MAREKERAM MAREKERAM
110
BLOG

Z życia pismaka – epizody z lat 2002 i 2003 (powieść cz. 23)

MAREKERAM MAREKERAM Kultura Obserwuj notkę 0

Ekipa inkwizytorów z Inspekcji Pracy skończyła przesłuchania o czternastej i bez słowa zaczęła zbierać się do wyjścia. Nikt nie ważył się zapytać o ich dalsze plany, bo na ich twarzach malowała się autentyczna wściekłość.

Jednak wściekłość malowała się również na twarzy Leszka, który wkroczył do hurtowni dokładnie w tym momencie, w którym kontrolerzy zamierzali ją opuścić. I może wszystko skończyłoby się bezboleśnie, gdyby nie pomruk grubego babska:

- O, jaśniepan właściciel się pojawił!

W Leszka jakby strzelił piorun. Spojrzał ponuro na rozlazłą kontrolerkę, a w jego gardle coś zagulgotało.

Awantura, która później wybuchła miała kompletnie niemierzalną skalę. Nie wiem czy dobrze wywnioskowałem, ale odniosłem wrażenie, że w przeciwieństwie do poprzedniego dnia, mój kolega ze szkoły nie czuł najmniejszej obawy przed kontrolą. Trudno zresztą nie odnieść takiego wrażenia, gdy właściciel firmy żegna przedstawicieli Inspekcji Pracy gorącym:

- A teraz wypierdalać mi stąd i to w podskokach! I módlcie się do… do ciemnej strony Mocy, żeby nie przyszło mi do głowy poinformować waszych szefów, gdzie dzisiaj spędziliście dzień pracy.

Okazało się, że kontrola była nasłana przez konkurencję Leszka i była totalną mistyfikacją! Inspektorzy byli co prawda prawdziwi, ale działali bez żadnego upoważnienia! Nie mieli żadnego oficjalnego polecenia od przełożonych, by „prześwietlić” hurtownię. Konkurent Leszka chciał go po prostu solidnie nastraszyć. I prawie mu się udało! Prawie!

- Całe szczęście, że mój człowiek w Inspekcji Pracy w porę się zorientował, że to przekręt – powiedział Leszek. – Gdyby nie zadzwonił z informacją, że wczorajszy alarm był fałszywy… Szkoda gadać! Podobno chcieli tu siedzieć do samych świąt! Wyobrażasz sobie, kuwa? Do świąt!

- Niewiarygodne – stwierdziłem.

- Niewiarygodne, kuwa, ale zaręczam ci, że prawdziwe – oznajmił Leszek zaciskając pięści. – Możesz już spokojnie wracać do domu i dziergać te swoje artykuliki. Jak chcesz, to możesz opisać całą tę dzisiejszą szopkę! Tylko ostrożnie, kuwa! I bez nazwisk! Aaa… i nie zapomnij zgłosić się pod koniec grudnia!

W środę rano przeczytałem w całości mój czeczeński reportaż i… Lekko się podłamałem! Nie było w tym tekście nawet odrobiny „iskry bożej”! Dało się to oczywiście przeczytać, ale… Mało przyjemności, dużo stresu. Jak w niekochającym się małżeństwie! Siadłem więc przed komputerem i zacząłem pisać artykuł zupełnie od nowa. Skończyłem wieczorem. Tekst był lepszy od pierwszej wersji, ale w dalszy ciągu wydawał mi się nijaki! Stanąłem przed dylematem, albo upiję się z rozpaczy, albo spróbuję po raz trzeci. Pokusa nabzdręgolenia się była – przyznaję – niezwykle pociągająca, ale ostatecznie wybrałem nockę nad klawiaturą. Trzecią wersję tekstu skończyłem w czwartek o szóstej rano. Nawet go nie przeczytałem! Półprzytomny, zamknąłem pośpiesznie komputer i poszedłem spać. Zanim odpłynąłem pomyślałem co prawda, że nieokiełznana aktywność pana Lulka jest poważnym zagrożeniem dla mojego snu, ale byłem zbyt padnięty, by analizować to niebezpieczeństwo. Zasnąłem jak kamień. Śnił mi się oczywiście mój ulubiony odcinek sennego serialu z życia szkoły, czyli lekcja matematyki u Jawurka. Znienawidzony belfer mówił do mnie właśnie swą tradycyjną kwestię: „I co chłopaczku? Znowu nic nie umiesz!”, gdy ktoś zaczął z całej siły walić w drzwi klasy. Jawurek spojrzał na mnie z drapieżnym uśmiechem i powiedział:

- Proszę!

Do klasy wszedł pan Lulek z robotem kuchennym pod pachą. Na jego twarzy malowało się najwyższe oburzenie oraz potępienie, więc nie zdziwiłem się wcale, kiedy wyciągając oskarżycielsko lewą dłoń wrzasnął:

- On nie chciał kupić takiego dobrego sprzętu! To skandal! To prawdziwy skandal! A w domu… A w domu to w ogóle nie uczy się matematyki! W ogóle! Tylko ciągle pisze coś na komputerze!

Jawurek przeszył mnie okrutnym wzrokiem i zapytał ponuro:

- Naprawdę?

- Naprawdę! Naprawdę! – powiedział z oburzeniem pan Lulek.

- To już jest prawdziwy skandal! – krzyknął nauczyciel. – Nie dostajesz promocji do następnej klasy!

- Bardzo dobrze! Bardzo dobrze! – ucieszył się mój sąsiad grożąc mi palcem.

- Ale ja wszystko umiem – powiedziałem z rozpaczą w głosie. – Nawet logarytmy już rozumiem! Naprawdę!

Jawurek spojrzał na mnie z politowaniem i z wyrzutem powiedział:

- Ale robocika kuchennego, to nie chciałeś kupić…

- Dobrze już! Kupię tego głupiego robota! Kupię! – wrzasnąłem.

- Za późno! – stwierdził nauczyciel. – Teraz to ja go kupuję!

W tym momencie obudziłem się z krzykiem! Musiała minąć długa chwila zanim dotarło do mnie, że ktoś dobija się do drzwi wejściowych.

Nawet nie byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem „Bola” i jego kolegę ubranych w czyściutkie dresiki. Żuchwa opadła mi dopiero wtedy, gdy za ich plecami zobaczyłem pana Lulka? Przez chwilę miałem już prawie pewność, że mój sen się wcale się jeszcze nie skończył.

- Chyyyyy – ucieszył się „Bolo” patrząc raz na mnie raz na swego kumpla. – Jednak jezd!

- Witam pana sąsiada – powiedział pan Lulek. – My z delikatną, ale nie

cierpiącą zwłoki sprawą!

- Słucham? – zapytałem opierając się o framugę.

- Żydy nas atakują – powiedział „Bolo”. – Naprawdę!

- Nie Żydy tylko Cyganie! – poprawił go „Sumo”.

- A jezd jakaś różnica? – zapytał z rozbrajającą szczerością osiłek.

- Nie bardzo rozumiem – powiedziałem.

- Dowiedziałem się w spółdzielni… – zawołał przejętym głosem pan Lulek – Dowiedziałem się, że to mieszkanie na czwartym piętrze, co zostało po eksmisji tego pijaczka Grzmoteckiego. Spółdzielnia chce je przekazać jakiejś cygańskiej rodzinie!

- Wie pan jaki oni zrobią chlew z tej klatki? – zapytał dramatycznym tonem „Bolo”. – To będzie coś strasznego!

- I właśnie mamy tu taki mały proteścik! – powiedział pan Lulek. – Przecież nie możemy dopuścić…

- Trzeba walczyć z tą zarazą! – krzyknął „Bolo”. – I to lepiej teraz, kiedy…

- Z tego co wiem, to nie jest pan mieszkańcem, ani tej klatki schodowej, ani nawet bloku! – powiedziałem. – Więc… Więc zupełnie nie rozumiem…

- A nasz wódz?! – zapytał z oburzeniem osiłek. – Przecież… Przecież on nie może stykać się z takim elementem!!

- Pan podpisze – powiedział łagodnym tonem pan Lulek. – To dla naszego wspólnego dobra. Przecież oni mogą przyciągnąć ze sobą jakieś robactwo!

- Nie! – mruknąłem. – Nie mam zamiaru podpisywać jakichś głupich protestów!

- Gupich?! Gupich?! – ryknął „Bolo”. – Ty zdrajco polskiego naroda!

- Narodu! – poprawiłem go z uśmiechem.

- Żebyś w ryj nie dostał! – wrzasnął „Bolo” zaciskając potężne pięści.

- Poczekaj – powiedział „Sumo”. – Pan na pewno nie zrozumiał! To dlatego!

- Sąsiedzie… Co pan? – zdziwił się pan Lulek. – Cyganów chce nam pan ściągnąć na głowę?! Czy pan oszalał?!

- Nie, nie oszalałem!

- No, to podpisz pan – powiedział „Sumo”.

- Nie mam najmniejszego zamiaru!

- Czeba mu dać w ryja – zawyrokował „Bolo”.

- Sąsiedzie, ale dlaczego? – zapytał pan Lulek nie mogąc ukryć zdziwienia. – Przecież…

- Ja nie widzę nic złego w tym, że sprowadzą się tu…

- A później co? – zapytał jadowitym tonem sąsiad. – AIDS-owcy, pedały, lesbijki, pedofile i sataniści? To też by panu nie przeszkadzało?

- Opowiada pan bzdury – powiedziałem stanowczo. – Kompletne bzdury!

- Nie, no ja muszem dać mu w ryja – stwierdził „Bolo”. – No, po prostu muszem!

- Zostaw! – powiedział „Sumo”. – Ten facet nic nie rozumie. Dopiero jak zobaczy jaką jesteśmy siłą… Wtedy pierwszy przyleci, żeby się zapisać!

- Nie sądzę – oznajmiłem z rozbrajającym uśmiechem.

- W takim razie… W takim razie nie ma pan prawa pisać o PONS-ie! – stwierdził z naciskiem „Sumo”. – W imieniu wodza zakazuję panu pisać o naszej partii! Zakazuję! Czy to jasne?! Jeśli wykorzysta pan materiały…

- Nie, nie wykorzystam! – powiedziałem zamykając drzwi. – Żegnam ozięble. Nie macie wrażenia, że wasza wizyta z lekka się przedłuża?

- On się jeszcze zastanowi – usłyszałem uspokajający głos pana Lulka. – Zobaczycie! On jeszcze podpisze! Zobaczycie, że podpisze! Trzeba mu dać tylko trochę czasu!

Przez całe piątkowe przedpołudnie dopieszczałem tekst o Czeczenii. Szalałem do tego stopnia, że w końcu zacząłem poprawiać w niektórych zdaniach „i” na „oraz”. Ewidentna oznaka zidiocenia! Tekst zdecydowałem się wysłać do Saczylasa dopiero o trzynastej. Czekałem w napięciu, ale odpowiedź nie nadeszła, do wieczora!

W sobotę rano sprawdziłem pocztę, ale maila od naczelnego „Panoramy Szczecińskiej” w dalszym ciągu nie było! Zacząłem się zastanawiać, czy nie przesadziłem z terminami? Ostatecznie propozycję tekstu Saczylas dostał 9 grudnia, a już 20 posłałem mu gotowy artykuł! Chyba trochę za bardzo się pośpieszyłem! Cholera! Żeby tylko nie było z tego jakichś kłopotów!

Mail przyszedł dopiero w poniedziałek. Akurat pakowałem walizkę przed wyjazdem do Hamburga.

Od:Jan_Saczylas@panoszczec.pl

Do: ”Jarosław” <jaerjar@onet.pl>

Wysłano:23 grudnia 2002 12:52

Temat:BRAWO!

Szanowny Panie Jarku,

przepraszam, że nie odpowiedziałem na maila w czasie weekendu, ale byłem w Warszawie! Tekst jest OK! A nawet bardziej niż OK. Ustaliłem z sekretarzem redakcji, że „Czeczeńska tajemnica” pójdzie już w jutrzejszym numerze! Zwalimy dwa mniej ważne teksty i puścimy go w całości!

Proszę przyjąć życzenia spokojnych, wesołych i szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia

Jan Saczylas – redaktor naczelny „Panoramy Szczecińskiej”

Natychmiast posłałem maile z tekstem do pozostałych pism.

Kiedy zacząłem znosić bagaże do „Punciaczka” uświadomiłem sobie, iż dokładnie rok wcześniej wyjeżdżałem do Hamburga z Asią! Tak mnie to trzepnęło, że sięgnąłem po słuchawkę i zadzwoniłem do Oli. Odebrał jej mąż Bartek.

- Nie ma Oli, poszła gdzieś na spacer – mruknął.

- A kiedy…?

W słuchawce rozległa się seria coraz głośniejszych wybuchów, a potem seria z karabinu.

- To tylko moja gra – uspokoił mnie mąż Oli. – Pożyczyłem od kolegi i muszę do jutra przejść wszystkie poziomy.

- Nie możesz jej sobie skopiować?

- Chciałem, ale nie chce mi się iść po płytki, a zapominałem powiedzieć Oli, żeby kupiła po drodze – stwierdził Bartek.

- To kiedy mogę zadzwonić? – zapytałem.

- No, nie wiem! Ola powinna być za jakąś godzinkę, ale znasz ją… Zegarki, to nie są jej prawdziwi przyjaciele!

- Dobra, zadzwonię później – powiedziałem i odłożyłem słuchawkę.

Oczywiście kiedy spróbowałem po godzinie Oli w dalszym ciągu nie było. Dochodziła piętnasta. Zdawałem sobie sprawę, że jeżeli chcę dojechać do Hamburga przed północą, to powinienem jak najszybciej ruszyć w trasę! Przekazałem Bartkowi życzenia świąteczne i powiedziałem, że zadzwonię po powrocie.

Dojeżdżałem do Wałcza, gdy Ola zadzwoniła na komórkę.

- Czeeeść! – powiedziała. – Trochę przedłużyły mi się spacer! Ale wiesz… Przed świętami są takie piękne wystawy…

- Zgadza się – stwierdziłem. – Ale ja dzwoniłem tylko tak… Chciałem przekazać życzenia…

- O rany! Jak ty w ogóle nie potrafisz kłamać! – fuknęła Ola. – Powinieneś coś z tym zrobić, bo kiedyś będziesz miał kłopoty!

- Kłopoty?! Przecież…

- Oj, myślisz, że nie wiem… Przecież zadzwoniłeś, żeby zapytać o Asię! A powiedz mi teraz, że się mylę, to natychmiast odkładam słuchawkę!

Znałem Olę i wiedziałem, iż jest w stanie spełnić swoją groźbę.

- Masz rację! – powiedziałem. – Zadzwoniłem, bo…

- …bo idą święta i jak słyszysz „Jingle bells”, to robi ci się smutno – stwierdziła twardym głosem Ola. – Prawda?

- Prawda! Robi mi się smutno nawet bez „Jingle bells”.

- To na razie ten nastrój będzie ci się musiał pogłębić – oznajmiła Ola.

- A wiesz coś…?

- Mailuję z Asią dosyć regularnie. Czasami plotkujemy nawet o tobie!

- O mnie?!

- Pewnie! Ile ja ciekawych rzeczy dowiedziałem się o swoim byłym szefie… Oooo!

- Ale…

Ola zaczęła się śmiać!

- To przecież dobry znak – powiedziała w końcu. – Skoro Aśka chce o tobie rozmawiać… To znaczy, że czasami o tobie myśli! I nie ukrywam, że dbam o to, aby to „czasami” oznaczało często!

- Ty jesteś niebezpieczna! – powiedziałem udając wzburzenie.

- Jasne! I tak cierpisz z powodu moich zakulisowych działań, że już…

- Dziękuję! – przerwałem jej w pół zdania. – Naprawdę ci dziękuję! Wiem, że… Jeśli to się dobrze skończy, to mój dług wobec ciebie…

- Myślę, że wszystko będzie dobrze – powiedziała Ola. – Musisz być tylko cierpliwy!

- A może coś wiesz?

- Facet! – mruknęła Ola. – Typowy facet! Ja mu mówię, że powinien być cierpliwy, a on mnie pyta…

- Dobra! Wycofuję pytanie!

- I tak bym ci nic nie powiedziała! – fuknęła Ola. – Nabroiłeś, to teraz grzecznie czekaj! Mogę ci powiedzieć tylko jedno, doskonale cię rozumiem, że teraz głupiejesz z żalu! Aśka to naprawdę fajna dziewczyna!

Rozmawiałem z Olą jeszcze bardzo długo. Rozłączyliśmy się dopiero, gdy minąłem Mirosławiec.

MAREKERAM
O mnie MAREKERAM

Jaki jestem? Nie wiem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura