MAREKERAM MAREKERAM
101
BLOG

Z życia pismaka – epizody z lat 2002 i 2003 (powieść cz. 20)

MAREKERAM MAREKERAM Kultura Obserwuj notkę 0

 Między 18 a 26 listopada napisałem aż siedem długich tekstów, byłem cztery razy w czytelni czasopism i raz spławiłem pana Lulka, który powrócił w środę, by sprzedać mi półautomatycznego robota kuchennego! Podziękowałem mu serdecznie i powiedziałem, że na razie bardzo krucho u mnie z forsą. Ten desperat chciał mi nawet pożyczyć pieniądze bylebym tylko kupił u niego „cacuszko ze Szwajcarii, które zamienia kuchnię w świat baśni”. Nie dałem się namówić! A swoją drogą, to pan Lulek musi jeszcze sporo poćwiczyć. Jest mało przekonujący! Chociaż… Gdyby spróbował sprzedawać swój towar biorąc klientów na litość („Panie weź pan towar, bo nie będę miał co do gara włożyć!). To kto wie? Może miałby jakąś szansę! Marketing bezpośredni, to stanowczo nie jest łatwy kawałek chleba! Ciekawe co skłoniło mojego szalonego sąsiada do zajęcia się tego rodzaju działalnością? Jeśli nuda, to pół biedy! Jeśli zaś chęć dorobienia, to nie wróżę mu większych sukcesów!

Wredne maile ze Szczecina wciąż przychodzą. Oczywiście najwięcej (3) sypnęło się tradycyjnie w czwartek, ale mój tajemniczy wielbiciel (lub wielbicielka) zmieszał mnie tym razem z błotem również w piątek oraz w sobotę! A w ogóle to zaczyna się powtarzać. Chyba będę musiał mu napisać, że ma ubogie słownictwo.

W ostatni czwartek listopada postanowiłem przejechać się do Powiatowego Urzędu Pracy. Chciałem zobaczyć co mnie czeka za kilka dni, gdy dostanę dokumenty z „Ipressmedii”. To, co zobaczyłem było prawdziwym horrorem! Setki ludzi stało w kilku różnych pozawijanych dziwacznie kolejkach, które zdawały się w ogóle nie przesuwać! Podszedłem do punktu informacyjnego i zapytałem co muszę zrobić, aby się zarejestrować. Egzaltowana, tleniona blondyna wręczyła mi jakiś monstrualny formularz i kazała wypełnić białe pola.

- Proszę nie zapomnieć o wszystkich świadectwach pracy! – powiedziała marszcząc czoło. – Zapamięta pan?

- Spróbuję – powiedziałem i pośpiesznie się oddaliłem w kierunku wyjścia.

Formularz miał miliony rubryk, w które trzeba było wpisać miliony dziwnych informacji. Część punktów wydawała mi się tak upierdliwie dociekliwa, że zacząłem zastanawiać się, czy aby na pewno staram się o status bezrobotnego? A może przez jakiś dziwny zbieg okoliczności trafiłem do punktu rekrutacyjnego jakiejś jednostki specjalnej? Wiedziałem już, że wypełnienie formularza będzie pasjonującym i niezapomnianym przeżyciem.

Tuż przy wyjściu wisiała na ścianie kolorowa gazetka ścienna. Ponieważ ostatnią gazetkę widziałem w szkole podstawowej, więc podszedłem do niej zaciekawiony. Wśród dziesiątek porad dla bezrobotnych znalazłem prawdziwy rarytas. Dwie małe karteczki wyglądały co prawda niepozornie, ale były arcydziełem! Pierwsza z nich nosiła tytuł: „Słowa przydatne do wykorzystania w liście lub w życiorysie”. Nieznany autor miał chyba ludzi za kompletnych idiotów, bo zalecał stosowanie konkretnych słów i to z podziałem na części mowy! Dowiedziałem się więc, że pisząc do potencjalnego pracodawcy należy używać następujących czasowników (w porządku alfabetycznym): analizować, budować, dokonywać, doprowadzić, dotrzymywać terminów, inicjować, inspirować, kierować, kontrolować, koordynować, kreować, kwalifikować, motywować, naprawiać, negocjować, obserwować, organizować, osiągnąć, planować, podejmować, posiadać, potrafić, projektować, promować, prowadzić, przekonywać, realizować, rozpowszechniać, rozszerzać rynek, specjalizować, sporządzać, szkolić, tworzyć, uczestniczyć, udoskonalać, ulepszać, upoważniać, wdrażać, wprowadzać, wykonywać, wykazywać, zapoczątkować, zarządzać, zdobywać. Inne części mowy też były wyszczególnione, ale już bez porządku alfabetycznego! I tak, do przyszłego szefa należy pisać z użyciem następujących przymiotników: ekonomiczny, skuteczny, sprawny, komunikatywny, bezkonfliktowy, kompetentny, zdolny, stanowczy, wydajny, biegły, korzystny, pomysłowy, zaradny, kreatywny, stabilny, wszechstronny, doświadczony, konsekwentny, ulepszony, wyspecjalizowany, doskonalony, terminowy współpracujący, solidny, rzetelny, szybko uczący się, dokładny, wnikliwy, charyzmatyczny, zdecydowany, dynamiczny, entuzjastyczny, otwarty, cierpliwy, spostrzegawczy, profesjonalny, wytrwały, odpowiedzialny, staranny, punktualny, praktyczny, szybko pracujący, samomotywujący się, lojalny, efektywny. Rewelacja! Prawdziwa rewelacja! Nurtuje mnie tylko jeden problem. Jeśli ktoś jest na tyle wykształcony, że zna te słowa, to nie potrzebuje listy z urzędu pracy. A jeśli ma braki w wykształceniu ogólnym i owych słów nie zna, to z pewnością nie będzie potrafił ich właściwie wykorzystać! Druga karteczka była jeszcze bardziej intrygująca od pierwszej. Nosiła tytuł „Zwroty przydatne do wykorzystania w liście lub życiorysie”. Z górnej połowy bezrobotny mógł się dowiedzieć jakie posiada umiejętności. Pożytku z tego miał pewnie tyle co pan Jourdain, który pewnego dnia dowiedział się, że mówi prozą.

Czegóż tam nie było?! Bezrobotny mógł więc wyznać przyszłemu pracodawcy w zaufaniu: potrafię doradzać ludziom, organizować zespoły ludzi do pracy, przygotowywać dane, sprawdzać zgodność, prowadzić archiwum, dawać korepetycje, konstruować budynki, przygotowywać dokumentację, koordynować pracę, prowadzić korespondencję, umiejętnie rozwiązywać konflikty, sprawdzać, interpretować dane, robić wywiady, przekonywać innych, planować, prowadzić spotkania, zarządzać personelem, motywować innych, obsługiwać komputer, organizować i prowadzić zajęcia, wyjaśniać i instruować, organizować swój czas, ustalać i trzymać się planów pracy, swobodnie posługiwać się słowami w mowie i w piśmie (sic!), uprawiać i pielęgnować rośliny, wykonywać drobne i precyzyjne prace manualne, obsługiwać urządzenia, konserwować i naprawiać maszyny oraz pojazdy, projektować lub zmieniać wystrój wnętrz, prowadzić rozmowy przez telefon. Zastanawiam się, czy gdybym potrafił prowadzić archiwum… Czy musiałbym się o tym dowiadywać z urzędniczej ściągi?

Jednak dolna połowa drugiej karteczki była już autentycznym kuriozum. Genialny anonimowy autor określał bezrobotnym czym mogą się interesować (podobno taka informacja dobrze wygląda w CV). Do wyboru były więc następujące hobby: wspinaczka górska, gra w piłkę nożną, czytanie, malowanie artystyczne, hodowla zwierząt, wędkarstwo, zbieranie znaczków, żeglowanie, majsterkowanie, gotowanie, elektronika, ogrodnictwo, taniec, gra na instrumentach muzycznych, turystyka (piesza, górska, rowerowa), rozwiązywanie krzyżówek, fotografia, pływanie, żużel, muzyka, kółko amatorskie, klub młodzieżowy, zespół teatralny, klub filmowy, klub brydżowy, chór. Wynika z tego, że człowiek nie wie, że coś go interesuje dopóki nie napisze o tym w swoim liście do pracodawcy!

Wyszedłem z Urzędu Pracy i ruszyłem w kierunku parkingu, na którym zostawiłem „Punciaczka”. Kiedy przechodziłem przez ulicę omal nie zaliczyłem bliskiego spotkania z maską srebrzystego BMW. Samochód zahamował z piskiem opon, a z gestów ogolonego na zero kierowcy ze złotym łańcuchem na szyi, zorientowałem się, że ma chyba do mnie jakiś żal. Niezdrowa frustracja musiała w nim szybko narastać, bo po chwili uchylił szybę i ryknął z wściekłością:

- Jak leziesz durniu?! Zupełnie ci się w głowie popierdoliło? Nie widzisz jakie jest światło? Masz czerwone to stój, bo ci ktoś w końcu dupę zmieli!

- Leszek? – zapytałem patrząc uważnie na kierowcę BMW. Szczególnie interesował mnie łańcuch. Musiał mieć wartość grubo przekraczającą moje roczne dochody. – Leszek Piasecki?!

- Tak, bo co? – warknął ostrzyżony facet, a jego twarz wykrzywił grymas maniakalnego mordercy.

- Leszek! Nie poznajesz mnie? Leszek! A kto dawał ci ściągać na dyktandach?

- Jaras?! Jaras! Ale jaja! W życiu bym cię nie poznał! W życiu! Siadaj! Gdzie cię podrzucić?

- Mam tu w pobliżu samochód – powiedziałem.

- To nic! – stwierdził Leszek władczym tonem. – Musimy trochę pogadać. Siadaj! Później cię tu odwiozę!

Pojechaliśmy kawałek za miasto do jednej z najdroższych knajp w okolicy B… Leszek czuł się tam jak w domu, a obsługa biegała wokół nas jak oszalała. W pewnym momencie nasz stolik obsługiwało pięciu kelnerów. Po skończonym obiedzie podszedł do nas szef sali i z łagodnym uśmiechem zapytał:

- Czy jest pan zadowolony, panie Leszku? Wszystko smakowało?

- Steki były trochę za bardzo wysmażone – powiedział mój kolega. – A ja lubię jak są krwiste! Ale pieprzyć to! Poza tym wszystko było OK.

- Bardzo się cieszę! – zapewnił szef sali. – Czy można już podawać kawę?

- Kuwa! Niech będzie! – mruknął znudzonym tonem Leszek.

Przełożony kelnerów poszedł sobie, a my wróciliśmy do przerwanej rozmowy.

- Więc nie masz pracy – powiedział Leszek. – Co to teraz za głupie czasy są! Ale zawód to też masz taki raczej bez sensu! Pracy tak szybko nie znajdziesz! Teraz trzeba ciężko tyrać, a ty…

- Tak naprawdę, to ja mam co robić! Chodzi tylko o sprawę ZUS-u!

- Robisz na czarno? Ty?! Kuwa! Nie wyglądasz!

Minęło trochę czasu zanim wytłumaczyłem Leszkowi na czym polega mój problem. Kiedy zrozumiał zaśmiał się chrapliwie i powiedział:

- Kuwa! Ty jak zawsze wszystko motasz. Od razu trzeba było mówić, że potrzebujesz „pokrywki”. Jak chcesz to mogę cię zatrudnić w jednej z moich hurtowni. Na papierze będziesz dostawał niezłą pensję! Zrobię cię powiedzmy kierownikiem. Tak kuwa! Przecież facet z twoim wykształceniem nie może być zwykłym robolem! Będziesz musiał przyjeżdżać tylko raz w miesiącu, żeby podpisać listę płac. Pasuje ci?

- I będziesz normalnie płacił ZUS?

- No pewnie! Tylko forsy nie będziesz dostawał! To chyba jasne! Fajnie! Będę miał, kuwa, na prezenty dla mojej starej!

- W takim razie bardzo mi pasuje – powiedziałem uśmiechając się od ucha do ucha.

- No, to teraz jak się już trochę uspokoiłeś…

- A kiedy i gdzie mam się zgłosić z dokumentami?

- Moja księgowa do ciebie zadzwoni! O nic się nie bój! Wszystko będzie dobrze. Jak patrzę na ciebie, to chciałbym mieć twoje problemy – powiedział łagodnym tonem Leszek. – Powiedz mi lepiej, co porabiałeś przez te wszystkie lata?

Księgowa od Leszka zadzwoniła jeszcze tego samego dnia wieczorem. Umówiłem się z nią, że przyniosę wszystkie papiery w poniedziałek do biura hurtowni na ulicy Industrialnej.

W piątek pojechałem więc do „Ipresmedii” po dokumenty. Anka i jej wierna, „genialna” księgowa były oczywiście ciężko zaskoczone. To przecież strasznie dziwne, że zwolniony pracownik przychodzi pod koniec okresu wypowiedzenia po świadectwo pracy! Anka usiłowała mnie spławić i proponowała, żebym przyszedł po niedzieli. Uparłem się jednak i w końcu wydusiłem z „Ipressmedii” wszystkie niezbędne dokumenty. Trwało to wszystko chyba ze trzy godziny! Trudno się jednak dziwić skoro dopiero czwarta wersja świadectwa pracy była sporządzona tak jak należy! Kiedy wychodziłem z „Ipressmadii” mówiąc wszystkim radośnie „do widzenia!”, księgowa była zielonkawa ze złości, a Anka patrzyła na mnie jakbym jej zrobił jakąś wielką krzywdę.

W sobotę wieczorem pojawili się u mnie „Bolo” i „Sumo” z propozycją nie do odrzucenia. Dowiedzieli się skądś, że jestem dziennikarzem i wraz ze swoim wodzem umyślili sobie, iż byłoby fajnie gdybym napisał reportaż o ich organizacji i walce! Początkowo, aż zawyłem w duchu z rozpaczy. Zacząłem się też gorączkowo zastanawiać, jak odmówić kafarokształtnym działaczom PONS-u nie narażając się przy tym na poważny uszczerbek na zdrowiu.

- Panowie ja nie mam dobrego kontaktu z żadną gazetą w B…! – zacząłem nieśmiało. – Nikt mi tego tekstu nie opublikuje!

- Już wy dziennikarze macie jakieś swoje sposoby – powiedział „Sumo”. – Coś pan wymyśli!

Sytuacja zaczynała być dramatyczna. Wiedziałem, że jeśli zgodzę się napisać artykuł, a później tekst się nie ukaże, to moje kłopoty będą monstrualne jak Everest! Poza tym pisanie o faszystowskich organizacjach jest mocno śmierdzącym wyczynem. Zawsze ktoś ma o to pretensje! Jak nie sami zainteresowani, bo przedstawiło się ich w niekorzystnym świetle (a jak taki zwierzyniec przedstawić inaczej?), to politycznie poprawne lekkoduchy, bo przecież „nie ma tolerancji dla przeciwników tolerancji”!!! Mówiąc krótko, pisanie o PONS-ie było Everestem usypanym z gówna! A w dodatku zawiedzione osiłki bywają bardzo agresywne!

- Panowie, mogę o was napisać do „Panoramy Szczecińskiej” – powiedziałem sądząc, że się zniechęcą. – Tam mogę coś zdziałać, ale w B… niestety nie!

- Dobra! – zgodził się „Sumo”. – Może być „Panorama Szczecińska”!

- Ale… Jeszcze nie wiem czy…

- Po co tyle gadać! – mruknął „Bolo”. – Napisze pan ten artykuł, czy pan nie napisze?!

Oczyma duszy zobaczyłem co ze mną zrobi, gdy odmówię. To nie był zachęcający widok!

- Napiszę, napiszę – powiedziałem szybko.

- Fajnie! – ucieszył się jak dziecko „Bolo”. – Ale jak pan coś spieprzy, to damy panu po ryju!

- Musi pan szczerze napisać o naszych ideach i wartościach – powiedział poważnym tonem „Sumo”. – Żadnego ślizgania się po temacie i pisania o ogolonych głowach! Ma być szczera prawda.

- Ale wy macie ogolone… – zacząłem, ale chłodny wzrok obu osiłków sprawił, że zamilkłem.

- O tym, że będziemy w przyszłości zwalczać podstępną żydowską zarazę też pan na razie nie napisze! – powiedział „Sumo”. – Trzeba ludziom dawkować informacje!

- Ale o czarnych małpach, które rżną nasze kobiety… – powiedział „Bolo”.

- Zamknij się! – mruknął jego kolega.

- No, co? Przecież te Murzyny…

- Zamknij się, mówię! – wrzasnął „Sumo”. – Najlepiej w ogóle się nie odzywaj. To za trudne na twoją słabą główkę! Ludziom nie można mówić wszystkiego! Powinieneś czasami słuchać tego, co mówi wódz!

Umówiłem się z chłopakami z PONS-u na spotkanie w ich nowej zbrojowni w następną sobotę. Będę musiał się nieźle nagimnastykować, żeby napisać taki tekst, który oni zaakceptują, a ja będę go mógł pokazać Saczylasowi.

Sprawę zatrudnienia w hurtowni Leszka załatwiłem w pół godziny! Konkretnie, bez rozmów o literaturze i sentymentalizmu.

- Następny raz zobaczymy się 30 grudnia – powiedziała księgowa wręczając mi gotową umowę o pracę. – Listę obecności będę podpisywała codziennie za pana, ale listę płac… To już musi pan osobiście.

- Będę na pewno powiedziałem – radosnym tonem.

Mogłem teraz spokojnie pisać dla gazet prawdziwe góry tekstów!

W poniedziałek zdecydowałem się wreszcie, wysłać tekst o prasie w B… do „Przeglądu Prasy Krajowej”. Maila do redakcji znalazłem na stronie internetowej „PPK”. Napisałem krótki list do naczelnego. Powołałem się na moje liczne publikacje w prasie lokalnej oraz na kilka tekstów, które dotąd „Przegląd Prasy” przedrukowywał. Na końcu zaproponowałem historię o chorym światku mediów w moim mieście. Maila zwrotnego dostałem już po dwóch godzinach!

Od: Nacz_Nacz @ PPK.sofir.pl

Do: ”Jarosław” <jaerjar@onet.pl>

Wysłano: 2 grudnia 2002 16:56

Temat: Re: propozycja desperata

Szanowny Panie!

Jestem po lekturze Pańskiego tekstu i nie mogę uwierzyć w to, co przeczytałem! To oczywiście zwrot retoryczny, ale opisał pan najczystszy prasowy horror! Zastanawiam się tylko, co stanie się z panem po opublikowaniu tego tekstu w „PPK”. Dziennikarze to mściwy ludek! Radzę poważnie zastanowić się nad decyzją. Łączę pozdrowienia.

Arkadiusz Maria Mełek

Od: ”Jarosław” <jaerjar@onet.pl>

Do: Nacz_Nacz @ PPK.sofir.pl

Wysłano: 2 grudnia 2002 17:16

Temat: Zaryzykuję

Redaktorze,

Ostatnio tak już dostałem w kość od moich kolegów dziennikarzy, że jakoś niezbyt się boję! Czy mam rozumieć, że pan przyjmuje tekst do publikacji?

J.O.

Od: Nacz_Nacz @ PPK.sofir.pl

Do: ”Jarosław” <jaerjar@onet.pl>

Wysłano: 2 grudnia 2002 17:56

Temat: Re: Zaryzykuję

Drogi kolego!

Owszem przyjmuję, ale mam nadzieję, że wie pan, co robi!!! Myślę, że puszczę go tuż przed Świętami.

Pozdrawiam i gratuluję ostrego pióra!

Arkadiusz Maria Mełek

Pan Lulek stał się fanatykiem marketingu bezpośredniego. Po nieudanej próbie sprzedania mi robota kuchennego przyszedł we wtorek wieczorem z kolejną rewelacyjną i oczywiście niezwykle tanią ofertą. Tym razem miałem nabyć aparat fotograficzny o zmiennej ogniskowej, ze znakomitą peruwiańską optyką. Podobno szlifowanie szkła w wysoko położonych andyjskich dolinach sprawia, że parametry soczewek są idealne, a ich czystość niespotykana. Tak przynajmniej twierdził pan Lulek. Siedział u mnie chyba z godzinę i na różne sposoby starał się wcisnąć mi swój fotograficzny chłam. Byłem twardy i odporny na podstępne argumenty.

Myślę, że sąsiad trochę się podłamał, bo gdy się ze mną żegnał, miał bardzo niewyraźną minę.

MAREKERAM
O mnie MAREKERAM

Jaki jestem? Nie wiem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura