AlexanderDegrejt AlexanderDegrejt
668
BLOG

Czy Miller zatriumfuje?

AlexanderDegrejt AlexanderDegrejt Polityka Obserwuj notkę 9

Skoro poleciałem już w polityczne science – fiction próbując dociec jak będzie wyglądał świat po wyborach (przyspieszonych czy nie, mało istotne), to wzorem klasyków gatunku spróbuję teraz zmienić wątek, spojrzeć na sprawę z drugiej strony i odpowiedzieć na pytanie: w co (o co) gra Miller?

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że Leszek Miller gra o przetrwanie, że po cyrku z Rywinem idącym do Michnika w charakterze akwizytora, po przetrwalnikowym rządzie Belki i po romansie z „Samoobroną” nie ma już dla tego faceta szans na powrót do władzy. Ba! Jeszcze wcale nie tak dawno temu większość komentatorów wieszczyła mu polityczną śmierć, a w najlepszym razie karierę łażącej po mediach gadającej głowy. Niektórzy nawet postulowali by czym prędzej zamknąć trumnę zanim rozlegnie się smród. Śmiało można powiedzieć, że nie było w naszym kraju polityka bardziej przegranego niż były premier, którego skreśliła w pewnym momencie nawet jego własna partia.

Tymczasem Miller ze swojej politycznej trumny wstał. I to wcale nie jako zombie z filmu klasy B, czy inny pokurcz zrodzony w zwariowanym umyśle hollywoodzkiego scenarzysty. Miller wstał i wrócił jako triumfujący salvator podnoszący partię z błota, w jakie wepchnęło ją dwóch małoletnich półgłówków, którym się wydawało, że mogą być mężami stanu, po czym wprowadził ją do sejmu z wcale nie najgorszym wynikiem. Jeżeli w tej sytuacji ktoś mi mówi, że towarzysz przewodniczący i SLD są skończeni, że nie mają szans na wygranie wyborów czy chociażby ostre zamieszanie na scenie politycznej to mam ochotę odesłać go do dobrego psychiatry.

Udało się Leszkowi Millerowi przekonać swoich partyjnych towarzyszy, by po tym jak prawie rozwalił Sojusz, ponownie mu zaufali wcale nie dzięki temu, że jest politykiem wybitnym, wielkim mężem stanu czy geniuszem strategii. Udało mu się, bo po nim nastało u steru partii dwóch durniów, którzy uznali, że najlepszą metodą powstania z kolan jest padnięcie na pysk. I dokładnie tę samą metodę będzie on próbował zastosować do powrotu na premierowski stołek: „popatrzcie, po nas przyszedł PiS, po nim PO i co? I macie jeden wielki syf.” - powie wyborcom, może nieco innymi słowy, ale sens będzie dokładnie taki - „ zagłosujcie na mnie a z tego syfu was wyciągnę. Nie będziecie musieli patrzeć na ciągle bijącą się prawicę, nikt nie będzie wam obrzydzał kolacji Smoleńskiem, nie będę obiecywał gruszek na wierzbie ani organizował bogoojczyźnianych marszy. Pozwólcie mi rządzić a będziecie mieli święty spokój”. I jak myślicie, ilu rodaków da się przekonać? Moim zdaniem wystarczająca ilość, by pozwolić towarzyszowi Millerowi pokazać, jak prawdziwy mężczyzna kończy.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że aspirująca do roli prawdziwej lewicy palikociarnia pomogła SLD w tym (ewentualnym) powrocie jak nikt inny kompletnie się ośmieszając. Powiedzcie mi proszę, jaki normalny człowiek identyfikujący się z lewicą (choć określenie „normalny” w tym kontekście nie znaczy wcale „zdrowy na umyśle”) – wrażliwy społecznie, pochylający się nad losem wykluczonych kasjerek z biedronki i homoseksualistów, zatroskany o światowy pokój i wyznający te wszystkie brednie, które wyznawać musi współczesny marksista – zagłosuje na bandę idiotów, których ikoną są kastrat do spółki z pederastą? Zgadza się, żaden. A skoro tak, to jedyną alternatywą dla normalnych lewicowców staje się w tym momencie Leszek Miller ze swoją partią. To plus żelazny elektorat złożony z dawnych aparatczyków, uboli i ich pociotków daje wystarczającą moc by sięgnąć po władzę. Jeżeli do tego dodamy jeszcze lewicową część elektoratu rozwalonej Platformy Obywatelskiej to mamy nowego premiera z wawrzynowym wieńcem na głowie. I wicepremiera z PSL-u w charakterze standardowego balastu.

Najbardziej jednak pomaga Millerowi Tusk robiący z siebie kompletnego idiotę wstawkami na Twitterze w stylu tej, która zwalała winę za osiemdziesiąt baniek kary nałożonej na nas przez Brukselę na poprzedników i tolerujący we własnym rządzie ministrów pokroju kolekcjonera zegarków czy naczelnego cyfryzatora kraju, że o promotorce sześciolatków nie wspomnę. Takich durniów SLD nie wystawiała nawet w swoim schyłkowym okresie, co ludziska pamiętają doskonale. Nawet Grzegorz Kołodko wyskakujący z nożyczkami czy chlebem był bardziej konkretny niż towarzystwo zebrane przez peruwiańskie Słońce. A ludziska, jak powiedziałem, pamiętają, a nawet jeśli zapomnieli, to przypomną sobie w wyborczym lokalu.

Triumfującego Millera powstrzymać może jedynie Jarosław Kaczyński, pisałem już o tym i jeszcze napiszę. Teraz ograniczę się tylko do stwierdzenia, że jest on jedynym politykiem na polskiej scenie prawicowej (za Boga nie wiem, kto i wedle jakich kryteriów ustalał podział na prawicę i lewicę w naszym kraju) zdolnym podjąć grę, jedynym, który tak naprawdę wie o co chodzi w polityce. Nie zawsze potrafi tej swojej wiedzy użyć, często słucha durnych rad, czasem upiera się przy pomyśle, który jest kompletnie od czapy albo wystrzeli z czymś jak guma z gaci, ale nie zmienia to faktu, że jako jeden z nielicznych potrafi w tę grę grać. Można się z nim nie zgadzać, można mieć całkowicie odmienne poglądy na wszystkie głoszone przez niego kwestie, nie można jednak nie przyznać, że dla Kaczyńskiego polityka jest powołaniem. I właśnie to jest przyczyną nienawiści, jaką żywią do niego niemal wszyscy, od prawej do lewej ustawieni aktorzy polskiej sceny politycznej. Ale, jak mawiał Kipling, to już zupełnie inna historia...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka