AgenTomasz AgenTomasz
565
BLOG

Nie-ZBUNTOWANY ATLAS CHMUR

AgenTomasz AgenTomasz Kultura Obserwuj notkę 1

 

Trójka całkiem kumatych reżyserów, rodzeństwo Wachowskich (ci od Matrixa i Vendetty) oraz Tom Tykwer (ten od biegnącej Loli i zabójczego perfumiarza) wyreżyserowali kolektywnie całkiem ciekawy obraz. Atlas Chmur, na podstawie powieści Davida Mitchella, to spektakl, na którym każdy uważający się za humanistę (głównie z racji swej matematycznej ignorancji) będzie czuł się łechtany przez twórców filmu, schlebiających jego potrzebie odseparowania się od nielirycznej i boleśnie konsekwentnej rzeczywistości. 

Film jest dobry. Można nawet powiedzieć – świetny. Trzy godziny przeplatających się wątków, gdzie jeden aktor gra po kilka ról, mijają szybko. Co do stylu opowieści, dialogów, akcji, humoru i ironii, nie ma zastrzeżeń. Widać, ze robili go ludzie inteligentni. Pytanie, czy robili go dla inteligentnych ?

 

Po raz kolejny Wachowscy robią coś „larger than life”, nie przejmują się czasem trwania, budżetem i reakcją krytyki. I świetnie. Stać ich. Zaspokajają tym samym odczuwaną przez Amerykanów potrzebę wygodnego obcowania z kinem ambitnym. Mnogość wątków, równolegle opowiadane historie, skomplikowanie struktury licznymi retrospekcjami i antycypacjami, wszystko ma sprawić, że poczujemy obcowanie z dziełem wyższych lotów. Niestety filozofia tego dzieła za sto milionów dolarów, jest tańsza od pojedynczego biletu na seans.

O ile o fabule rozprawiać nie trzeba, gdyż liczne historyjki są ciekawe i opowiedziane sprawnie, warto przyjrzeć się jaki przekaz budują i co według założeń twórców ma zostać w naszej głowie, kiedy już seans się zakończy. Film jest wariacją na temat nie nowy: wszystko jest połączone. Hasło, które było użyte np. do promocji serialu THE WIRE, gdzie często z krzesła spadamy dowiadując się jak mocno rzeczy i wątki są połączone, jak na siebie wpływają i jaki wpływ mają lub mogą mieć na siebie pojedyncze zdarzenia, w tym wypadku nie działa.

Oto mamy serię mini-fabuł, gdzie młody prawnik pomaga niewolnikowi, dziennikarka śledzi skandal związany z elektrownią jądrową, młody kompozytor tworzy dzieło życia na fortepianie starego kompozytora, sklonowana kelnerka zostaje porwana z obozu pracy (koreańskiego baru) przez paramilitarny ruch wyzwolenia sklonowanych kelnerek, starszy agent literacki ucieka z domu starców zarządzanego przez kobietę podobną do matriksowego agenta Smitha, a pani doktor  z przyszłości wspina się na nawiedzoną górę w post-industrialnych Hawajach – jakkolwiek idiotycznie to nie brzmi. Wszystkie te wątki oddalone od siebie o setki lat. Ale spokojnie. Ogląda się to świetnie. Do ostatniej chwili, do jednej z ostatnich scen, byłem fanem tego filmu. Jeszcze moment a udostępniłbym trailer na facebooku! Co sprawiło, że nie polecę tego filmu z czystym sumieniem ? Jedno zdanie.

Oglądając ten film, kilka razy miałem wrażenie, że w tytule użyto słowa „atlas” nie dlatego, że opowiada on o jakiejś mapie, tylko dlatego, że autor tyle zapożyczył z Atlasu Zbuntowanego Ayn Rand, że nie mógł nazwać tego inaczej. Tylko dlaczego jest to atlas... chmur ? Jakiekolwiek próby interpretacji tego ładnego skądinąd tytułu względem treści pogarszają jeszcze bardziej moją ocenę całości. Zapożyczenia nie musiały wynikać z zachwytu nad powieścią Rand, wątpliwe też by były hołdem. Wątek symfonii młodego kompozytora jest praktycznie żywcem ściągnięty ze „zbuntowanego”, a scena w sklepie z płytami, nie może wydać się oryginalna nikomu, kto czytał dzieło Rand. Podobnie najważniejsza scena filmu, czyli wystąpienie sklonowanej kelnerki Sonmi, która nielegalnie nadaje z oblężonego przez ruch oporu ośrodka telewizyjnego. Przypomina się wiele innych scen, jak mowa Guya Fawkesa w Vendecie, co tylko wzmacnia zarzut o słabej kreatywności twórców, którzy na dodatek czerpią sami od siebie. Jednak przemowa Sonmi, a przemowa Johna Galta, mimo podobnej formy, nie są zbieżne w treści, a wręcz się wzajemnie wykluczają.

Wszystko jest połączone, a w zasadzie „wszyscy” jesteśmy połączeni, to najpaskudniejsze przesłanie filmu, jakie od dawna miałem okazję usłyszeć z ekranu. Zepsuło mi ono nie tylko humor i najnormalniej wkurzyło, ale co gorsza zruinowało całą przyjemność z oglądania filmu. Autorzy wysilają się w kreacji zagmatwanych następstw nie po to, by zaskoczyć cię fabularnie, lecz by przekonać cię do tego, że o ile twoje życie i decyzje mają następstwa, o tyle twoje życie, tak naprawdę nie jest TWOJE.

Ty, drogi odbiorco tego przekazu, to tylko wagonik w długiej kolejce wcieleń. Może ci się wydawać, że myślisz i przeżywasz, ale tak naprawdę już tak kiedyś myślałeś, ileś wcieleń temu żywiłeś te same uczucia do swojego, tego samego co teraz, partnera. Obiektywizm nie istnieje. Nasze życie jest wspólne. Nie należy do nas. Mamy też wspólny umysł, skończony i zaprogramowany. Przez kogo ? Nie wiadomo, nie interesuj się. Jesteś chmurą, nie świadomym bytem. Zawieje cieplejszy wiatr, spadniesz jako deszcz na ziemię, po czym wyparujesz, by stać się częścią innych chmur.

Tak więc, młody kompozytorze, jeśli napisałeś dzieło swojego życia, symfonię, która jest pełnym wyrazem Ciebie, a jakiś wypalony podstarzały chałturnik mówi ci, że to wasze wspólne dzieło, gdyż on „słyszał je w snach”, nie irytuj się. Pewnie ów chałturnik ma rację. Nie istnieje przecież pojęcie własności, czy praw do mówienia o czymś ”to moje”. To nie ty to stworzyłeś i nie Ciebie to dzieło wyraża. Podziel się tym dziełem z całym światem chałturników, albo lepiej: pogódź się faktem, że ono należało do nich, zanim je stworzyłeś.

 

Nasze wagoniki nie są jednak pozbawione sensu. Ciąg wagoników, ten kolektyw życiorysów, można kształtować, jeśli tylko jesteśmy świadomi owego ciągu żyć. Dobry czyn, okazana dzisiaj łaska, może przyczynić się do wybuchu wielkiej rewolucji miłości za tysiąc lat. Taki zestaw „prawd” serwuje nam film. Już nie fakty, ale emocje mają świadczyć o bogactwie naszej świadomości. Zrównujemy słowo czujesz, ze słowem rozumiesz. A więc im więcej czujesz, tym jesteś mądrzejszy. Fakty przestają mieć znaczenie. Choćbyś nawet nie znał się na zegarku, jesteś geniuszem, bo wzrusza cię przydeptane źdźbło trawy. I nie geniuszem w przenośni. W rzeczywistości, czyli relatywnym kompromisie pół-prawd, rozumianym przez twórców pod hasłem „rzeczywistość”.

Niebezpieczeństwo tej syntezy jest tym większe, że ubrane jest w dobrze znane szaty naprawiaczy świata: Bądźmy dobrzy dla siebie – jasne. Dbajmy o nasze relacje, nie krzywdźmy się wzajemnie dla zaspokojenia własnego ego – owszem. Ale, wyzbądźmy się własnego JA, poświęćmy się dobru innych, przestańmy tyle myśleć, zacznijmy więcej czuć.., ? Nie ma mowy! Nie ma zgody na znak równości w tym miejscu.

Warto też wspomnieć, że film nie zaskakuje pod względem „upiększenia” przekazu drobnymi elementami tła fabularnego. Mamy ty sporo typowych dla ludzi, którzy „więcej czują niż myślą” sugestii. Gotowi zabić niewygodną dziennikarkę biznesmeni są związani z... tak, oczywiście budową elektrowni atomowej. Seul jest zbudowany na szczudłach i ruch uliczny odbywa się powietrznie niczym w „Metropolis”, gdyż... tak, oczywiście - stare dzielnice zalane są wodą ze stopniałych lodowców. Jednocześnie wszyscy zamożni bohaterowie filmu to więksi lub mniejsi złoczyńcy, handlarze niewolników, budowniczy elektrowni atomowych, oszuści i wykorzystywacze. Ci pozytywni, to oszukiwana przez korporację kelnerka, zagubiony muzyk homoseksualista, czy wioskowy filozof-szaman.

Zagmatwanie akcji jest niczym innym jak tylko zamąceniem logicznej rzeczywistości. Przesłanie końcowe jest tak kłamliwe, że nie dałoby się go sprzedać w przejrzystej formie. Symbolika nie intryguje, a już na pewno nie służy niczemu, jak tylko nadaniu dziełu znamion ambitnego. Po raz kolejny pojawiające się znamię na skórze kolejnych bohaterów, obsadzanie każdej epoki tymi samymi aktorami, to zabiegi ciekawe i obiecujące, ale jeśli ciekawość nie zostaje zaspokojona, a obietnica spełniona, jeśli odpowiedzią na wszystko ma być pretensjonalne rozmycie prawd i podsunięcie głodnym emocji widzom pseudointelektualnej papki, to ja mam pytanie – dlaczego nikt mnie przed tym filmem nie ostrzegł ? Czy po ostatnim, nieudanym odcinku serialu LOST, ktokolwiek jeszcze nabierze się na tą sama sztuczkę ?

Świetne zdjęcia i muzyka to technikalia, które są akceleratorem wyobraźni widza. Warsztat Wachowskich udowadnia, że są w stanie sprzedać widzowi każdą lipę. Co gorsza, opakowanie jest tak wspaniałe, tak kojące, tak aksamitnie uduchowione, że niejeden wchłonie lipę, zapominając jak się nazywa. Wyjdzie z kina, lub co pewniejsze podniesie się z kanapy po obejrzeniu diwiksa i odczuje, że oto stał się lepszym człowiekiem. Częścią ludzkiego kosmosu. Współtowarzyszem wędrówki dusz. Podrapie się po brzuchu i natchniony pójdzie spać. Jeśli jest płci żeńskiej, to z niewytłumaczalnych powodów może zacząć płakać.

 

Jeśli zatem ktoś poprosi was o pomoc w wybraniu filmu na wieczór, jest szansa, że macie co polecić. Zadajcie mu tylko jedno pytanie : O czym wg Ciebie jest film „21 gramów” ? Jeśli osoba ta zacznie stylem Grażyny Torbickiej deklamować „Ponoć po śmierci ludzkie ciało traci 21 gram...” to wiecie, że spodoba jej się Atlas Chmur. Dlaczego ? Otóż film „21 gramów” jest opowieścią o miłości, śmierci, pogodzeniu się z przeszłością i radzeniu sobie z samotnością. Ani pół ujęcia nie poświecono w nim ważeniu trupów, a skoro ktoś na pytanie o własną ocenę deklamuje promo-linijkę z plakatu, znaczy się że własnej oceny nie ma i chłonie jak gąbka opinie innych.

Jest po prostu częścią kosmosu widzów.

Tomasz Agencki

 

Więcej na stronie AGENTOMASZ.PL

 

AgenTomasz
O mnie AgenTomasz

Generalnie cotygodniowy, ale miewam wyjątki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura