W sobotę 12 grudnia 1981 byłem ze swoją Mamą w Operze na Placu Teatralnym w Warszawie wykorzystując posiadany ulgowy 2-osobowy abonament. Kiepsko było z benzyną, Sowieci mocno zakręcili kurek. Malucha zostawiłem pod domem. Pojechaliśmy autobusem. Po wyjściu, naładowani kulturą, ruszyliśmy spacerkiem przez mroźną skrzącą śniegiem czysto wyglądającą Warszawę.
Przez Moliera, Plac Zwycięstwa, koło hotelu Victoria zamierzaliśmy dojść do Nowego Światu by Mama mogła wsiąść do autobusu jadącego na Grochów.
Niemniej pogoda była tak cudna, a szło się nam znakomicie, więc szliśmy dalej całym Nowym Swiatem, Placem Trzech Krzyży i dalej Alejami Ujazdowskimi do Placu Na Rozdrożu. Ponieważ tematów rozmowy nie brakło przysiedliśmy na jakiejś ławce by jeszcze do nadejścia ostatniego autobusu pogadać.
Około 23:45 od strony Belwederu zahuczało. Nadciągnęła kolumna kilkudziesięciu transporterów opancerzonych głośno jadących na gąsiennicach. Mówię Mamie z uśmiechem "demonstracja siły" jako że takich przejazdów w Warszawie widziałem już kilka. Mama w śmiech i przypomina jak za Okupacji oglądała tak z bliska jeżdżące tak po Warszawie niemieckie czołgi.
Kolumna skręciła w Koszykową i dalej podjechała wtedy pod budynek Regionu Mazowsze na Mokotowskiej. Jeden z tam napadniętych później mnie poinformował, że i wchodząc równocześnie razem z drzwiami i oknami zaskoczyła tam działaczy pracujących tam jak każdej nocy.
Wkrótce po napastnikach przybył do budynku Regionu Mazowsze generał Skalski, bohater bitwy lotniczej o Anglię, wyjaśniając motywy decyzji o stanie wojennym, twierdząc że był on skierowany przeciwko Żydom sterującym Solidarnością. Działacze Mazowsza nie dali się tym przekonać więc zostali internowani i zawiezieni do Pałacu Mostowskich.
Rano spałem długo. Telewizora nie włączyliśmy. Mój starszy 11 letni syn pobiegł na rutynową zbiórkę harcerską, z której wrócił przynosząc schowany w harcerskiej czapce zerwany plakat proklamujący stan wojenny.
#Stan wojenny