niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru
129
BLOG

A Barabasz był narciarzem

niziołek z Mordoru niziołek z Mordoru Sport Obserwuj notkę 2
ścieżyny co historii pełne, a teraźniejsze 114 lat temu odkopano na lawinisku pod Małym Kościelcem ciało Karłowicza

Trochę się już wlokłem, jak to mam w zwyczaju gdy schodzę. Kilka dni wysoko wśród skał na których roztapiał się pierwszy a ostatni śnieg późnego lata, w pogodzie jakiej chyba jeszcze nie zaznałem przez tyle lat i tatrzańskich włóczęg.
Pogodzie, która oszczędziłaby Kaszniców i Wasserbergera, dzięki której może i Szulakiewicz przeżyłby, a Klimek Bachleda zszedłby Jaworową, może i dożylby że  kiedyś nuciłby „teroz ku starości musza siedzieć w chacie”.
Takie myśli mając za towarzyszy szedłem już wzdłuż potoku, w dolnej części Jaworowej, z ich kompanii wyswobodził mnie pytaniem: „Daleko do stawu?”
Najnowszym modelem  to on nie był. Koszulka co prawda mówiła o spotkaniach młodych na polsko-słowackim pograniczu, jej nowość (podobnie jak młodość noszącego) odeszła wszak w siną dal wraz z nieskazitelnością bieli, nawet niemiecka chemia nie uratowała jej od sinego odcienia z wiekiem nabytego. Zlustrowałem go bezzwłocznie, oceniając możliwości dotarcia do Żabiego Jaworowego, leżącego gdzieś na wysokości Giewontu, podałem czas, coś wspomniał o pierwszej po zabiegu próbie sprawdzenia się. Starczyłoby mu czasu by dojść i wrócić za dnia.
Doszedłem do strugi, z której można było czerpać wody do woli. Rozluźniłem się, przysiadłem na dłużej, przed sobą miałem może z dwie godziny do miejsca, gdzie parę dni wcześniej zostawiłem auto. Ktoś szedł w dół, to już on, nie nacisnął na siebie zbyt mocno. Bypasy, wyznał. Nie ma się co przesilać, przyznałem rację, pożyć trzeba, skoro szansę drugą dano.
Od słowa do słowa, gadka nasza nabierała rumieńców. Hohenlohe, szliśmy wszak przez niegdysiejszy jego „rezerwat” gdzie polował na to, co tu trzymał. Stare dzieje gór, wiele tematów, w których mogliśmy się poruszać śmigle, niczym kozice. Nadmienił, że wśród przodków miał jednego z pionierów narciarstwa. Barabasz! - rzuciłem rychło, niczym w „Jednym z dziesięciu” .
Za chwilę siedzieliśmy w pojeździe zdążającym rączo w tym samym kierunku, niczym znajomi, co spotkali się po latach. Musiało się pojawić i to zdjęcie, które przodek zrobił Mieczysławowi Karłowiczowi jego nowym aparatem. Odbitka była w domu, znał ją z szuflady. Zdjęcie, które szokowało, ciało Karłowicza wygięte w śmiertelny łuk tam, pod lawiną co z Małego Kościelca zeszła. Ciało wydobyte spod zwałów śniegu, narty Karłowicza, plecak. Stanisław Barabasz wyciąga z niego aparat, następne zdjęcie na kliszy, po świerkach z Karczmisk, portret pośmiertny Karłowicza, jego sprzętem wykonany, pierwsze zdjęcie, którego nie obejrzy, nie opisze.
Od dawna miałem kłopoty z tym zdjęciem, ze skróconym bezceremonialnie dystansem, jakoś dotkniętym majestatem śmierci, w tylu publikacjach powracającą fotografią pośmiertną ściętego tak nagle człowieka. „Czy Mieczysław Karłowicz chciałby stać się bohaterem takiego pośmiertnego spektaklu? Zapewne nie. A jednak już na zawsze leży w śniegu, widocznie posztywniały, z nienaturalnie odchyloną głową i dziwacznie ułożonymi rękami. W niedoskonałyym i jakby przypadkowym kadrze, niegodnym jego nieomylnego smaku. Od zdjęcia trudno oderwać wzrok, choć jest w patrzeniu na martwe ciało coś nieprzyzwoitego.” (Justyna Nowicka, w „Widok piękny bez zastrzeżeń.” PWM 2016).
Nie ciągnąłem tego, szliśmy doliną, którą znoszono Klimka Bachledę, parę godzin wcześniej przechodziłem koło miejsca gdzie Kasznicowa spędziła dwie noce przy ciałach męża, syna, młodego Wasserbergera, który został im pomóc a odszedł razem z nimi w okolicznościach, które wielekroć próbowano wyjaśniać.
A że Barabasz był narciarzem, więc zdjęcie-ostrzeżenie może? Że narty to nie tylko zabawa na śniegu, zimowa rozrywka, mogą przynieść śmierć. Pamiętać trzeba, że to początki narciarstwa, niszowego i elitarnego choć egalitarnego. Zdjęcie do kroniki, tragiczny wypadek znajomego, towarzysza wyryp, osoby znanej poza zakopiańskim światkiem. Jest i inne zdjęcie Barabasza, chyba również aparatem kompozytora zrobione, zdjęcie ekspedycji ratunkowej poszukującej Karłowicza. Nogi zaśnieżone po uda, liny, bambusy, ludzie na nartach na lawinisku. Też dokument, choć mniej kontrowersji budzący.   

Po minutach ciszy przeszliśmy na inne tematy.  
On: od pokoleń mieszkaniec Zakopanego, nie góral przecie, a identyfikujący się mocno z miastem, które od dawna omijałem skrzętnie, przemykając od czasu do czasu, ograniczając się mocno, by nie stracić smaku wspomnień bliskiej a ciepłej znajomości. Wypytywałem oto przygodnego znajomego o bliskie mi kiedyś miejsca; po chwilach paru jakbyśmy razem łazili po mieście, którego nie było już tylko jego. Czy aby było choć trochę jeszcze jego?
Takeśmy szli, gwarząc, nie wiedzieć kiedy doszliśmy do Javoriny. Za jego radą wróciłem nie przez Jurgów a przez Łysą i drogą Oswalda Balzera. A Barabasza spotkałem ponownie: unieśmiertelnionego na wielkich planszach z reprodukcjami sepiowych zdjęć z okresu początków narciarstwa, nieopodal Dworca Tatrzańskiego wystawionych.

inkszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport