Od długiego czasu nie pisuje już notek, ani komentarzy na salonie24. Pozwoliłem sobię jednak zabrać głos przy wpisie Łukasza Warzechy .
Redaktorowi poczytnego dziennika odważyłem się zwrócić uwagę, że sformułowanie „w charakterystycznym dla tej gazety grafomańsko-pompatycznym stylu” (chodzi o GW) wypowiedziane przez pracownika brukowca, jakim jest Fakt nie najlepiej o nim świadczy. Jak również nie najlepiej świadczy sformułowanie „o sprawie rozwodzi się jakaś Dorota Jarecka”.
W języku polskim, gdy mówi się „jakiś XYZ” to zwykle jest to dość pogardliwe. Łukasz Warzecha takim stwierdzeniem (i późniejszymi pokrętnymi wyjaśnieniami w komentarzach) zrównał się z kolesiem z pubu, który mówi „Mam na ścianach piękne krajobrazy. Kupiłem na straganie bazarowym. To jest sztuka. A nie jakieś bohomazy Wangoga”.
Można nie znać krytyka sztuki. Ale to nie najlepiej świadczy o wypowiadającym się, jeśli nie próbuje poszerzyć swojej wiedzy. Szczególnie, gdy jest dziennikarzem. Choć w sumie może nie powinno to zaskakiwać (pozwolę sobie przypomnieć cytat Kapuścińskiego "Na 1 stronę swojego tekstu, musicie przeczytać 100 stron tego, co napisali na ten temat inni").
Sporą część swojego życia zawodowego poświęciłem pisaniu. Bardzo często, gdy ktoś tytułował mnie dziennikarzem wyjaśniałem, że jestem piszącym analitykiem, a nie dziennikarzem. Dlaczego? Zbyt dużo w swojej karierze spotkałem dziennikarzy [finansowych], których jedynym celem było „walenie wierszówki”. Było im wszystko jedno; mogli pisać w poradniku pszczelarza, sportowca, czy giełdowca. Znali się na wszystkim. Ich przewagą nad szarym człowiekiem było to, że są publikowani. A wiadomo słowo pisane musi być „mundre”. Niestety wiedza specjalistyczna często była znikoma (chyba, że chodziło o politykę, na tym znają się przecież wszyscy; ale nie wszyscy mają szanse publicznie o tym mówić).
Miałem odpuścić całą tę sprawę, bo głównie mnie rozbawiła. Jednak uświadomiłem, sobie, że redaktor gazety, który na blogach tnie wybiórczo komentarze to w sumie nic zaskakującego i wpisuje się w niedawną dyskusję "dziennikarze kontra blogerzy".
Pisząc w gazetach ma się władzę. Nawet gdy są to polemiki, dziennikarz może mieć ostatnie zdanie (takim kuriozum w ostatnim czasie była odpowiedź Mirosława Czecha na wyjaśnienia KNF), choćby był t największy bełkot. Blogi tej szansy nie dają. Tu każdy może znaleźć i wypunktować błędy, pomyłki, bzdury. Może to okrasić chamskim sosem, albo osobistymi przytykami. Cóż tak jest i już. Dziennikarze tego nie lubią. Oni uwielbiają stawiać się na piedestale wiedzących więcej.
Tak stało się też tym razem.
Blogi (a wcześniej fora) dały też szansę na niesłychanie dynamiczne dyskusje. Pełne dygresji, odskoczni, nowych wątków. Można tego nie lubić, ale można też z tego korzystać. Każdy ma swoje własne podejście. Na swoich blogach oraz prowadzonym od ponad ośmiu lat forum zostawiałem wszystkie wpisy (łącznie z tymi, które mnie krytykowały, bądź obrażały). Podejmowałem próbę wyjaśnienia i tyle. Nie żeby przekonać krytyka, tylko żeby uczestnicy sami mogli ocenić i wybrać, kto ma rację.
Łukasz Warzecha wyciął też inny mój post. W którym zwróciłem uwagę na drobnostkę.
Jedna z jego wypowiedzi brzmiała:
„Widzę, że niektórzy nie mogą znieść, że na temat sztuki wypowiadają się niefachowcy. Znam Bacha na tyle, na ile może go znać w miarę wyrobiony amator. Zapewne znacznie lepiej od Pana. I to mi daje możliwość i prawo wyrażania moich opinii.
Druga zaś:
„Proponuję, żeby trzymał się Pan tematów giełdowych, panie ZALEWSKI.”
Logika cudowna. Taka polityczna można by rzec. No i do tego pogarda w rozmowie z innymi - „znam się na tym zapewne lepiej od Pana”. A dlaczegóż to? Na jakiej podstawie? Bo tak. Bo to jest Pan Dziennikarz. Przez bardzo wielkie D.
Panie Łukaszu odrobinę dystansu i szacunku do swoich dyskutantów. Bo inaczej reprezentuje Pan IV władzę, jako „Waadzę” – arogancką, butną, przekonaną o tym, że wie wszystko lepiej. W sumie jednak to koresponduje z linią pisma, który tworzy tytuły według wzoru "My biedujemy, oni się bawią", albo "Publicznie bluźnili na wizji. Powinni odejść" ;)