Szedłem do niego drogą wyboistą, pełno podbiałów przy niej rosło. Szukałem pretekstu do rozmowy, dojście do tego tematu było nieuniknione. Jak on tu teraz będzie funkcjonował? Jak będzie żył z rakiem kości w tej odległej od ludzi gospodarce?
Mijałem młodniki, które czyścił niestrudzenie, dochodziłem do miejsca, gdzie zimą zostawiał steranego UAZa, przeładowywał potem zaopatrzenie na sanie, wwoził w górę. Zimą był najbardziej rozmowny, wypatrywał wręcz człowieka na pustych zawianych szlakach, co krzyżowały się przy jego domu.
Nie był stąd, podobnie jak ja. Te lata, przez jakie tu gospodarował w ogóle nie wchodziły grę. Mówili o nim za plecami, że to przecież Krzyżak, taki gatunek podrzędny. Złapał się pazurami tego miejsca, wydrapywał w nim codzienny drobny sens istnienia. Innego nie miał. Coś za sobą zostawił, bez powrotu.
***
Po paru dniach powraca ten stan uwagi, pozwalający wyczuć, że w pobliżu jest jakieś zwierzę, czyjeś oczy wpatrują się z oddali, ktoś się zbliża, choć żaden dźwięk nie potwierdza jeszcze tego przeczucia. Teraz też, wiedziałem, że się zbliża, zanim wysłyszałem ton szumu jego pojazdu, wyłowiłem z wiatru.
***
Zjeżdżał mawerikiem córki, jakiś skurczony i przygnieciony w kabinie. Już miałem początek rozmowy, zanim uchylił szybki i zgasił silnik.
- Czym to się teraz wozisz?
- Tamten za twardy jest, boli na każdej nierówności – wyznał ze wstydem nieledwie, mały i mokry na głowie, jakby ten strach nigdy go nie miał już opuścić.
- Tak ci dokucza ten kręgosłup?
- Raka kości mam, przerzuty do 80%. A mnie leczyli na tę dyskopatię, myślałem, że stąd te bóle. Zbadaj się na prostatę.
- Robiłem to niedawno – zrobiłem coś, co nigdy przez te lata nie przyszłoby mi do głowy, wyciągnąłem rękę przez to jego okienko i pogłaskałem go po spoconej czaszce.
- Muszę jechać, mam zabieg.
- Wpadnę do ciebie kiedyś.
- Nie wpadaj, przychodź.
Starym zwyczajem zjeżdżał dalej bez włączania silnika, trochę paliwa przyoszczędzić. Z daleka dopiero usłyszałem, jak odpala. Szedłem dalej wśród nieprzyzwoicie optymistycznych podbiałów. Znaleźć w sobie coś, z czym do niego przychodzić.
P.S.
Można mnie usunąć z „ulubionych” za ten tekst, bo smutny i turpistyczny. Ale, przecież nie ma już „ulubionych”, są tylko „obserwowani/obserwujący”, implikacje tego określenia mniej zachęcające.