Przyjechali do Madrytu aby zaznaczyć przynależność do chrześcijańskiej wspólnoty. Śpiewali o tym. Śpiewali o miłości bliźniego, o nakazach biblijnych. Każdy miał na szyi drewniany krzyżyk. Z tego tysięcznego tłumu młodych chrześcijan tylko sześciu zatrzymało się, spojrzało na bezrękiego kalekę i wrzuciło mu do kubka kilka centów.

Jest różnica w rozumieniu nakazów swej religii pomiędzy sytymi chrześcijanami, a wysadzającymi się w powietrze głodnymi muzułmanami.

 

 

 

 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości