MAREKERAM MAREKERAM
177
BLOG

Z życia pismaka – epizody... (powieść cz. 27 - ostatnia)

MAREKERAM MAREKERAM Kultura Obserwuj notkę 0

O dziwo, Arek pojawił się punktualnie!

- Cześć! – zawołał wesołym tonem i wyciągnął dłoń na powitanie.

- Cześć! – powiedziałem marszcząc czoło. – Dawno się nie widzieliśmy!

- No, widzisz… Tak się czasami porobi – stwierdził z uśmiechem Arek wchodząc do przedpokoju. – A co u ciebie? Słyszałem, że miałeś ostatnio jakieś kłopoty?

- Skoro słyszałeś, to wiesz wszystko i nie ma o czym gadać – powiedziałem.

- No, nie wkurzaj się tak od razu! – powiedział łagodnym głosem Arek. – Nie chcesz o tym gadać, to nie! Jak zwykle jesteś strasznie nerwowy!

Przeszliśmy do pokoju. Arek wyciągnął z torby dwie puszki piwa i postawił je na ławie.

- Napijemy się z okazji spotkania i… i rozliczenia – powiedział wesoło. – Co było, to było! Ważne, że jest OK.

Przyniosłem kufle i siadłem naprzeciw niego! Początkowo byłem trochę nieufny, ale z czasem rozkręciłem się i zaczęliśmy rozmawiać jak kiedyś. Miałem wrażenie, że czas się cofnął. Było jak dawniej. Znowu byliśmy najlepszymi kumplami. Ani się obejrzałem, a minęły trzy godziny! Punktualnie o dwudziestej drugiej Arek chrząknął i powiedział:

- Nie ma co przedłużać! Czas się rozliczyć!

Sięgną do kieszeni, wyciągnął portfel, przeliczył powoli banknoty i położył na blacie ławy 10 i 20 euro. Odczekałem chwilę, ale on patrzył na mnie wyczekująco.

- Czy to jest wszystko, co zamierzasz mi oddać? – zapytałem sztucznie spokojnym tonem, chociaż narastała we mnie straszliwa furia.

- Tak! – powiedział Arek przełykając ślinę. – Mogę ci wszystko dokładnie przedstawić. Mam tu szczegółowe obliczenia! Niestety wycofałeś się z naszego wspólnego przedsięwzięcia i wpuściłeś mnie w koszty! Więc odliczyłem je sobie od mojego długu.

Arek sięgnął do torby i wyciągnął notes z obliczeniami!

- W jakie koszty?! – krzyknąłem. – Przecież wycofałem się zanim cokolwiek zaczęliśmy robić!

- Ja tu mam szczegółowe wyliczenia. Powiem ci tylko, że nie dzieliłem tych kosztów na pół! Na siebie wziąłem 70 procent! Trudno musisz ponieść konsekwencje swojej beztroski! Nie zostawia się partnera na lodzie!

- To moja wina, że tobie nie wyszedł interes?!! Ciekawe, czy gdyby wszystko poszło ci dobrze, to podzieliłbyś się ze mną zyskiem?

- Trudno! Możesz się wściekać!!! Gdzie ty żyjesz? Nie znasz rynku? Z Sopelnem wydawało się, że idzie spoko, a… wyszliśmy „na zero”. I to tylko dzięki mnie! Reklamy tyle godzin robiłem charytatywnie!

- Wiesz co…?! – wrzasnąłem głośno (zagłuszając trzask rozpieprzającej się przyjaźni). – Zabieraj te swoje 30 euro i wypierdalaj stąd!

- Co?!

- Wypierdalaj i to szybko! Żegnam! I nie zostawiaj tu tych pieniędzy, bo odeślę ci je listem – powiedziałem. – Nie chcę cię więcej widzieć.

- Przestań – parsknął Arek. – Przecież…

- Powtarzam: nie chcę cię więcej widzieć! Rozumiesz? Aha, i nie mów mi „cześć” na ulicy, bo i tak ci nie odpowiem!

Na pętli autobusowej osiedla Łęg pojawiłem się kwadrans przed czasem. Tak mi akurat pasował autobus. Oli i Bartka jeszcze nie było. Był natomiast prezes Motyl – „pierwszy łazik Rzeczpospolitej”, który gorączkowo pouczał „Człaputki” jak powinny rozkładać siły w czasie marszu.

Tuż przed dziewiętnastą zacząłem się gorączkowo rozglądać, ale Oli i Bartka nigdzie nie było. Sięgnąłem więc po komórkę. Niestety nikt nie odebrał telefonu.

- A może pójdziesz na ten rajd ze mną?

Odwróciłem się gwałtownie i … zamarłem. Asia stała o trzy kroki ode mnie i uśmiechała się niepewnie. Powiedziała tylko jedno zdanie, które z pewnością zapamiętam do końca życia: „Zrozumiałam, że jeżeli zrezygnują z ciebie, to zrezygnuję też z części siebie”.

O dwunastej w nocy dostaliśmy SMS-a od Oli:

I co kochani? Jak sie bawicie w swoim towarzystwie? Zakladam, ze niezle! Przepraszam za podstep, ale cel uswieca srodki! Duzo szczescia! I nie kloccie się już wiecej! Ola

O pierwszej w nocy zrezygnowaliśmy z Asią z dalszego marszu i ruszyliśmy do domu. Prezes Motyl był niepocieszony!

Dźwięk telefonicznego dzwonka w niedzielny poranek, to prawdziwy koszmar. Próbowaliśmy brać go z Asią na przeczekanie, ale cierpliwość potencjalnego rozmówcy zdawała się być niewyczerpana. Wreszcie postanowiłem skapitulować i sięgnąłem po słuchawkę.

- Halo?

- Pan Jarosław Orkisz? – zadudnił zachrypnięty bas.

- Owszem.

- Moje nazwisko Wolsak. Henryk Wolsak! Dzwonię z redakcji nowotworzonego, wysokonakładowego dziennika o zasięgu ogólnopolskim, który wystartuje w październiku. Chciałbym pana zaprosić do Warszawy na rozmowę dotyczącą współpracy z naszym tytułem.

- A mógłbym dowiedzieć się teraz czegoś więcej? Poza tym nie wiem czy pan słyszał o moich kłopotach…

- Te jak pan to określił kłopoty w ogóle nas nie interesują! Wiemy, że ma pan niezłe pióro i to w zasadzie nam wystarczy. Mówiąc krótko, chcemy aby pan dla nas pisał! Oczywiście na razie pod pseudonimem, ale to też do czasu! Uważamy, że ktoś taki jak pan nada dobry szlif korespondencjom zagranicznym. Będziemy dostarczać panu materiały zebrane przez naszych ludzi, a pan nada im odpowiednią formę. Wychodzimy z założenia, że jedni potrafią zdobywać informacje, a drudzy potrafią je opracowywać! Szczegóły jeszcze omówimy! Jeżeli jest pan zainteresowany, to zapraszam we wtorek w południe do hotelu „Viktoria”. Koszty podróży zwracamy w całości!

- Czy może pan zadzwonić jutro? – zapytałem chyba niezbyt rozsądnie (zresztą potwierdził to zdziwiony ton Wolsaka pytającego, „o której ma zadzwonić?”).

Na takie propozycje, w sytuacji, w której się znalazłem, należało raczej odpowiadać zdecydowanie; niemal krzycząc z euforią: „Oczywiście jestem na sprzedaż!!!”.

Jednak ja nie miałem siły krzyczeć. Czułem się… wypisany. Wypisany z hermetycznego, dumnego świata ludzi pióra. Wypisany dosłownie! Słowa i zdania na monitorze, litery na klawiaturze, przegrzebane gazety, nagrane taśmy –doprowadziły mnie do większego kaca, niż drinki wypite w nadmiarze. Bombardowały mocniej, niż wirtualna wojna, której stałem się uczestnikiem. Byłem wypisany, dokładnie pusty, wypalony. I nie wiedziałem, czy stworzę jeszcze coś, co nada się do druku? Nie wiedziałem, czy tego w ogóle pragnę? Nieprawda, wiedziałem! Ludzie tak szybko się nie zmieniają. Odpowiem „tak”. Jednak postaram się, aby owe deklaracje znaczyły coś innego niż jeszcze kilka miesięcy temu.

Wtedy do pokoju weszła uśmiechnięta Aśka. Weszła w lekkiej, powiewnej sukience, bez bielizny. Spojrzała na mnie z wyraźnym zainteresowaniem, podeszła bliżej i przytuliła się. Wtedy zrozumiałem, że dzięki owemu „wypisaniu siebie”, dzięki powstałej wewnętrznej pustce (do tej pory upiornej i przerażającej) tak naprawdę coś zyskałem! Zyskałem miejsce na to, aby zbudować od nowa swój magiczny świat! Zbudować go oraz nadać mu nowy sens!

I wiedziałem już od czego zacznę. Razem z Asią wyjedziemy w Bieszczady!


KONIEC

MAREKERAM
O mnie MAREKERAM

Jaki jestem? Nie wiem!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura