Prawdzic Prawdzic
60
BLOG

Żydowska kochanka

Prawdzic Prawdzic Kultura Obserwuj notkę 0

Odcinek 36

Jak tak patrzy wstecz na swoje życie, jak na wiosenny krajobraz, pędzący w stronę horyzontu za oknami wagonu, dochodzi do wniosku, że to hipisowanie, to całe skierowanie życia na bunt egzystencjalny, a później wynikłe z tego, jako konsekwencja nonkonformistycznych postaw, przystąpienie do korowsko-solidarnościowej opozycji... wzięło się z zapatrzenia na Boba Dylana, na żydowskich intelektualistów, na propagujących liberalne postawy twórców kultury.
To zafascynowanie opozycyjnym stylem myślenia wzięło się ze współczucia dla tych żydowskich przyjaciół, którzy po próbie obalenia socjalizmu (a może umocnienia?) w `68 roku - po zdjęciu „Dziadów” i „procesach taterników” - musieli opuścić Polskę; jak również z odgrzewanej, przez „mieszczańskie Polskie Radio”, mody na piosenki Hemara , na „Ziemiańską”, na Tyrmanda w kolorowych skarpetkach, na „Kabaret starszych panów”, na podsuwane przez przedwojennych belfrów wiersze Baczyńskiego... a potem jazz, umiejętnie podsuwany i popularyzowany przez zauroczonego Zachodem redaktora Waschkę - w czasopiśmie „Radar”. Środowiska przedwojennych intelektualistów (przeważnie o żydowskiej proweniencji), umiejętnie podsycały modę na bitników, na czarne okulary Cybulskiego, na „Nóż w wodzie” Polańskiego, na kołysanki filmowe Komedy, na ”Łuk tryumfalny”, na Antonioniego, na Sagankę.
     Przyczynił się „Przekrój” Elie‘go, drukujący powieści Romana Gary, rysunki Topora, reklamujący Pappa, francuskie nowinki literackie, Butora i antypowieści Robbe-Grilleta. Pomyślała, że nawet nie żałuje (ze złości), że sypiając z Tomaszem narażała się na niezadowolenie jego matki, szykującej dla niego „lepszą narzeczoną” i pokornie znosiła inwektywy (starej wiedźmy), wyrażane w listach, lub w obcesowych telefonach, ”co robi w mieszkaniu porządnego kawalera ta niemiła, obca osoba...”

Teraz, często łapie się na tym, że nie może uwierzyć, że ten ociężały, „stary” mężczyzna, mówiący powolnym, głuchym głosem, to ten sam „jej Tomaszek”, który niczym trzpiot, tyle razy ją zapewniał, że kocha i... nie może jej przejść przez gardło „to” (nienawistne) „magister”, że już po wszystkim, że to już koniec idealistycznych złudzeń, że już trzeba wleźć do wspólnego społecznego chlewa, gdzie się wszyscy nawzajem parzą, wyzyskują i oszukują z pogardą. Jakby to „magister” kojarzyło się z zaprzepaszczeniem nadziei ich całego młodego życia, jakby ją boleśnie kłuło ością w przełyku, skłaniając do płaczu.
Bo to oznacza bezlitosny upływ czasu, który przypomina, że trzeba się pogodzić z przemijaniem. Że wreszcie „zrobił tego magistra po dziesięciu latach”(od terminu, w którym powinien był skończyć studia) i należy oddać mu sprawiedliwość, bez szyderstwa – wiedziała bowiem ile determinacji wykazał zgadzając się dobrowolnie „dać upupić” w społecznym szambie tytułomanii. Wiedziała po jak ciężkiej walce wewnętrznej zgodził się utopić swoje ideały w gównie pozorów i przystać do kliki szalbierzy, prowadzącej wszystkich do spolegliwej rzeźni, gdzie jedni drugich ukatrupiają szafotem misternie przemyślanych funkcji.                                                

Wyszukała pustą separatkę i wybrała miejsce pod oknem. Chciała być sama, żeby swobodnie dotykać się w kroczu, gdy tylko poczuje najmniejsze uczucie dyskomfortu..
 Już podczas jazdy z Krakowa do Warszawy miała kłopoty z utemperowaniem swego niesfornego penisa (tak to nazywała). Nie była pewna co to jest i czy go w ogóle ma, ale wiedziała jedno, że jej kroczem jest coś nie w porządku. Czuła się po prostu tak pokracznie, jakby miała między nogami końskie chomonto. Ciągle coś wielkiego i nabrzmiałego wypełniało ją w drogach rodnych.  


Dotychczas mało zwracała na to uwagi, chociaż nie zdając sobie sprawy, popadła w obsesję macania się i często (a może za często) robiła to w najmniej stosownych okolicznościach, tak że niektórzy mieli ją za nimfomankę. To jednak nie przeszkadzało jej to w odbywaniu stosunków płciowych. Mężczyźni w łóżku z nią zachowywali się tak, jakby niczego nie widzieli.  Ale teraz sytuacja zmieniła się radykalnie i jej penis przestał być tylko jej osobistą sprawą. Zgoda – była już do tego przyzwyczajona, ale teraz jechała do narzeczonego wziąć ślub i zostać mężatką. A to już nie była bagatelka, narazić mające się narodzić dziecko na niedolę sieroctwa, gdyby, w skutek feleru krocza (penisa!) stała się rozwódką. O ile dotychczas „jakaś tam” wstydliwa dolegliwość, była tylko teoretycznym problemem i zmartwieniem osobistym mamusi, to teraz stało się już zagrożeniem realnym, z którym musiała się zmierzyć i stawić mu czoła. Czuła, że nadszedł czas najwyższy, żeby to przemyśleć i szukając wyjścia z sytuacji wpadła w spiralę różnych spekulacji. 

     Założywszy nogę za nogę, przyglądała się swej zgrabnej łydce, pytając siebie, czy tak może wyglądać noga babo-chłopa, która zmienia waginę na penisa? Chyba nie.  Przekonywała samą siebie, że poza tym psychicznym wrażeniem, jest stuprocentową kobietą.
    Paliła papierosa i rozmyślała o przeszłości, jak o krainie złych demonów.
     Przypisywała to urazom, które powstały u niej wskutek gwałtu. Ale, musi przyznać, że prowokowała zły los i sama nie była bez winy.

     Gdyby spokojnie studiowała, bez hipisowskich wariactw, zdobywając kolejne szczeble zawodowej kariery, zamiast myśleć bez przerwy o „ohydnych sposobach” zaspokojenia swej „swędzącej dziurki”, dzisiaj nie musiałaby się martwić, co począć w niechcianej ciąży (chociaż jednocześnie perfidnie zaplanowanej), bez męża, pracy i mieszkania. To nic, że temu były winne złośliwe Danaidy jej podświadomości, każąc szukać po lasach (których współczesnymi odpowiednikami są miasteczka studenckie) kozłorogich satyrów. Teraz, poniewczasie, przyznaje, że trzeba było zdusić te pierwotne instynkty, trzymać na wodzy, stłumić w sobie pragnienia, wyprzeć do podświadomości, a nie szukać sposobu ich sublimacji w podejrzanych subkulturach. Trzeba było zatkać uszy na ryk i bek Jimmiego Hendrixa, zatkać „uszy instynktu” na zew, wołającej młodości o odnowienie świata w zbawczej mocy sztuki i nowych mitów, na zew wołający o obmycie bytu z sędzielizny starości, w kąpieli z młodej spermy.
    
     Trzeba było ścisnąć uda, obciągnąć spódnicę, zamknąć się w akademiku przed wabiącym śmiechem chłopaków i wkuwać po nocach patomorfologię z nogami w miednicy, żeby teraz być „panią doktór”. ”Młodości gdybyś wiedziała - starości gdybyś mogła!”

Często doznawała tak silnych pragnień, żeby ją znienacka „wyruchał jakiś śmierdzący mastką, nieogolony facet”, że zaczynała się obawiać o swoją normę psychiczną, godząc się na podjęcie, w razie potrzeby, stosownej terapii. Bo zdawała sobie sprawę, że to nie jest normalne, kiedy kobieta chce być napastowana w sposób uwłaczający jej godności, bez „zachowania elementarnych warunków higieny osobistej”.

93)   O co jej konkretnie chodziło, kiedy miała na myśli owe „elementarne warunki higieny”, tego sama dobrze nie wiedziała, jakby smród był nieodzownym warunkiem rozkoszy. Jakiś niebotycznie wstrętny odór, kojarzyła z przeżyciem najwyższego orgazmu. Być może pozostało jej to jako uraz z dzieciństwa, kiedy pewna hrabina, bez żenady opowiadała w jej obecności, jak to przed wojną, w majątku jej męża, oddała się stajennemu na kupie gnoju. Od tego czasu, w umyśle małej dziewczynki powstało wyobrażenie o seksie, jako o czymś, co się spełniać może, tylko w ekstremalnych warunkach i do ukoronowania potrzebuje brutalnego łamania jakiegoś elementarnego, estetycznego tabu. Cały czas swego dojrzałego życia, miotała się pomiędzy Scyllą pragnienia perwersyjnego seksu, a Charybdą obrzydzenia. Ten nieustanny balans powodował, że spaprała sobie życie.  

     Jednakże przynależność do określonego pokolenia determinuje nasze zachowania i poglądy, toteż jej zauroczenie hipisami i wolną miłością, rozdawaną na prawo i lewo, należy złożyć na karb tego zjawiska. To zresztą korespondowało z komunistycznym wychowaniem, kładącym nacisk na wyzwolenie kobiety z seksualnego ucisku burżuazyjnego małżeństwa.   
    Należała do pokolenia, które ominęło wszystko co było najbardziej płodne i ciekawe, co przełomowe w dwudziestym wieku. Nie pamiętało ono pogrzebu Stalina, Odwilży Października ’56, bitników, Jouliet Greco i egzystencjalistów. Urodziło się niejako w „trakcie przemian” i nie znając początków chorowało na podejrzliwość wobec mitów założycielskich współczesnego świata. Bo co innego widzieć, co innego wierzyć. Różnice widzi się dopiero po latach. Nic jednak nie zastąpi osobistego doświadczenia.
    Kiedy ona poszła do liceum, artefakty decydujące o kształcie przyszłego świata, były już zrealizowane.

     Wszystkie odkrycia, turpizmy, dodekafonie, punktualizmy, taszyzmy, pop-arty, wszystkie strukturalizmy (oprócz postmodernizmu i kontekstualizmu), paryskie wiosny i nowe fale, były już odkryte i przechodziły do historii. Młodzieży lat siedemdziesiątych nie pozostało nic innego, jak się dowiadywać z drugiej ręki i jeść tę odgrzewaną omastę.
     Wspominając tamten okres, protest-songów, pop-artu, utworów Lenona i Hendrixa, musiała przyznać, że mniej w nim było narkotyków i perwersyjnego seksu niż teraz. Jeśli miała obsesje erotyczne (a miała, bo któż ich nie miał?) to kierowała je bezpiecznie, w stronę jednego mężczyzny - Tomasza.

    Ach, jakże ciężko jej wspominać teraz dziewczęce lata, kiedy spienioną krew w żyłach burzyły potężne dawki progesteronu, rozsadzając mięśnie i doprowadzając młode ciało do seksualnego szaleństwa. Dopiero teraz, po latach, widzi, że to żadna przyjemność cierpieć na obsesję, ”żeby znów coś zrobić ze swoim kroczem”... bo czas ucieka, a jeszcze się nie przeżyło „stu tysięcy ekscytujących orgazmów”. Taka psychofizyczna, przymusowa potrzeba przeżywania orgazmów, na tyle „wstrząsających”, że wartych zachodu, żeby ganiać za nimi z prywatki na prywatkę - być może wykończyłaby ją fizycznie i duchowo, gdyby nie sublimacja tej nimfomanii, przez zajęcie się konspirą u boku Tomasza. To pozwoliło odwrócić jej uwagę od burz - jak pisano w starych podręcznikach seksuologii - wstrząsających „igłą magnetyczną jej narządów płciowych”. 
To dopiero rozwijająca się wraz z uczuciem do Tomasza, nienawiść do komuny, pozwoliła jej na sublimację instynktu i odwrócenie uwagi od „lingwy i joni”, od „dziury i kołka”, od...   

Prawdzic
O mnie Prawdzic

odwołuję te głupstwa. które poprzednio tu napisałem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura