Philosopher Philosopher
42
BLOG

Rząd rozmawia z Episkopatem

Philosopher Philosopher Polityka Obserwuj notkę 23

Kiedy w końcu takie pojęcie jak dyferencja nabierze w naszym kraju znaczenia praktycznego, a nie jedynie teoretycznego? Pytanie to stawiam oczywiście w związku z obradami Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, czyli tworu budzącego we mnie ogromne zdziwienie. Oto o czym ów komisja rozprawiała.

1. Polityka prorodzinna. - Chodzi o wskazanie na potrzebę zainicjowania mądrej polityki prorodzinnej w Polsce, która przez różne czynniki jest niedostrzegana - podkreślił rzecznik Episkopatu ks. Józef Kloch.*

Mądra polityka prorodzinna w wykonaniu naszego Episkopatu wygląda mniej więcej tak: Rodzina to oczywiście mąż, żona oraz minimum pięcioro dzieci. Piątka dzieci do żaden problem, bo w końcu antykoncepcja jest zabroniona. Każdy poród odbywa się oczywiście w sposób naturalny, gdyż cesarka też jest zabroniona. Nieważne, że rodzina może żyć w nędzy, ważne żeby się po katolicku rozmnażała. Życie żony to pasmo fascynujących przygód: dzieci, gary, sprzątanie, pranie i tak w kółko. Wszystko oczywiście z uśmiechem na twarzy. Kobieta, która się kształci, albo co gorsze pracuje to najgorsza grzesznica. Kobieta oczywiście sama może chcieć zajmować się domem i nie pracować, ale w "państwie Episkopatu" nie ma miejsca na wybór, to jej obowiązek. Na utrzymanie zarabia tylko mąż. Co oczywiste w naszym kraju, nie jest sam w stanie utrzymać tak dużej rodziny. Na przeciw tym problemom staje państwo. Państwo, które jest jak studia bez dna. Państwo zafunduje to, państwo zafunduje tamto, państwo zafunduje w ogóle wszystko co się da. No i jeszcze na jakąś nową świątynie mogłoby dorzucić.

Mądra polityka prorodzinna to stworzenie przez państwo warunków do zarabiania godziwych pieniędzy. To dostęp do żłobków i przedszkoli. Traktowanie kobiet na porodówkach jak ludzi, a nie jak przedmioty. Zapewnienie kobietom warunków rozwoju, tak aby dziecko nie oznaczało końca kariery zawodowej.

Kiedy posłucha się młodych ludzi, którzy nie chcą mieć dzieci, mówią oni głównie o dwóch powodach. Po pierwsze nie stać ich na dziecko. Nie stać ich na mieszkanie, a co dopiero na dziecko. Czasy się zmieniły, obecnie nikt nie decyduje się na dziecko dla samego dziecka. Każdy chce zapewnić potomstwu godne warunki życia, wykształcenie, a to kosztuje. Drugi podwód dotyczy kobiet. Nie ma się co dziwić, że młode kobiety nie chcą mieć dzieci, jeśli stają przed wyborem: dom czy praca. Trzeba umożliwić matkom prawo do wychowywania dzieci i jednocześnie rozwoju zawodowego. Podoba mi się coraz popularniejszy za zachodzie pomysł budowania przez firmy żłobków i przedszkoli, dzięki czemu kobiety nie są zmuszane do rezygnacji z pracy. No i nasze nieszczęsne szpitale, w większości których matki traktowane są jak balast, a nie jak pacjentki, jak ludzie.

2. Kwestia zapłodnienia in vitro. Ks. Kloch zaznaczył, że strona kościelna zgłosi możliwość występowania w roli konsultanta w zakresie prac nad opracowaniem prawa - które dotąd w Polsce nie istnieje - a które powinno regulować tę kwestię.

W sumie to nie rozumiem czym kościół się martwi. Przecież każdy katolik i katoliczka wiedzą jakie jest stanowisko ich kościoła w tej sprawie. Jeśli przyjmiemy (jak się nam mówi), że większość Polaków to katolicy, to kościół ma już z głowy większość ewentualnych zainteresowanych tym zabiegiem. Jednak nie ma co ukrywać, że to fikcja. Trzeba powiedzieć jasno, że kościół wbrew temu co mówi jest słaby. Skoro duchowi mówią wiernym, że grzechem jest robić to i to, a wierni i tak to robią, to chyba kościół ma małą siłę przekonywania. I dobrze zdaje sobie z tego sprawę. Jeśli polscy katolicy nie przestrzegają norm jakie nakazuje im ich kościół, to Episkopat idzie na łatwiznę. Po co przekonywać i tłumaczyć swoim owieczkom, lepiej zakazać przez prawo i problem z głowy. Szkoda tylko, że cierpią na tym obywatele niewierzący. No, ale w końcu w naszym kraju to obywatele drugiej kategorii.

3. Miejsce nauki religii w systemie edukacji. Chodzi o dwie kwestie: o wliczanie stopnia z katechizacji do średniej ocen oraz możliwość zdawania religii na maturze.

Moim skromnym zdaniem religii w szkołach w ogóle być nie powinno. Miejsce religii jest w kościele. A już w ogóle absurdem jest nauczanie religii po dwie godziny w tygodniu przez wszystkie lata edukacji! Jej miejsce powinno zająć religioznawstwo. Ale skoro już jest i chyba szybko się to nie zmieni, to skoncentrujmy się na średniej ocen i maturze.

Zgodziłbym się na wliczanie stopnia z religii do średniej ocen pod kilkoma warunkami. Po pierwsze ma to być nauczanie, a nie parodia jaka jest obecnie, kiedy to na katechezie częściej się odrabia lekcje z innych przedmiotów, a piątki stawia się za znajomość „Ojcze nasz”, a nie konkretną wiedzę dotyczącą chrześcijaństwa. Po drugie należałoby poważnie potraktować etykę. Teoretycznie uczeń ma do wyboru, albo religia, albo etyka. W rzeczywistości jest tak, że etyki w szkołach nie ma prawie w ogóle. Uczniowie, którzy nie uczęszczają na religię mają po prostu o jedną godzinę przebywania w szkole mniej. W takiej sytuacji jaki uczeń zdecyduje się uczęszczać na etykę i dobrowolnie dodawać sobie kolejny materiał do nauki.

Religia na maturze? Owszem, czemu nie. Ale pod kilkoma warunkami. Jeśli na maturze ma być religia katolicka, to powinna być też możliwość zdawania matury z innego wyznania. O konieczności egzekwowania wiedzy, a nie wiary pisałem wyżej. Jeśli niby religię i etykę traktujemy równoważnie, to i etyka powinna znaleźć się na maturze. W ogóle absurdem jest dla mnie dyskutowanie na temat możliwości zdawania religii na maturze, kiedy prawie w ogóle nie mówi się o potrzebie nauczania filozofii i maturze z tego przedmiotu.

* Cytaty za tvn24.pl

Philosopher
O mnie Philosopher

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka