Właśnie mielony, a nie bigos, w którym wszak zdarzają się, gdy robiony zgodnie z przepisem, szlachetniejsze kawałki mięsa. Patrząc na skład personalny prezydium i władz nowej partii widzimy odgrzewany kotlet z mięska drugiej świeżości. Partia o wyjątkowo idiotycznej nazwie, moim skromnym zdaniem, ma już w nazwie deklarowany charakter wodzowski, natomiast absolutnie ani pół litery wskazującej na charakter partii (ludowa, socjalistyczna, konserwatywna czy złodziejska – nic tam takiego nie ma). Czyli jak Gowin odejdzie albo choćby przestanie być Wodzem to i kotlet, przepraszam, partyja się rozlezie. Jasno nazwa wskazuje, że jest to autorski wehikuł Gowina, czego chyba nie można powiedzieć o Solidarnej Polsce Zbigniewa Ziobro, która jest zdaje się (nie jestem specjalistą w zakresie zwyczajów społecznych planktonu) SPV (Special Purpose Vehicle) „Kura”. Są zresztą pewne podobieństwa między tymi dwoma stworami – potworami. Obydwa nie są obecnie finansowane z budżetu, więc radośnie przeciw takiemu finansowaniu występują. Obydwie partie deklarują pozytywny stosunek do JOW, co oczywiście zmieni się, gdy ich przedstawiciele zapuszczą korzonki w obu izbach naszego parlamentu.
Zastanawiam się, dlaczego niektórzy zdają się wierzyć Jarosławowi Gowinowi, a nie na przykład Zbigniewowi Ziobrze, który różni się od niego tylko ujemną charyzmą i ilością dzieci. Dlaczego nagle wiarygodny staje się Przemysław Wipler, obywatel który wsławił się marksistowskim podejściem do kwestii ściągalności zobowiązań (ilość skokiem przejdzie w jakość) oraz obroną maluczkich w chwilach szczęśliwości osobistej? Magister Ziobro ma za sobą równie wielu tuzów intelektualnych, co magister Gowin, a niektórych z nich wręcz dzielą – oczywiście, w różnych okresach swojego życiorysu. Żeby wspomnieć tylko pp. Poncyliusza, Jakubiak, Kowala et consortes.
Ale nie w tym rzecz. Bo ona jest w tym, że wszystkie nowo-stare twory polityczne podążają przewidywalną ścieżka – od postulatów „odpartyjnienia” polityki, likwidacji dotacji i jednomandatowych okręgów, jednym słowem (łagodnej) kontestacji istniejącego układu do – w momencie usadzenia tyłków (co najmniej) swoich liderów – pełnej i bezwarunkowej akceptacji istniejących obecnie rozwiązań oraz rozpychania się łokciami w kolejce po stołki. Nawiasem mówiąc, tylko jedna partia polityczna od zawsze konsekwentnie mówi, że ten system jej pasuje i nie zamierza go zmieniać, a jedynie zmienić rządzących. Przynajmniej są (albo raczej ich wódz, nazywany przez swoich przeciwników antydemokratycznym obrzydliwcem – copyright bodajże poseł Rozenek, niedoszły magister) konsekwentni w swojej krytyce wszystkich innych systemów. Co oczywiście nie oznacza, że ta krytyka ma sens czyli ręce i nogi.
Łączy wszystkie te partie i partyjki wodzowskie ich tymczasowość. Z łatwością zmieniają nazwy, łączą się i dzielą, czasami ich twórcy obrażają się na swoje twory, nikną i pojawiają się znowu. Nie sądzę, aby ich twórcy (nie mówiąc już o animatorach) chcieli się poddać rzeczywistemu demokratycznemu osądowi. Ich koledzy z większych partii porzucili już nawet pozory, niestety, w żaden sposób nie oznacza to, że p. minister i poseł Gowin jest w najmniejszych choćby stopniu bardziej godzien aby na niego głosować. Raczej budzi podejrzenie o to, że jego kotlet mielony wielokrotnie, jego partia i jej czołowe postaci noszą swoje (obecne) poglądy i przekonania jak ubranie – ten mundurek do pracy, ten na imprezę, to ubranko na weekend a piżama na wieczór.
Podsumowując – moim skromnym zdaniem zarówno Mielony Gowina, Wehikuł Kury, jak i hultajski bigos Ruchu Narodowego to taki sam pojazd. Pociąg do Brukseli mianowicie. Jak się nie załapią, to wyślą do boju trzeci sort do wyborów samorządowych (albo i nie), a potem będą usiłowali zorganizować „hromadni vystup” w 2015 r. A wszystkie te syzyfowe wysiłki po to, żeby zostało jak jest. Bo jest bardzo fajnie. Niektórym. I fruk w rzętak całej reszcie.
Coraz bliżej jesteśmy więc, z każdym rokiem, ideału, sytuacji w którym do wyborów idą tylko ci, co kandydują, oddać głos na siebie – i być wybranymi jednogłośnie. Oczywiście, alternatywą jest losowanie i dziedziczne miejsca w parlamencie, co znakomicie jest już przećwiczone na szczeblu administracji lokalnej.
Krzysztof Rogalski