MRZ MRZ
447
BLOG

Żegnaj Pani Magister czyli przyczynek do rozważań o końcu świata

MRZ MRZ Kultura Obserwuj notkę 5

 

 

           W dawnych, dobrych czasach ... No, przynajmniej w dawnych i lepszych od obecnych. Gdy człowiek wchodził do apteki, spotykał tam mężczyznę, ubranego z elegancją podkreślającą jego wysoki, profesjonalny status społeczny i atencję wobec swej sztuki i klienta. Bywał to jakiś garnitur, czy wcześniej surdut, według aktualnego obyczaju. Do człowieka tego zwracało sie per Panie Magistrze i oczekiwało fachowej pomocy. Pan Magister potrafił oczywiście sprzedać co tam akurat miał na składzie a było to choremu potrzebne, wedle obowiązującej naonczas wiedzy medycznej. Umiał też wyprodukować lek według lekarskiej preskrypcji z aptekarską dokładnością. Jak również potrafił udzielić porady w wielu sprawach zdrowotnych. Zarówno praktyczne umiejętności jak i wiedzę Pan Magister posiadał ogromną. Stąd też poniekąd ów tytuł, który daje się przetłumaczyć na coś w rodzaju: Mistrzu! Wiedział on po części na jakie choroby jakie leki są skuteczne, jak je przygotować i z czego. Jakie rośliny czy minerały do produkcji leków służą. Często gdzie ich szukać, jak zbierać, jak surowiec przygotowywać.

           Mijały generacje. Na garniturach pojawiły się białe, robocze fartuchy. A i same garnitury ustępować zaczęły pola garsonkom. Być może to już wtedy zaczął się, jeszcze powolny, upadek cywilizacji białego człowieka. No bo jakże to tak: żeby elegancki kostium dama musiała pod fartuchem dla ochrony przed roboczym zabrudzeniem chować. Feminizacja aptek następowała stopniowo z przyspieszeniem wywołanym II Wojną Światową. Panie Magister, nadal z olbrzymią wiedzą o lekach, część wiedzy o surowcach zamieniać zaczęły na informacje o sprawozdawczości i przepisach. Niemniej do dziś w mojej praktyce lekarskiej stosuję lek recepturowy z notatek mojej babci – farmaceutki. Bo pozostałych nikt mi już dziś nie zrobi – brak surowców. Szkoda, kiedyś moi pacjenci je sobie chwalili.

           Tempora mutantur et nos mutamur in illis. Dziś w tak zwanej aptece, za ladą, uwijają się, najczęściej młodzi, ludzie poprzebierani w białe fartuchy dla picu. Też mają wiedzę. Nie żeby od razu na poziomie magisterskim. To zazwyczaj technicy farmacji. Mają niezbędną wiedzę handlową, czyli co gdzie leży, jak rozmawiać z klientem i jakie są promocje. Sprawnie obsługują komputer, przeszukają bazę danych, wyszukają i sprowadzą lek z hurtowni. I mają olbrzymią wiedzę urzędniczą! Znają różne kody i numerki, potrafią zaksięgować, odczytać kody paskowe i zafakturować; opisać i ostemplować. I rozliczyć. Właściwie trudno powiedzieć kim taki pracownik apteki jest. Skoro nawet trudno powiedzieć czy to apteka czy skład apteczny czy drogeria. Nie jest to farmaceuta bo leku nie wytwarza. W połowie to sprzedawca zatrudniony przez przedsiębiorstwo handlowe, w połowie urzędnik państwowy obsługujący molocha polskiej biurokracji.

           A jak się to ma do tytułowego końca świata? Otóż, jakby tak jednak, jakaś planetoida w nas gruchnęła, czy ktoś po pijaku odpaliłby parę głowic, to, jeśli przeżyjemy, trzeba będzie sobie radzić na poziomie interakcji: człowiek w potrzebie – człowiek fachowiec. I wtedy ta cała wiedza, dziś niezbędna by zrealizować najprostszą receptę, okaże się do niczego niepotrzebna, żadnemu dobru niesłużąca. Aptekarz wytwarzający lek jej nie potrzebuje. Pacjent jej nie potrzebuje. Lekarz nie potrzebuje. Potrzebuje jej państwowa biurokracja. Tylko, że my – ludzie tu żyjący, do niczego państwowej biurokracji nie potrzebujemy.

MRZ
O mnie MRZ

Liberalny konserwatysta, rzymski katolik. Filozof przyrody, cyniczny sceptyk rzeczywistości rozdarty między chłodną logiką a ironicznym warcholstwem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura