Prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki, Fot. PAP/Paweł Supernak
Prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki, Fot. PAP/Paweł Supernak

Gra w szachy polityczne. "Chcą zmusić Tuska do błędu, by Morawiecki porządził dwa lata"

Redakcja Redakcja Sejm i Senat Obserwuj temat Obserwuj notkę 199
Gdyby Donald Tusk, zamiast czekać, posłuchał podszeptów i chciał odwołania rządu przez konstruktywne wotum nieufności, byłby to największy samobój polityczny w historii III RP. Prezydent zaskarżyłby to działanie do Trybunału Konstytucyjnego, a ten nie spieszyłby się z orzeczeniem. W efekcie tymczasowy rząd Morawieckiego rządziłby nie dwa tygodnie, a dwa lata – mówi Salonowi 24 dr Andrzej Anusz, politolog, Instytut Piłsudskiego.

Akcja z zaprzysiężeniem nowego rządu jest wyśmiewana i nazywana „cyrkiem” lub „akcją straceńczą”, jednak niektórzy widzą w niej jakieś długofalowe cele. Jak ocenia Pan ostatnie działania formacji tracącej władzę?

Dr Andrzej Anusz:
W polskiej polityce mamy klasyczny moment przejściowy, gdy po wyborach szykuje się zmiana układu politycznego. Ona następuje po każdych wyborach, nawet gdy strona dotychczas sprawująca władzę utrzymuje większość. Zawsze dochodzi do jakichś przetasowań, roszad, zmian na poszczególnych stanowiskach. Tym bardziej jest tak w sytuacji, gdy wybory wyłonią nową większość, która szykuje się do przejęcia władzy. W związku z tym mamy dziś okres przejściowy, a Prawo i Sprawiedliwość korzystając ze wsparcia pana prezydenta, robi wszystko, by ten okres maksymalnie opóźniać i wydłużać.

Jaki ma to jednak sens, skoro wszystko wskazuje na to, że ten rząd za dwa tygodnie i tak się zmieni?

Okres przejściowy to czas, w którym odchodząca władza zastawia na następców pułapki polityczne. Okopanie w instytucjach itd. To też próba skłonienia drugiej strony do błędu, który odchodząca władza wykorzysta. Mam na myśli głośną propozycję byłego premiera Leszka Millera, który stwierdził, że jest możliwość skrócenia kadencji obecnego rządu poprzez konstruktywne wotum nieufności. Gdyby taki scenariusz faktycznie Donald Tusk zrealizował, to byłby jeden z największych samobójów w historii III RP.

Konstruktywne wotum nieufności jest jak najbardziej ruchem przewidzianym przez Konstytucję, gdzie większość sejmowa odwołuje rząd i od razu powołuje następcę premiera. Skoro jest większość, to trudno nazwać taką akcję samobójczą

Wypowiadali się już na ten temat konstytucjonaliści, zdaniem wielu z nich takie działanie w czasie, gdy rząd czeka na wygłoszenie exposé, byłoby niekonstytucyjne. Zdania są podzielone, ale nawet jak rację mają ci, którzy wskazują, iż byłoby to zgodne z ustawą zasadniczą, wywołałoby wątpliwości. I prezydent Andrzej Duda mógłby to zgłosić do Trybunału Konstytucyjnego. W efekcie rząd Morawieckiego by nadal działał, natomiast Trybunał mógłby nad tą sprawą jako skomplikowaną obradować rok, czy dwa lata. W związku z tym to jest taki czas, że Prawo i Sprawiedliwość wydłużając ten okres przejściowy, też, po pierwsze, betonuje instytucje, obsadza swoimi ludźmi, zmienia pewne reguły. Minister Piotr Gliński zdążył przekazać projekt zmiany statutu mediów publicznych, by utrudnić pewne zmiany. Z drugiej strony PiS, moim zdaniem, chce też sprowokować nową większość, której część nie trzyma ciśnienia, żeby poszła na skróty. A droga na skróty może spowodować, że popełni się błąd, który będzie miał bardzo duże konsekwencje.

Tylko o dalszych ruchach decydują nie emerytowani premierzy, ale liderzy zwycięskich formacji. Poza tym propozycje ruchów niekoniecznie zgodnych z prawem są chyba kierowane pod twardy elektorat, a większość sejmowa może spokojnie odczekać dwa tygodnie, po porażce misji Morawieckiego w drugim kroku przedstawić rząd i przegłosować dla niego poparcie. Po co iść na skróty?

Oczywiście i takie działanie jest w ich interesie – mówię tylko, że są różne podpowiedzi, różne pokusy. Pytanie, jak bardzo będą na nie odporni. Jeśli poczekają, to też będziemy świadkami bardzo ciekawej rozgrywki, gdzie będzie spór techniczny, ale bardzo ważny w kategoriach symbolicznych. Chodzi o to, czy na najbliższy szczyt Unii Europejskiej pojedzie już Donald Tusk jako nowy premier, czy jeszcze Mateusz Morawiecki.

Przypomnijmy, że szczyt jest 14 grudnia, a ewentualne powołanie nowego rządu może nastąpić dzień wcześniej, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, czego także politycy PO chcieliby chyba uniknąć?

Dlatego, jeśli miałbym obstawić, to sądzę, że oni rząd powołają dzień później, a w szczycie Unii Europejskiej weźmie udział jeszcze Mateusz Morawiecki. I to będzie jego pożegnanie.

Nawet sam premier mówił w rozmowie z Salonem 24, że szanse na utrzymanie rządu są niewielkie. Mateusz Morawiecki stwierdził jednak, że chodzi o przedstawienie pewnego programu, „zasianie ziarna”. Pan wskazuje na interes polityczny partii tracącej władzę. Jakie są jednak motywacje ludzi, którzy do tego rządu weszli i mają być przysłowiowymi „zderzakami”?

Po pierwsze, najważniejsza była sama konstrukcja. Trzeba było nowy rząd powołać, bo terminy konstytucyjne biegły nieubłaganie. W związku z tym zastosowano taki taktyczny wybieg, polegający na tym, że wzięto do rządu zupełnie nowych ludzi, którzy w większości pełnili funkcję sekretarzy stanu, wysokich urzędników w ministerstwach. Wyjątkiem jest pani Marlena Maląg i przede wszystkim Mariusz Błaszczak, co ma sens – bo za granicą toczy się wojna i wymiana nagła szefa MON byłaby bezzasadna. Większość ministrów to nowi ludzie. Z punktu widzenia większości tych osób, w zasadzie wszystkich, to wbrew pozorom one mało ryzykują.

Jak to, przecież szanse na powołanie rządu są niewielkie, a już łatka przylgnie na wiele lat?

Tak by było w przypadku osób całkowicie z zewnątrz, które musiałyby się zadeklarować, niezależnych ekspertów itd. Tu mamy jednak osoby ewidentnie zadeklarowane politycznie po stronie Prawa i Sprawiedliwości. Wejście do rządu to jest dla nich pewna, nazwijmy to, inwestycja polityczna. Oni się w ten sposób jakoś tam promują, pokazują też lojalność wobec obozu, do którego przynależą, i z którym się identyfikują.


Pokazują lojalność, że w tak trudnej sytuacji dają twarz bardzo trudnej misji Morawieckiego. Myślę, że ryzykują niewiele, a mogą zyskać, wzmacniając swoją pozycję w obozie. Natomiast jeśli chodzi o interes PiS, to partia rządząca chce pokazać, że w rządzie jest dużo kobiet, że nowy gabinet ma niższą średnią wieku, więc można się do tego odnosić. To inwestycja na wybory samorządowe i europejskie. PiS będzie chciało przyjąć narrację o tym, że się zmienia, że ma ludzi z tego młodszego pokolenia, ale którzy już mają doświadczenie.

Tylko że jak odchodziła od władzy Platforma w 2015 roku, to też robiła nowe otwarcia, pani Ewa Kopacz przedstawiała jakieś plany zmian, nawet ciekawych, ale po przejęciu władzy przez PiS nikt o nich nie pamiętał. Za kilka tygodni ludzie mogą zapomnieć o nowym rządzie Morawieckiego.

Cała strategia PiS współgra z wywiadem prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który mówił o trzecim kroku konstytucyjnym. To znaczy, że jeśli po przegranym głosowaniu Morawieckiego będzie drugi krok i również posłowie nie przegłosują rządu, to PiS gotowe jest poprzeć gabinet z premierem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Było tam wezwanie, żeby przede wszystkim PSL się jeszcze raz zastanowił, czy bierze udział w tym drugim kroku konstytucyjnym - w przeciwnym wypadku jest krok trzeci, gdzie mogą PiS-owcy poprzeć rząd lidera ludowców. I skład gabinetu, w którym nie ma polityków, których PSL nie akceptowało, ma to uwiarygadniać. Oczywiście na dziś szansa, że ludowcy zerwą współpracę z resztą opozycji jest bliska zeru. Nie wiadomo jednak, jak będą wyglądać relacje wewnątrz zwycięskiej koalicji za kilkanaście miesięcy.


PiS-owski gabinet cieni bez ogranych polityków, za to z młodymi, nie obciążonymi, ma pomóc w wypracowaniu zdolności koalicyjnej. I w przyszłości wyrwaniu z koalicji PSL, a może jakiegoś innego podmiotu. Więc krótkoterminowo to wykorzystywanie maksymalnie czasu, który został u władzy, pewne szachy polityczne i nadzieja, że po stronie opozycyjnej ktoś zrobi poważny błąd, który PiS wykorzysta. Ustępująca większość szykuje szereg pułapek politycznych na nową władzę. Patrząc długoterminowo, chodzi o zmianę wizerunku, schowanie opatrzonych polityków, wypracowanie zdolności koalicyjnej i powrót do władzy w przyszłości. Czeka nas bardzo ciekawy czas, dla politologów, ludzi analizujących sytuację zaczyna się złoty okres.

O tym, że PiS popełniło szereg błędów, mówią nawet zwolennicy tej partii, krytykując chociażby politykę wobec przedsiębiorców, czy reformę sądownictwa, działania prokuratury. Pan mówi o schowaniu części polityków, a czy nie należałoby zagrać inaczej, chowając sztandar, zmieniając całkowicie liderów i nazwę partii, odcinając się od „okresu błędów i wypaczeń”?

Padły propozycje zmiany nazwy, ale ja uważam, że PiS nazwę Prawo i Sprawiedliwość utrzymać. Będzie cały czas prowadzić narrację, że wygrał wybory, ale nie ma większości, żeby rządzić. Może natomiast nastąpić zmiana szyldu tzw. Zjednoczonej Prawicy, którym grano, jakby zamiennie, z PiS-em. I mogę sobie wyobrazić, że niebawem przedstawiona zostanie nazwa Obóz Niepodległościowy. Hasła suwerenności i niepodległości będą teraz mocno konstytuowały to środowisko. Natomiast istotną częścią tego obozu będzie nadal Prawo i Sprawiedliwość, dlatego że zmiana nazwy groziłaby pewną dezintegracją, problemami prawnymi – nie wiemy, na jakiej podstawie prawnej działałby następca PiS, jakby wyglądały na przykład kwestie subwencji etc. Sądzę, że w nadchodzących wyborach samorządowych czy parlamentarnych PiS będzie pod dotychczasową nazwą. Natomiast nazwa szerszego obozu może się zmienić, co zresztą Jarosław Kaczyński dość enigmatycznie na razie zapowiedział. I myślę, że właśnie to określenie Zjednoczona Prawica będzie przedstawiane jako synonim niedociągnięć i symbol porażki, pojawi się w nazwie słowo niepodległość.

Czytaj także:

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka