Właśnie zakończyła się debata Lis Kaczyński. Tomasz Lis odniósł nieznaczne zwycięstwo, który wypadałoby określić 4:3. Pierwsza bramka dla Kaczyńskiego to wszelkie tematy merytoryczne, których było w zasadzie jak na lekarstwo. Druga bramka to uśmiech przez co najmniej pół audycji. Trzecia bramka to złapanie Lisa na tym, że sam nie wiedział o co pytał w kwestii kandydowania młodych kobiet z Pisu.
Bramki dla Lisa są następujące. Przesycona negatywną emocją twarz to pierwszy gol. Zręczne kierowanie rozmowy na tory rozstrząsania zdrowia psychicznego rozmówcy ( pistolet, insynuacje, kartofel, Merkel ). W miarę zręczne przerywanie to trzecia bramka.
Rozstrzygający gol dla Tomasza Lisa to montaż telewizyjny. Otóż już dawno odkryto zjawisko, że ludzie odbierają przekaz, obraz, osobę, różnie w zależności od tego co jest z nią lub obok niej pokazywane. W programie Tomasza Lisa osoba Jarosława Kaczyńskiego została zestawiona z silnymi negatywnymi emocjami i zachowaniami prezentowanymi, przez prowadzącego. Stąd u odbiorcy pojawi się negatywna konotacja. Kaczyński = negatywne emocje. Zupełnie bez znaczenia czy były to emocje prezentowane przez premiera czy przez redaktora.
Z punktu widzenia kampanii wyborczej Kaczyńskiego podjęcie debaty z Lisem Tomaszem, należy uznać za błąd. Jarosław Kaczyński nie chciał debaty z Donaldem Tuskiem by nie rozmawiać w oparach absurdu. Za to rozmawiał w dokładnie tych oparach, zaprawionych dodatkowo wzrokiem Tomasza "Czy ja jestem doktorem" Lisa, którym gdyby mógł to by raczej nie pomógł.
Otóż prawdą jest, że nie z każdym i nie zawsze "da się rozmawiać". Nie da się rozmawiać, gdy strony nie mają do siebie szacunku i nie respektują wzajemnych praw, w tym do pełnej wypowiedzi czy też do konieczności obopólnej zgody co do zakresu rozmowy. Do rozmowy jak i każdego "współ"działania, potrzebna jest dobra wola obu stron. Jej brak jedynie po jednej, czyni współdziałanie niemożliwym.