aleksander newski aleksander newski
369
BLOG

Obóz Świętych - niepoprawna lektura

aleksander newski aleksander newski Kultura Obserwuj notkę 2

Jean Raspail, francuski pisarz reakcjonista, pozostaje znany polskiemu czytelnikowi z książek takich jak Sire, Pierścień Rybaka czy Obóz Świętych. Minęło właśnie czterdzieści lat od opublikowania tej ostatniej. W 2011 roku, przy okazji jej reedycji, Raspail znów przypomniał się opinii publicznej. Zamieszczono z nim wywiady w kilku gazetach, zapraszano do telewizji, wszystko to w czasach kiedy promuje się jedynie miernoty duchowe i pacynki intelektualne. Ale Raspail, choć nie należy do głównego obiegu, jest jeszcze zbyt znakomitym pisarzem i zbyt popularnym, o czym świadczy jego sukces także w naszym kraju, aby można go było pominąć milczeniem.
A poza tym jest stary, więc pozwala mu się mówić. Stary jak ideały, których broni, stary jak katolicka Francja i monarchia Chlodwiga, stary jak zabytki Dzielnicy Łacińskiej, które laicka Republika traktuje z szacunkiem i grzecznością, wystawiając na pokaz przed gośćmi - niby wiekową ciotkę, będącą za młodu legendą, a którą przedstawia się dziś puszczając oczko i tylko na chwilę jako egzotyczne zjawisko i w obawie iżby nam kogo nie zanudziła starczą paplaniną. A gdyby ciotce przyszło kiedy do głowy zacząć wygłaszać morały i oczekiwać, że wezmą ją na serio, wtedy zawsze można przerwać spektakl, pogrozić palcem, a w ostateczności - nawet zamknąć do szafy. Tak postępuje się dziś z relikwiami starego świata. Wolno je wystawiać, hołdować im nawet, skoro kogo to bawi, ale niechby znów zaczęto brać je na poważnie, rozlegnie się klangor czerwonych gęsi, swoją powinność pomną strażnicy nowego porządku.
Sam Raspail zdaje sobie z tego sprawę, mówiąc że gdyby napisał tę książkę dziś, oznaczałoby to dla niego proces w sądzie. Zresztą, miał świadomość tego, że ryzykuje nawet wydając ją ponownie w niezmienionym kształcie. Czego miałby się w tym wieku obawiać? Jak sam przyznaje perpektywa znalezienia się z tego powodu na ławie oskarżonych byłaby nawet "kusząca".

W 1973 roku powódż imigrantów spoza Europy była jeszcze we Francji tematem na tyle abstrakcyjnym, że mniej rozgarnięci brali powieść Raspaila za fantastykę, ci bardziej świadomi uważali go za proroka, a ci najmądrzejsi i - jak zawsze - najmniej liczni, za "historyka przyszłości".
"Obóz" jest dramatem trzech jedności, jak antyczne tragedie. Sam Raspail określa go jako parabolę. Fabuła nie jest skomplikowana. W Wielkanoc do wybrzeży Francji zbliża się milionowa flotylla "obcych", przybyszów z Trzeciego Świata, zmuszonych przez głód i nędzę do poszukiwania lepszych perspektyw. Ale nie jest to jednorazowa inwazja, a ledwie pierwsza fala, forpoczty dalekich barbarzyńców, którzy mają do końca pogrążyć zachodnią cywilizację. Mieszkańcy wybrzeży uciekają. Radio przestaje nadawać tanią muzyczkę i medialne ścieki, zamiast tego na wszystkich kanałach leci Eine kleine nacht musik. W końcu cóż lepszego mamy my - Zachód - od Mozarta, co byśmy mogli przeciwstawić zawodzeniom wylewającej się zewsząd na pół dzikiej tłuszczy?
Rząd w  pierwszej chwili gotuje się do obrony, zrazu ustępuje. I tylko grupka patriotów postanawia stawić opór. Przedstawia im się dylemat moralny: chrześcijańska miłość bliżniego, bez czynienia jakiegokolwiek rozróżnienia między swoich i obcoplemieńców, a wzniosły egoizm, w poczuciu odpowiedzialności za własne ognisko i rasę, która w końcu musi zginąć w zalewie kolorowych imigrantów, jeżeli nikt nie postawi mu tamy. Figurą żle pojętego miłosierdzia staje się w powieści papież, rzucający w przepaść dorobek pokoleń gestem zupełnie śmiesznym wobec wieczności, ale przy aplauzie licznych chrześcijan. Nakazuje wyprzedać cały Watykan, skarby religii i kultury, tiarę, Muzea i Bibliotekę, a sam umiera na skromnym żelaznym łóżku i w opustoszałym pałacu. Zebrane w ten sposób środki nie przekraczają rocznego budżetu rolnictwa Pakistanu, a Trzeci Świat do końca ma mu za złe bogactwo - tym razem moralne. Jego następca zasiada smutno na wiklinowym tronie.
Zupełnie inaczej jawi się główny bohater, profesor, który w noc najazdu postanawia przeżyć raz jeszcze życie - swoje i własnej cywilizacji, nie mając zamiaru zaprzestać używania kryształowych kieliszków z powodu fałszywych skrupułów, jak ten, że gdzieś w Indiach wyschnięte studnie stają się żródłem tyfusu. Gardzi tym tłumem, którego fetor zalatuje od wybrzeża, nawykłym do jedzenia palcami i odnajduje w tej chwili dziwną rozkosz patrząc na srebrny widelec z zastawy, która znajduje się w jego domu od pokoleń - wynalazek Zachodu, jakiego nie znali barbarzyńcy. Zupełnie jak Colas Bregnon lubi wszystkie zdrowe przyjemności życia, gustowny styl swoich przodków i nie ma zamiaru z tego wszystkiego rezygnować...

Cztery dekady, jakie minęły od pierwszego wydania książki, zmuszają nas do zastanowienia się także nad tym jak daleko zaszedł proces odwrotu od swobody wypowiedzi, która - koniec końców - od bardzo dawna znajdowała się na sztandarach liberałów. Bo właściwie kto dziś jeszcze powołuje się w publicznych debatach na prawo do wolności słowa? Pozostało nam jedynie to do - opacznie rozumianej - mowy miłości (a i to tylko wobec wybranych). Zapewne odwrót od głoszonych jeszcze dziś demokracji, równości i tolerancji postąpi szybciej. Ale dusze są już odmienione, sumienia zwichnięte, umysły gotowe na przyjęcie każdego kłamstwa. W minionej epoce "Obóz" potępili krytycy. Gdyby powstał dziś, znawcami literatury okazaliby się oskarżyciele z urzędu. Tym większe zainteresowanie wywołała ta książka obecnie "niepublikowalna", ukazując się w reedycji i tym samym omijając restrykcyjne prawo.

Od chwili swego ukazania książka Raspaila spotkała się z zainteresowaniem bardzo różnych czytelników na całym świecie. Czytali ją Reagan i Huntington, a także wielu lewicowych polityków w samej Francji, którzy publicznie ją krytykując, słali po cichu listy z gratulacjami do autora.
W wywiadzie udzielonym Le Figaro przed dwoma laty Raspail powiedział: Żyjemy od długiego już czasu w świecie, gdzie wszyscy ci ludzie, uczestniczący w rządzie i modelowaniu opinii, uprawiają podwójną mowę: inną pod publikę, inną prywatnie, jak gdyby mieli podwójne sumienie, to, które wywiesza się niby sztandar i to, które skryło się za maską nieujawnianych myśli, i których nie wyraża się inaczej jak tylko w małym kółku.

Kiedy Jacques Chirac stwierdził, że "korzenie Europy są w równym stopniu muzułmańskie co chrześcijańskie" Raspail wysłał byłemu prezydentowi swoją książkę z dedykacją, w której w grzecznych słowach wyraził żal, że ten nie przeczytał "Obozu Świętych" przed rozpoczęciem pierwszej kadencji.

Autor tak tłumaczy schizofrenię pseudoelit:
"gdyby poszli pod prąd medialnej zgrai albo tej szołbiznesowej, prawoczłowieczej, katolewicowej i im podobnym, w jednej chwili podpisaliby na siebie wyrok cywilnej śmierci. "
Raspail uważa wszystkich tych ludzi za dwulicową falangę, która chociaż bierze początek w łonie własnego narodu to pozostaje na służbie u "obcego", "Big Other", który jest dziś największym zagrożeniem. To hydra zbożnych uczuć i manipulacji, pożywka humanitaryzmu wyrosła na wszelkich możliwych ludzkich nieszczęściach. Podobnie jak orwellowski Big Brother, Big Other Raspaila wszystko widzi i nad wszystkim czuwa. Nic mu nie umyka, tym bardziej że znieczulone pospólstwo jest coraz bardziej uległe, a ci, którzy chcieliby się buntować są terroryzowani. Big Other postanowił najpierw złamać kręgosłup prawdziwej Francji, aby przygotować grunt dla obcych. Ale co stanowi prawdziwą Francję, a co element napływowy w kraju tak różnorodnym? Raspail wyjaśnia: "To prawda, że Francja jest produktem wyrafinowanej i znakomitej mieszanki, u swoich początków w sosie galijsko - rzymskim, Franków, Burgundów, Wikingów, Wizygotów etc., potem Alzatczyków, Basków, Katalończyków, żydów z Alzacji i Lotaryngii, Bretończyków, Prowansalczyków, a w końcu Włochów, Hiszpanów, Polaków i Portugalczyków - ale to była Europa, którą zapraszała do siebie! Oto oni, esencja Francji! Gdyby obudzili się dzisiaj? Czy zbuntowaliby się przeciw słodkawym ukazom Big Othera, miękkiemu konformizmowi, wszechobecnemu totalitaryzmowi w służbie "obcemu?"

Kim więc jest obcy?

"To ten - mówi Raspail, który nie przynależy do naszej religii, naszej kultury, do tego wszystkiego co tworzy fundament naszej cywilizacji, i którego masowa obecność zmieni do głębi strukturę naszego kraju."
Stąd cytat z Apokalipsy, jaki znalazł się na przedwstępie do Obozu:

"Dopełnia się miara lat tysiąca...Oto wylegają narody z czterech krańców świata, których liczba jest równa liczbie morskiego piasku. Wyruszą na wyprawę po równinach ziemi, otoczą obóz swiętych i miasto umiłowane."

Według prognoz, w 2050 roku we Francji i u jej najbliższych sąsiadów, w strefach zurbanizowanych, gdzie żyje dwie trzecie populacji, połowa mieszkańców poniżej 55 roku zycia będzie miała pozaeuropejskie pochodzenie. Potem wskażnik ten będzie już tylko rósł.

A więc kronikarz czy prorok?
W 2001 roku, dokładnie w tym samym miejscu na Riwierze, które opisuje książka, wylądowała łódż wypełniona 1500 kurdyjskich imigrantów, którzy zbudzili mieszkańców okolicznych domów pukaniem do drzwi o czwartej nad ranem, domagając się pomocy od ONZ. Byli wśród nich starcy, kobiety i dzieci. Niecałe trzy dekady wcześniej Raspail pisał swoją powieść w willi, położonej o 50 metrów dalej.

Obóz świętych to parabola, ukazująca zderzenie cywilizacyjne - świadomej etnicznie Francji z "instalacją różnorodności."
Ja także, na nieszczęście, umiem używać tego drewnianego, eufemistycznego języka, jaki narzucił nam "Big Other" aby uniknąć nagonki: instalacja różnorodności! - kpił sobie pisarz z użytego przez siebie określenia, porównując kolorowych imigrantów do raków - pustelników, które chronią się przed drapieżnikami w opuszczonych muszlach mięczaków. Rola takiej muszli ma przypadać dziś już nie tylko Francji, ale całej Europie.

Nowe wydanie zawiera aneks z listą 87 powodów, za które autorowi możnaby wytoczyć sądowy proces.
Czy to prowokacja?
Tylko po to - mówi Raspail - aby wykazać jak nieudolne pozostają próby reglamentowania wolności myślenia. Mam 86 lat, nie muszę się niczego więcej obawiać. Zaczynałem moją karierę jako podróżnik - odkrywca. Nie podróżuje się tyle co ja, ani nie pisze tuzina książek o innych ludach mając nastawienie rasistowskie. To byłby skończony idiotyzm.

Według Raspaila dzisiejsze społeczeństwa powinny nauczyć się na powrót, że w pewnych wypadkach skazani jesteśmy na podejmowanie okrutnych decyzji:
Egoizm potrafi być zaletą. Mamy do czynienia z laickim, emocjonalnym wypaczeniem tego co było niegdyś miłosierdziem chrześcijańskim, jakie się praktykowało wobec swojego bliżniego, ale nie wobec całego świata. U mojej babci było symboliczne miejsce, zarezerwowane dla biednego. Ale nie dla miliona głodomorów.

Przed dziewięciu laty sam Raspail w artykule dla Figaro pod wymownym tytułem"Ojczyzna zdradzona przez Republikę", pisał: problem nie ogranicza się jedynie do Francji. Cała Europa kroczy ku śmierci, dyskredytując jednocześnie taką formę inkulturacji, która polega na dostosowywaniu się tubylców do przybyszów, a nie na odwrót. Ale być może garstka tych, którzy przetrwają wierni tradycjom swej ojczyzny, podejmie kiedyś rekonkwistę...?

Raspail maluje naszą rzeczywistość. Mamy więc już tylko atrapy narodu, rodziny, pokoleń. Znakomita większość autochtonów pozostaje nimi jedynie genetycznie. Wyprani z jakiegokolwiek poczucia tożsamości, biernie egzystują wpatrzeni w teatrzyk cieni na podstawionym ekranie, podczas gdy prawdziwe życie toczy się za ich plecami. Autor "Obozu Świętych" wypuszcza z worka przyszłości, niczym towarzysze Odysa, wiatr pesymizmu. Stąd od początku akompaniuje mu chór oburzonych starców, którzy namawiają do wołania także uliczną gawiedż. Kto się nie brzydzi zapachu rozkładającej cywilizacji, kto z bliska chce sobie raz jeszcze odtworzyć zapaść Rzymu i konwulsje Bizancjum, kto ma w sobie coś z patomorfologa-hobbysty, znajdzie lekturę wciągającą. Problemem ginącej cywilizacji, jak przyznaje w jednym z programów telewizyjnych sam Raspail, zainteresował się w toku odbywanych podróży. Zwykle jest tak, że słabnąca cywilizacja upada pod naporem silniejszych, które ją otaczają - tych lepiej rozwiniętych. Problem Europy jest zgoła odmienny. Stała się ofiarą własnego sukcesu, co czyni ją tak atrakcyjną dla reszty świata. Jest nas mniej niż miliard i wobec napływających zewsząd, wciąż rosnących fal barbarzyńców, ludzi odmiennych nie tylko rasowo i etnicznie, mamy moralne prawo do obrony własnej tożsamości. Zwłaszcza, kiedy się pomyśli, że w niedalekiej przyszłości biali mają stanowić tylko 1/10 ludzkości, a zaledwie trzecia część z tej liczby będzie mieszkać w Europie. Czy ustatkowana Północ na emeryturze nie będzie na tyle łakomym kąskiem dla wiecznie głodnego, kolorowego bądż muzułmańskiego Południa, aby w końcu nie doszło do konfrontacji? Tak czy inaczej, największą nieobecną może stać się chrześcijańskie miłosierdzie. Bo albo będziemy musieli odnależć w sobie ową bierną rezygnację, aby nauczyć się być biednymi, albo ubrać dawną odwagę, która pozwoli nam sięgnąć po nowe bogactwo. Raspail nie boi się kontrowersyjnej tezy, że miłosierdzia nie starczy dla wszystkich.


Nowa reedycja wybiła się na czoło najchętniej czytanych książek współczesnej literatury francuskiej. Stąd zasłużyła na recenzje także lewicowych gazet, gdzie określano ją jako "nienawistnie rasistowską". Inne widziały w niej "autentyczny przykład rasowej nerwozy", ubolewając nad popularnością literatury ksenofobicznej, skrajnie prawicowej, a nawet faszystowskiej (sic!).

Przypowieść Raspaila na pewno nie jest trenem pisanym przez kogoś, kto z wysokości własnego tarasu ogląda pożar świata, ani pełnym biadań przesłaniem starotestamentowych proroków. W rzeczywistości zawiera dużo wątków humorystycznych. Kiedy Cycero powiada, że in tragoedia comicum vitiosum, to trzeba to sobie tłumaczyć przepaścią od wysokiej cywilizacji do naszego niskiego stanu. Bo dzisiejsza rzeczywistość jest rzeczywistością błazeńską. I taka też będzie rola białego człowieka w kolorowym świecie: błazna. Ale tu wypada zapytać, czy autor aby znów nie potraktował tego stwierdzenia zbyt jednostronnie? Bo przecież śmiech błazna bardzo często jest odpowiednikiem płaczu pokutujących, świętych grzeszników.

Jasne jak świecące nad Riwierą słońce, że oponenci Raspaila to nie zawodowi klowni, którzy przyzwyczaili się głębię myśli kryć pod przyklejonym nosem, aby się nie zdradzić przed głupią publicznością. Nie, to tylko ci zwyczajni, szeregowi komedianci, jakich się dzisiaj spotyka na kopy, i którzy są tym śmieszniejsi, im mniej sobie z tego zdają sprawę. Dla pewności ciągle rozdziawiają z oburzenia gębę, w którą polityczna poprawność wpycha im przegotowane myśli, równie łatwo strawne co obiad z puszki, kupiony w samoobsługowym sklepie. A kiedy są już utuczeni, krzywią się i unoszą wysoko brwi pytając: a my, czy brak nam trzeżwego osądu, wyrachowania? Albo czy nie mamy serca?
Tak - odpowiedziałby Raspail - ale nie macie duszy! Stąd wasz skrupulatnie wyliczony patriotyzm, wypierwiastkowany do czwartego miejsca po przecinku, stąd nieustanne tyrady na tematy drugiego rzędu. Raspail demaskuje płytki sposób myślenia własnych oponentów, dla których wszystko sprowadza się do polityki, ekonomii czy zatrudnienia. Dla niego zaś liczy się dziedzictwo narodowego ducha, jakie on i jemu podobni chowają w sercu, a któremu grozi zmętnienie i roztopienie w rasowej mieszance. Niestety, dla entuzjastów tej ostatniej, Raspail uosabia jedynie świat feudalny i jego myślenie. Oni sami wolą radośnie i ze sloganami na ustach zmierzać ku przepaści.


 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura