© magazyn "Odkrywca"
© magazyn "Odkrywca"
Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski
1398
BLOG

Którędy na Zaleszczyki?

Krzysztof Rogalski Krzysztof Rogalski Polityka Obserwuj notkę 5

 

Zbliża się kolejna rocznica rozpoczęcia Wojny Obronnej 1939 roku. Jak zwykle odżyją sentymenty i resentymenty, część blogerów będzie wieszać wszystkie maści psów na piłsudczykach i Piłsudskim, część gloryfikować polski czyn zbrojny, inni będą opowiadać o konieczności przymierza z Niemcami, co bardziej nieprzytomni będą udowadniać, że należało wpuścić Armię Czerwoną.

W powodzi gdybologii prawdopodobnie zginie lub nigdy rozpoczęta nie zostanie dyskusja merytoryczna. Inna sprawa, że dzisiaj jest ona niezwykle trudna, ponieważ, wg mojej najlepszej wiedzy dysponujemy tylko wspomnieniami dowódców (ze szczególnym uwzględnieniem zeznań składanych przed tzw. komisją Modelskiego, o czym szerzej za chwilę). Rzecz jasna, wiele dokumentów znajduje się w Centralnym Archiwum Wojskowym, ale gdyby ktoś chciał się tam udać, spotka go przykra niespodzianka. Mianowicie taka:

„W związku z tym Pracownia Udostępniania Akt i Pracownia Zbiorów Specjalnych będą nieczynne od 1 września 2011 r. W związku z licznymi pytaniami kierowanymi do resortu obrony narodowej uprzejmie informuję, że zgodnie z harmonogramem prac budowlanych główny inwestor - Stołeczny Zarząd Infrastruktury - przewiduje zakończenie prac do końca 2014 r.”

No to nie da się ukryć, że przede wszystkim zostaje rzeczona gdybologia. Natomiast ponieważ co prawda gdybologię, zwłaszcza propaństwową i bogoojczyźnianą bardzo lubię, zwłaszcza wszelkiego rodzaju scenariusze pt. „Jak wygraliśmy II wojnę światową”, pozwolę sobie podsumować tutaj kilka najbardziej popularnych teorii dotyczących przyczyn takiego a nie innego przebiegu Wojny Obronnej.

  • Przegraliśmy bo krótkowzroczny Piłsudski nigdy nie docenił genialnego planu gen. Sikorskiego opracowanego w 1925 roku, a nawet aby uniemożliwić wprowadzenie go w życie przeprowadził zamach stanu. Co więcej, nigdy nie przeczytał, ani on, ani żaden z „pułkowników” genialnej książki tego ostatniego – „Przyszła Wojna”. To teoria wysnuta przez płk. Modelskiego. Nawiasem mówiąc, Modelski „nie zauważył” wejścia Sowietów.
  • Przegraliśmy, bo weszli Sowieci. Gdyby nie to, to ok. 12 września sytuacja zaczęła się stabilizować, a góra 20 września Niemcom skończyłaby się amunicja. To tembr dzieła Leszka Moczulskiego.
  • Teoria spiskowa: struktury polityczne i wojskowe spenetrowane były dużą ilością agentów i pożytecznych idiotów, którzy skutecznie sparaliżowali działania dozbrojeniowe i mobilizacyjne w latach 1937 – 1939. Sugerowana również w zeszytach Modelskiego, niewątpliwie wspierana, zwłaszcza w odniesieniu do agresji sowieckiej przez Jerzego Łojka.
  • Teoria niewłaściwych przymierzy: należało się sprzymierzyć z Niemcami przeciwko ZSRS i Wojny Obronnej by w ogóle nie było. Tutaj przede wszystkim profesorowie Łojek i Wieczorkiewicz. Brak jednakże odpowiedzi na pytanie w którym momencie odwrócić przymierza. Że jednak byśmy się przed przejęciem władzy przez komunistów nie obronili, obaj profesorowie przyznają.
  • Teoria przesadnego demonizowania Sowietów i braku rozpoznania Niemiec. Również propagowana przez Modelskiego i przez część współczesnych historyków, szczególnie popularna rzecz jasna w komunizmie. Sam jednak Modelski stwierdza, iż rozpoznanie na kierunku niemieckim było na tyle dobre, że polski wywiad nie miał 100% co do m.p. i urzutowania 1 (słownie jednej) wielkiej jednostki niemieckiej na 73. Prawdą jest jednakże opracowywanie planu obrony na kolanie i w ostatniej chwili oraz brak całościowej koncepcji dowodzenia.
  • Teoria braku koniecznego wysiłku i puszczania pary w gwizdek. Również sformułowana przez Modelskiego, faworyzowana jak widzę przez część blogerów. Stosunkowo prosta do wyartykułowania, wystarczy policzyć ile więcej było potrzebnych samolotów, dział przeciwlotniczych i ppanc, czołgów i karabinów maszynowych. Modelski szacuje potrzebne nakłady na ok. 10 mld zł, wielkość całkowicie utopijną, biorąc pod uwagę, że nakłady na wojsko wynosiły od 30 do 40% budżetu państwa, to jest ok. 550 mln zł rocznie (115 – 125 mln USD). Więcej żyłować doprawdy nie było jak, faktem jednak jest, że zostały one wydane głownie na siano dla koni.

Z powyżej wyenumerowanych teorii lub zespołów teorii, według mnie, niektóre opierają się na fałszywych przesłankach. I tak:

  • Teza o genialności Sikorskiego jest mocno przesadzona, a jego „Przyszła wojna” jest raczej traktatem polityczno-publicystycznym niż planem budowy nowoczesnej armii. Tym bardziej, że autor nie zdaje sobie najwyraźniej sprawy z cen uzbrojenia i z kosztów utrzymania jednostek wojskowych (cytuję „najnowszy samolot bombardujący kosztuje prawie tyle co uzbrojenie w karabiny zwykłe i maszynowe całego pułku piechoty, wystawienie zaś oddziału złożonego z 12 czołgów pochłania sumy wystarczające na normalne uzbrojenie dywizji piechoty”, str 111), przeszacowywując je kilkakrotnie. Pisał również o ograniczonej roli sił pancernych: „Pomimo tak wielkiego wzmożenia ich roli czołgi nie zastąpią w niedalekiej przyszłości całkowicie kawalerii i nie zniwelują znaczenia nowoczesnej piechoty” (item, str 132).
  • Piłsudski nie był ograniczonym idiotą i słuchał, przynajmniej w przerwach między pasjansami, mądrych ludzi. „Wyniki prac dziesięciolecia 1925–1935 wskazują wyraźnie, że w czasie, gdy Józef Piłsudski zarządzał i dowodził WP, inwestowano w bronie techniczne, a nie w piechotę i kawalerię. Znaczyło to także, że po pełnym zorganizowaniu, wyszkoleniu i wyposażeniu 30 dywizji (czym zajmowało się państwo polskie w latach 1918–1935), nadszedł czas na zwiększenie liczebności wojska”, napisał Tymoteusz Pawłowski w artykule „Marszałek Józef Piłsudski i „modernizacja” Wojska Polskiego”, Rocznik CAW 2/31 2009.
  • Armia polska, jej generalicja i ministerstwo, dopiero po 1935 roku zaczyna „zagadkowo” miotać się pomiędzy skrajnościami, zjadając czasem własny ogon. W rezultacie np. w zakresie konstrukcji lotniczych po 1935 roku opracowano dokładnie 1 udany typ, wprowadzony do służby liniowej. Były to słynne „Łosie”, średnie bombowce projektowane z wyraźnym zapatrzeniem w konstrukcje francuskie, drogie i potrzebne armii, której podstawowym zadaniem jest defensywa mniej więcej tak jak trzepaczki do szampana. A każdy z nich kosztował tyle co 5 myśliwców. O „Żubrach” litościwie zmilczę.

Brak planu obronnego, albo raczej istnienie jakichś niedowarzonych, całkowicie jejeune, fragmentów dyrektyw przypisać należy według mnie trzem czynnikom:

  • Niewielki potencjał intelektualny „Drugiego Marszałka”, połączony z faworyzowaniem przez Prezydenta wielkich inwestycji o odłożonym efekcie produkcyjnym zamiast doraźnych zbrojeń (wynikającym z uwielbiania inż. Kwiatkowskiego – nie mówię, że Kwiatkowski nie był wizjonerem, ale akurat w latach 1935 potrzebny był uparty i nieco tępawy naśladowca tego co dzieje się u sąsiadów a nie wizjoner). Dodatkowym efektem była „świecka tradycja” pt. „okrywanie decyzji mgłą tajemnicy w obawie przed przedwczesnym zdradzeniem zamiarów” (cytat za płk Jakliczem), zgodnie z „tradycją Pierwszego Marszałka”.
  • Pomimo owego niewielkiego potencjału, Rydz-Śmigły doskonale zdawał sobie sprawę co oznaczają wyniki gier wojennych przeprowadzonych wiosną 1938 r. (relacja Jaklicza z 1961 r., przywołana przez prof. Szawłowskiego), w mojej opinii ewakuacja drogą na Zaleszczyki była zaplanowana głęboko przed wojną, a rozpoczęcie jej 12 września (czyli kiedy upłynął termin „ruszenia się” Francji) świadomą, wcale nie podyktowaną paniką decyzją. Nie wypaliło, chociażby z powodu zmiany postawy Rumunów oraz zrozumiałego oburzenia społeczeństwa, tudzież „świętego oburzenia” oficerów którzy związani byli z Sikorskim, bądź zaraz po przekroczeniu granicy francuskiej, przywiązanie to nagle a gwałtownie odkryli.
  • „Odpuszczeniu” sprawy fortyfikacji obronnych i łączności, tłumaczone ograniczeniami budżetowymi oraz pragnieniem nie zadrażniania sytuacji międzynarodowej (i jednoczesne propagandowe nadymanie się w przeciwstawnym celu „odstraszania”). Do tego niedokończona, bo przerywana i odkładana kilkakrotnie mobilizacja. Nie będę ukrywał, że uważam, iż w przypadku choćby częściowego powodzenia w bitwie granicznej, lub w bitwie nad Bzurą, Stalin spokojnie usiadłby na zadzie i poczekał. Tym bardziej, gdyby Francuzi zdobyli się na prawdziwą reakcję.
  • To prowadzi nas do kolejnej teorii. Niewłaściwych przymierzy. Pomijając wszystko inne (chociaż prawdopodobnie Hitler gotów byłby, jak zawsze, poświęcić ideologię dla doraźnych korzyści), oznaczałoby to w rezultacie szeroką korekturę granic. Prawdopodobnie jednak rzeczywistym powodem (oprócz wiary w gwarancje francusko-angielskie) była chęć utrzymania się przy władzy. W końcu opozycja, w osobie Witosa, cynicznie twierdziła w końcu 1938 r. „Gdańsk trzeba oddać Niemcom, bo nie możemy o niego robić wojny, ale niech oddaje go Beck, a my, opozycja, potem Becka za to wylejemy i zajmiemy jego miejsce". Jak zwykle w Polsce, gierki partyjne i miejsce przy korycie okazały się ważniejsze od zdrowego rozsądku. Z drugiej strony należy pamiętać o tym, że biorąc pod uwagę co napisałem powyżej dodatkowe pół roku lub rok by nas nie uratowało, a gospodarka Niemiec była na skraju zapaści, którą odwlec mogła tylko wojna (w czasie której normalne reguły gospodarcze ulegają zawieszeniu).

Podsumowując, szans na uniknięcie wojny nie było. Być może były szanse na osiągnięcie wyniku patowego (choć prawdopodobnie w średnim lub dłuższym okresie niewiele by nam to dało). Prowadzi to do drugiej mojej ulubionej konkluzji. A mianowicie, że nie było czegoś takiego jak rozdział na I i II wojnę światową, a jedynie Druga Wojna Trzydziestoletnia z długim rozejmem w środku. Zgadzam się tutaj z Robertem Stone – to Francja i sposób w jaki chciała odrobić swoje straty materialne spowodowały, iż zakończenie Wielkiej Wojny było cezurą iluzoryczna a pokój wersalski niósł w sobie ziarna swojej zagłady. Gorzej, że oprócz papierowych układów z dymem poszło kilkadziesiąt milionów ludzi.

Powinniśmy jednak wyciągnąć z Września jedną naukę. Sytuacja Polski dzisiaj jest porównywalna, nie pod względem czysto militarnym (bo ta jest daleko gorsza niż w 1939 r.) ale ekonomicznym. Tymoteusz Pawłowski napisał (op.cit.) ”Dzisiaj, pomimo trzydziestu (sic!) lat redukowania liczebności wojska, Polska nie ma sił zbrojnych zdolnych zagwarantować jej suwerenność, a podstawę uzbrojenia stanowi sprzęt z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Niektóre rodzaje uzbrojenia są nie tylko starsze od żołnierzy, ale starsze wielokrotnie.”

Uważam że tzw. elity są dziś w podobnym euforyczno-zaprzecznym stanie. Oczywiście ludzie tacy jak JVR orientują się w rzeczywistej sytuacji. Analogia nasuwa się sama. A tym, którzy twierdzą, że wszak otoczeni jesteśmy przez przyjazne państwa (hm… Białoruś?) oraz, że przecież jesteśmy członkami najpotężniejszego paktu wojskowego na świecie, zadedykować chciałem cytat z bajki La Fontaine’a, sparafrazowanej przez Krasickiego: „A oto gdy wszystkie sposoby ratunku upadły, wśród serdecznych przyjaciół psy zająca – zjadły”.

Niewesoło pozdrawiam:

Krzysztof Rogalski

Widzę, że trzeba jaśniej napisać 1. Dyletant to nie to samo co ignorant. Tylko ignorant tego nie wie. 2. Ponieważ podpisuję się imieniem i nazwiskiem, jestem TY tylko dla tych, którzy mnie znają z realu. 3. Pewnie, że banuję, również zdalnie. Nie ze wszystkimi chcę rozmawiać. 4. Stosuję maść na trolle, więc niech notoryczni zadymiarze nie będą zdziwieni, ze drzwi zamknięte.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka