Polonistka Polonistka
1698
BLOG

Tekst spóźniony o prawie miesiąc, wspomnienia wciąż żywe...

Polonistka Polonistka Polityka Obserwuj notkę 24

 10.10.2010 niedziela, pociąg relacji Białystok-Warszawa, godzina 10.00. Ktoś, kto jest przesądny, mógłby przestrzec nas przed wyjazdem. Jednak nie bardzo się tym przejmujemy. Wchodzimy z siostrą do przedziału kontynuując rozpoczętą wcześniej rozmowę. Para, która siedzi naprzeciw, kiedy orientuje się, że jedziemy do Warszawy na Marsz Pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej, zaczyna coś do siebie szeptać i chichotać. W końcu chłopak wychodzi z przedziału, a dziewczyna wkłada w uszy słuchawki i słuchając muzyki patrzy na nas z pogardą.

Drogę z dworca na Krakowskie Przedmieście pokonujemy na piechotę, co w mocnym słońcu i zważywszy na toboły, które ze sobą wzięłam ( aparat fotograficzny i torbę z ubraniami i kosmetyczką) jest dosyć męczące. Idziemy dosyć szybko, mimo, że czasu mamy naprawdę dużo. Obie podświadomie chcemy być jak najszybciej pod Pałacem Prezydenckim. Docieramy tam ok.13.00 i naszym oczom ukazuje się taki oto widok— dwa zamknięte wianuszki osób, oddalone od siebie o około 4 metry. Jedna grupa to ludzie, którzy cierpliwie odmawiają różaniec za zmarłych w katastrofie. Około dwadzieścia osób. Za to drugi wianuszek, jakże odmienny od pierwszego, otacza eleganckiego mężczyznę „pod krawatem”, stojącego przy popisanej markerami, naturalnej wielkości trumnie, która jak widać jest elementem tego „teatrzyku”. Mężczyzna wykrzykuje obraźliwe słowa pod adresem ofiar, a z jego słów wnioskuję, że jest bezgranicznym sympatykiem Ligi Polskich Rodzin. Wkrótce dołącza do niego drugi, który bredzi coś o prawdziwym katolicyzmie i za chwilę na dowód swojej wiary kładzie się krzyżem na bruku, udając, że całuje tego pierwszego w stopy. Obserwuję tą scenę z wielkim niesmakiem, tym bardziej, że, jak widać, gawiedź jest ucieszona, a na obu mężczyzn skierowane są obiektywy czterech, czy pięciu kamer, kiedy żadnej nie ma przy grupie modlących się. Policja nie reaguje na to zdarzenie, mimo, że kilku policjantów jest stale na placu. Dopiero po interwencji jednego z obserwatorów całego zajścia, dwóch policjantów decyduje się krzykacza odprowadzić w kierunku radiowozu. Klaszczę głośno dziękując im w ten sposób za tą decyzję. Wiem, z doświadczenia i z opowieści, że tego typu ekstremalnie zachowujące się osoby i prowokatorzy chętnie „przyklejają” się do ludzi „spod krzyża” i przez to obraz tego środowiska jest zafałszowywany. Jestem zniesmaczona tym zajściem, więc namawiam siostrę, abyśmy się stamtąd zabrały. Nie chcę więcej patrzeć na takie gorszące sceny, więc postanawiamy iść na obiad. Przemierzamy Krakowskie Przedmieście w poszukiwaniu czegoś sycącego i w miarę niedrogiego i przy okazji trafiamy do knajpki, w której, jak chodzą słuchy, poseł z Biłgoraju  w czasie największych „walk” pod krzyżem sponsorował alkohol młodym ludziom, którzy potem atakowali tych koczujących pod krzyżem. Knajpka „Zakąski i Przekąski” jak dotąd wsławiła się chyba tylko tym — w jej ofercie nie znajdujemy nic ciekawego, więc idziemy dalej. W końcu lądujemy w KFC. Tłuste amerykańskie kurczaki jedzone palcami, to nie jest to, czego nam w tej chwili trzeba, ale nie narzekamy. W kolejce do baru zauważam dwie harcerki w mundurach. Robi mi się ciepło na sercu.

Wychodzimy i znowu przemierzamy ulicę. Tym razem coraz więcej jest tu obrazów cieszących serce. Na ławce siedzi mężczyzna z dosyć sporym plecakiem, z którego wystaje kijek zakończony polską flagą. Czyta gazetę, je kanapkę i widać, że ma za sobą długa podróż. Po drodze widzimy inne osoby, które wyraźnie przyjechały w tym samym celu. „Gazeta Polska” w dłoniach, flaga, biało-czerwona opaska na ramieniu, białe i czerwone kwiaty… - to dziś znaki rozpoznawcze.

Zbliża się godzina 16.00.W miejscu dawnego krzyża jest już dużo więcej osób, pojawiły się nawet transparenty, flagi, sporo zniczy. Podchodzimy, rozmawiamy z ludźmi. Są otwarci, rozmowni, ciepli i życzliwi. Na tym tle prowokacje młodego punka w arafatce z głośno grającym magnetofonem „jamnikiem” na ramieniu, który z buńczuczną miną przepycha się przez ten tłum, bardzo mnie rażą. Chłopak kilka razy przechodzi przez tłum, a potem znika. Tymczasem moją uwagę przykuwa młoda dziewczyna w eleganckim płaszczyku, która wiezie za sobą równie elegancką walizkę na drobnych kółkach. Staje naprzeciw miejsca, gdzie kiedyś stał krzyż, uśmiecha się ciepło, widać wzruszenie na jej twarzy, jakby cieszyła się, że może tu być… Mam ochotę z nią porozmawiać, ale nie robię tego. W końcu jest tu tylu przyjezdnych osób. Nie musimy rozmawiać, ważne, że jesteśmy tu razem-to zastępuje wszelkie słowa. Dzwonię do kolegi z Facebooka. Nigdy się nie widzieliśmy, ale rozmawiam z nim jak ze starym znajomym. Od razu umawiamy się na konkretną godzinę. Ma być nas więcej— młodych z Facebooka, z którymi poznaliśmy się jakiś czas temu i działaliśmy na gruncie internetu we wspólnej sprawie —sprawie prawdy o Smoleńsku. 

Tymczasem pod Pałacem zaczyna się pierwsza zaplanowana w grafiku uroczystości akcja. Oto pod „okna” Pałacu Prezydenckiego przychodzi las smoleński, szekspirowski Las Birnam…Drzewka w doniczkach, w których powtykano karteczki z nazwiskami ofiar katastrofy smoleńskiej.  Kto pamięta treść Makbeta, wie jaką symbolikę ze sobą on niesie…Przy okazji ktoś rozdaje kartki odbite na ksero z cytatami z Szekspira.

 My zaś zbierzmy się celem jak najściślejszego/ zbadania tego strasznego wypadku./ Każdym z nas miota niepewność”

„Idźmy poszukać ustronnego cienia/ i tam spokojnie spłakać naszą boleść./ Idźmy wznieść raczej miecz nieubłagany/ i, jak przystoi prawym mężom,/ walczyć za poniżone nasze gniazdo.”

Nie tknie Makbeta żaden cios morderczy/ Póki las Birnam nie pójdzie walczyć przeciw niemu/ […] Hydro buntu nie podnoś głowy,/aż się nie podniesie Las Birnam”

I stanął po Pałacem Las Birnam. Przy pewnych problemach ze strony straży miejskiej, ale stanął. A wokół niego znicze…Chwilę potem idziemy w dół Krakowskim Przedmieściem w poszukiwaniu dobrej i w miarę dużej kawy na wynos. Z zaniepokojeniem zauważamy, że na trasie przemarszu, między archikatedrą św. Jana, a Pałacem Prezydenckim jest właśnie rozstawiana wielka scena. Od ludzi dowiadujemy się, że wieczorem odbędzie się tam koncert w okazji Dnia Papieskiego. W głowie kołacze mi się wiele pytań. Czy nie można było zrobić go innego dnia, lub przynajmniej scenę ustawić tak, aby nie uniemożliwiać marszu, który stał się już comiesięcznym rytuałem i władze miasta świetnie o nim wiedzą…? Staramy się jednak o tym za dużo nie myśleć. Idziemy na kawę na wynos, żeby szybko wrócić „pod Krzyż” (którego już przecież nie ma).  Kupuję też dodatkową, którą niosę poznanemu przed chwilą mężczyźnie z Gdańska, stojącemu przy transparentach, które poustawiał przy metalowych barierkach i teraz ich pilnuje, ponieważ były już próby ich zniszczenia ze strony agresywnych młodych ludzi. Ze zdziwieniem obserwuję jak mężczyzna z wdzięcznością bierze ode mnie kawę i bez chwili wahania ją wypija. Myślę sobie, że taka naiwność i wiara w ludzi jest nie na te czasy, kiedy wokół krążą tacy, którzy obrońcom krzyża podaliby najchętniej cykutę. W międzyczasie toczą się rozmowy, podczas jednej z nich, nie wiedzieć skąd, obok nas pojawia się kobieta  z 70-letnią koleżanką, która okazuje się być najmłodszą uczestniczką Powstania Warszawskiego znaną mi z mediów. Słuchamy jej z zaciekawieniem, tym bardziej, że opowiada niezwykle zajmujące i wstrząsające rzeczy, pokazując swoje papiery, które nosi w torebce — w wieku 7 lat (!), za udział w powstaniu, ze statusem więźnia politycznego trafiła do obozu w Oświęcimiu, a tam zetknęła się z osławionym doktorem Mengele. Jak sama przyznaje, eksperymenty, które na niej przeprowadzał były niczym w porównaniu z tym, co przeszła z polską służba zdrowia. Rzeczywiście, widać, że jak na swój wiek jest mocno schorowana i niedołężna. Ale najbardziej dramatyczne jest dla nas to, co mówi o obecnej sytuacji w Polsce. Nigdy nie sądziła, że dożyje takich czasów. Mówi, że to już koniec. Najbardziej jest jej szkoda młodych ludzi, którzy być może nie są do końca świadomi tego, że Polska właśnie traci suwerenność… Wszystkie trzy reagujemy ogromnym wzruszeniem. Smutne napięcie rozładowuje kombatant w wojskowym berecie  z orzełkiem. Mówi, że przyjechał tu specjalnie z Gdańska, żartuje z naszych „moherowych czapek”, które z premedytacją wzięłyśmy na ten wyjazd. Sympatyczną rozmowę przerywa wiadomość, że na sąsiedniej ulicy za chwilę będą pompowane balony. Właśnie zaczyna się kolejna akcja z nieoficjalnego grafiku uroczystości…

Co jakiś czas w tłumie odzywa się prowokator. Najpierw kobieta, na oko 50-letnia, która stanęła obok mnie. Podczas naszej modlitwy mówi głośno, że robimy „teatrzyk” i że nie może na to patrzeć. Pytam ją dlaczego w takim razie tu przyszła. Jest niedziela, o tej porze w „dwójce”  idzie „Na dobre i na złe”. W odpowiedzi dostaję słyszę pusty, bezzębny śmiech. Dalej patrzy na ludzi modlących się, głośno ich komentując. Patrzy, tak, jak się patrzy na zwierzęta w cyrku. Biorę aparat, zaczynam strzelać jej zdjęcia. Coraz więcej i więcej. To jest moja bezradność i bunt wobec takiego traktowania tych ludzi. Kobieta, spłoszona, ucieka. Działa… Z tym, że jestem prawie pewna -opowie później o mnie znajomym jako o agresywnej obrończyni krzyża.

W międzyczasie punk w arafatce nie poddaje się, przechodzi przez tłum z magnetofonem głośno coś krzycząc i pokazując palcami znak szatana.

Staramy się nie zwracać na niego uwagi. Widzę jak ten człowiek się miota w swojej nienawiści. Wkrótce znika, tak samo szybko, jak się pojawił. Rozmawiamy z jakimiś paniami, warszawiankami. Mówią, żeby iść z nimi. Sporą grupą idziemy w dół małą ulicą odchodzącą od Krakowskiego Przedmieścia. Z daleka widać schowane za niewielkim murkiem butle z helem, który napełnia życiem czerwone i białe balony. Wszystko idzie bardzo sprawnie — każdy jak widać ma swoje zadanie. Jedni pompują balony, inni zawiązują na nich wstążeczki, jeszcze inny, przyczepiają do wstążeczek czarne kartki z nazwiskami ofiar katastrofy. Te balony, które są gotowe, przekazywane są dalej, następnym osobom. Balonów jest około pięciuset, ale wątpię, że wszystkie uda się napompować. Mamy czas jedynie do 18.00- wtedy zostaną one na znak- sygnał wypuszczone do nieba. Tak, więc pompujemy, zbieramy, przekazujemy, a w międzyczasie rozmawiamy. Każdy z nas od 10 kwietnia nosi w sercu krwawą ranę, którą chciałby się podzielić i zobaczyć w oczach rozmówcy zrozumienie. Na co dzień trudno o nie… Balony zabieramy hurtem i niesiemy pod Pałac. Po drodze podchodzą do nas ludzie i , widząc narodowe barwy, proszą o balony dla siebie, dla dzieci. Rozlewająca się na placu biel i czerwień balonów pokazuje jak jest nas dużo. Rośnie energia i poczucie wspólnoty. Ktoś przemawia przez mikrofon, modlimy się wspólnie za smoleńskie ofiary, po czym wszystkie balony wzlatują do nieba, a my oprowadzamy je wzrokiem. Na tle podniebnej szarości wyglądają jak krwawe i białe ptaki odlatujące stadem nie wiadomo dokąd . Gdy opuszczam głowę, moją uwagę przykuwają dwa balony, które zaczepiły o linię energetyczną tuż nad naszymi głowami. Biały i czerwony… Dwa, splecione ze sobą nierozłącznie, kontrastujące z bielą Pałacu Prezydenckiego. Symbolika tego obrazu jest uderzająca, więc cofam się i robię zdjęcia. Siostra rzuca w próżnię zdanie: „Chciałabym wiedzieć jakie nazwiska są na tych kartkach…”.

Jest już późno, więc idziemy w stronę archikatedry, gdzie umówiłyśmy się z Adamem. Po drodze widzimy, że przed sceną na trasie marszu stanął również wielki namiot akustyków.  Teraz o przejściu tamtędy tłumu już zupełnie nie ma mowy. I znowu niepokój… Docieramy do miejsca spotkania, a zaraz potem pod katedrę, gdzie Adam szybko zapoznaje mnie z innymi młodymi osobami, które do tej pory znałam jedynie wirtualnie. Mam wrażenie, że znamy się znacznie dłużej. Stwierdzam, że znajomości oparte na wartościach są wyjątkowe… Idziemy, spieszymy się, zaraz zacznie się msza. Pod archikatedrą nieopisane tłumy, transparenty i krzyże. W archikatedrze to samo. Jest sporo młodych osób z całej Polski. Stajemy w przedsionku. Zaczyna się msza za Ojczyznę. Widzę przed sobą morze głów. Odwracam się – z tyłu to samo. Wzruszające sceny, wspaniałe kazanie, niezwykłe skupienie zebranych, czuje się siłę tej wspólnej modlitwy. Patrzę dyskretnie z ciekawością na osoby, które stoją wokół mnie. Zastanawiam się co mają w twarzach. Widać na nich Pewność. To jedno słowo przychodzi mi do głowy. W nim się mieści duma, honor, wiara i siła. Wiem, że nie ma tu osób, które by ktoś na to namówił, które by były z nami bez przekonania…  Przeszkadza mi głośna muzyka dobiegająca aż tu do kościoła — oto wraz z rozpoczęciem mszy, rozpoczął się koncert nieopodal…Muzyka niczego sobie. Z pewnością , gdyby to było innego dnia, chętnie poszłabym na taki koncert. Dziś uważam to za skandal. Zastanawiam się, jak mają uczestniczyć we mszy ci, którzy nie zmieścili się w katedrze, kiedy nabożeństwo skutecznie jest zagłuszane. Przypominają mi się historie z czasów komuny. Analogia jest uderzająca. Staram się jednak skupić na modlitwie. Jakoś się udaje.

Po mszy wychodzimy na ulicę. Widzę transparent, pod którym my, fejsbukowicze, mieliśmy się odnaleźć. Za nami ustawiają się inni, którzy wychodzą z położonych głębiej części archikatedry. Czuje się nastrój czekania na sygnał do przemarszu. Oraz pewien niepokój. Takie uczucie, które jest mieszaniną odwagi i strachu. Nagle sygnał — idziemy pewnym krokiem, wszystko się dzieje bardzo szybko. Po drodze, spod ściany katedry dołącza do nas pokaźna grupka osób. Za chwilę ktoś coś krzyczy, młodzi mężczyźni są proszeni o pomoc. Nie wiem co się dzieje. Ludzie szepczą : ”Kaczyński, Kaczyński”. Domyślam się, że to on dołączył do marszu. Później dowiaduję się, że moi koledzy pobiegli, bo zostali poproszeni przez redaktora jednej z gazet, by zrobić Kaczyńskiemu obstawę. To zrozumiałe, wiadomo, że za chwilę będą jakieś prowokacje w kierunku uczestników marszu. Sądząc po zachowaniu prowokatorów na Krakowskim Przedmieściu, kto wie czy nie siłowe. Idziemy. Rozbrzmiewa modlitwa za ofiary, chyba różaniec. Czuje się siłę tej modlitwy. Oglądam się za siebie, ludzi jest tylu, że nie jestem w stanie ich ogarnąć wzrokiem. Później dowiem się, że było nas 8 tysięcy. Transparenty, znicze, krzyże…cała masa krzyży, flagi, ludzie młodzi, starzy i w średnim wieku, harcerze, księża… Próbuję zapamiętać ten widok… Idziemy. Wciąż nie wiem jak to będzie z przejściem przez miejsce koncertu. Szybko się to wyjaśnia. Kierujemy się w boczną ulicę, aby dotrzeć do Krakowskiego, do którego odcięła nam drogę scena. Przez moment jednak przechodzimy obok niej. Rozbrzmiewają słowa „pod niebem wielkich pragnień”… piosenki zespołu Raz Dwa Trzy. Tam nastrój jest woodstokowy. Z kolei my odmawiamy żałobne modlitwy za ofiary katastrofy. Nagle dochodzi do mnie, że chyba o to chodziło władzom miasta — pokazać, że oto koncert światłych, dobrych, mądrych katolików, jest zakłócany przez ciężkich, umartwiających się oszołomów. Wiem, że transmisja jest na żywo. Zastanawiam się tylko dlaczego tak mało osób przyszło na tak świetny koncert, a z nami jest morze głów…

Szybko jednak przestaję o tym myśleć. Uderza mnie inna rzecz. Ogarniam wzrokiem ludzi stojących na chodnikach po obu stronach ulicy, którą sunie się nasz marsz pamięci. Wiele z tych twarzy ma w sobie nienawiść, a wszystkie one są podobne do siebie. Jak w jednej ze scen filmu „Rok 1984”. Wrażenie jest uderzające. Mrozi mi krew w żyłach. Czuję się bardzo nieswojo. Ktoś coś krzyczy do nas, inny szarpie, zaczepia. Takie napaści zdarzają się na całej trasie przemarszu. Widzę, że ludzie w pochodzie starają się nie dać sprowokować, więc sama też nie reaguję. Jednak tą świadomość wielkiej nienawiści i agresji w stosunku do nas przywiozę do domu. Niełatwo się będzie z tego otrząsnąć…

Jesteśmy już blisko miejsca, w którym jeszcze niedawno stał Krzyż. Nagle widzę, że na czele naszego pochodu coś się dzieje. Jakieś krzyki, zamieszanie, szamotanina, tłum faluje, falują ręce trzymające krzyże. Wiem, że tam, na przedzie jest Jarosław Kaczyński. Nie zastanawiając się długo, biorę siostrę za rękę, przepychamy się do przodu. Okazuje się, że spora grupa młodych prowokatorów nie chciała dopuścić do tego miejsca uczestników marszu i zapoczątkowała bójkę. Na szczęście tłum wyparł tych ludzi z dala od księży i Kaczyńskiego. Niestety, wkrótce okazuje się, że nie wszystkich. Kilku z nich stoi tuż obok mnie. Chłopak z rowerem rozpychający się bez ogródek. Ksiądz zaczyna modlitwę. Chłopak przygaduje, komentuje, próbuje zdenerwować, popycha. Staram się skupić na świetle znicza, który trzymam w rękach, ale w końcu nie wytrzymuję i mówię rowerzyście, że skoro uważa, że jesteśmy głupi i że nasze modlitwy są śmieszne,  nie musi w nich uczestniczyć. Wdaje się ze mną w pyskówkę. Mi puszczają nerwy. Mówię mu żeby się wynosił i nie przeszkadzał ludziom się modlić. Ktoś ze starszych spokojnym głosem uspokaja, radzi, żeby nie zwracać na takich uwagi. Ma doświadczenie, ja jeszcze nie — myślę sobie. Idę za radą, skupiam się wyłącznie na modlitwie. Działa — chłopak nie będąc już w centrum uwagi, odchodzi. Chwilę później, podczas śpiewania Apelu Jasnogórskiego, uaktywniają się kolejne — dwie pijane dziewczyny. Kpią z modlitwy, śpiewają przesadnie teatralnie, klepią się po plecach. Tym razem grzecznie proszę, aby nie przeszkadzały nam się modlić. Z dziewczynami idzie mi łatwiej, choć ich zataczanie się jest trochę deprymujące.

Zaraz po tym słyszę, że zaczyna przemawiać Kaczyński. Nagle dostrzegam go w tłumie. Okazuje się, że stoi blisko — jakieś 5 metrów od nas. Trzeba przyznać, że bije od niego jakaś silna aura , to tylko dzięki niej tak łatwo go wypatrzyłam. Czuje się siłę, wyrazistość i światło bijące od tego człowieka, mimo, że przecież wzrostem wcale się tutaj nie wybija. Później to samo powiedzą nam koledzy, którzy stali tuż przy nim pierścieniem, jako ochrona… 

Przemówienie jest bardzo rzeczowe, bardzo dobrze ujmuje powody dla których się tutaj zebraliśmy. To poczucie honoru i chęci bycia wolnymi Polakami. Wolnymi… Myślę sobie — co właściwie takiego strasznego mówi ten Kaczyński, przecież każdy mógłby się pod tym podpisać?

Później odbywają się modlitwy, a może jakieś inne przemówienia, tego już tak dobrze nie pamiętam… Ktoś dziękuje zebranym przez megafon, to już koniec uroczystości, ale i tak ludzie nieprędko się rozchodzą. Robię zdjęcia, pięknie płoną tysiące zniczy, chcę utrwalić ten obraz. Cofam się poza grupę, żeby mieć szerszą perspektywę. Kiedy odrywam na moment oko od aparatu, mój wzrok styka się ze spojrzeniem dwóch młodych chłopaków. Typowi niegroźni „ciekawscy”. Jednemu z nich po twarzy przebiega lekki uśmiech. Szukają aprobaty pyta mnie: „Ale szopka, co?”. Jest zdziwiony, kiedy okazuje się, że ta młoda dziewczyna z profesjonalnie wyglądającym aparatem w ręku jest jedną z „tamtych”. Wyłuszczam chłopakowi dlaczego tu jesteśmy i dlaczego krzyż stał się w tym, jak i w wielu innych momentach polskiej historii symbolem walki o prawdę. Jego kolega w tym czasie stoi obok i przysłuchuje się całej rozmowie. Rozmawiamy długo, około pół godziny. Jego argumenty są niegłupie, ale łatwo je zbijam.  Widać, że czerpie informacje wyłącznie z głównych kanałów telewizyjnych i nie wnika z istotę problemu. Czuję satysfakcję, kiedy w końcu przyznaje mi rację i stwierdza, że „sprawa katastrofy smoleńskiej mocno śmierdzi”. Rozchodzimy się w życzliwości. Wracam do znajomych „spod krzyża”. Nie znaliśmy się wcześniej, ale jesteśmy tak ciekawi siebie, że nie możemy się nagadać. Czas upływa bardzo szybko na ciekawych rozmowach. W pewnym momencie uświadamiamy sobie, że w okręgu, który bezwiednie utworzyliśmy rozmawiając, zamyka się cała mapa Polski. Ktoś mówi, że jest ze Szczecina, inni z Łodzi, z Warszawy, z Gdańska, ze Śląska i my z Białegostoku… Ktoś trzyma w ręku zwinięty transparent…

 

Polonistka
O mnie Polonistka

Posiadam rzadką linię papilarną, która podobno oznacza wielką intuicję, ale marzę o zdobyciu złotego rogu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka