Grzegorz Napieralski zabawił się ostatnio w Fotygę, wydając wspólne oświadczenie na temat Polskiej polityki zagranicznej(sic!) z hiszpańskim socjalistą. Teraz, zamiast grzecznie przeprosić, chełpi się tym i brnie dalej, myląc chyba integrację europejską z komunistycznym internacjonalizmem.
Niezależnie jak oceniać traktat lizboński i postawę prezydenta, od robienia polityki zagranicznej nie jest szef skompromitowanej partii, tylko prezydent, premier i MSZ. Napieralski, mimo że mafijne realia powinien znać z własnej partii, nie pamięta, że w słynnej książce Mario Puzo Ojciec Chrzestny dostaje kulkę, bo jego nie najmądrzejszy synek zdradza ludziom z zewnątrz różnicę zdań w rodzinie.
Mimo widzimisię Napieralskiego UE wciąż składa się z narodów i nie jest jednym organizmem. Współpraca między nimi kuleje, a interesy są sprzeczne. Mimo że jestem zwolennikiem integracji ze względów geopolitycznych, nie mam zamiaru traktować UE z rozbrajającą naiwnością(?) Napieralskiego, który zachowuje się jak by euroentuzjaści nie mieli narodowości.
Sytuacja jest prosta. Irlandia powiedziała NIE i dopóki podtrzymuje to stanowisko traktat nie przejdzie, więc - choć rzadko mi się to zdarza - zgodzę się z prezydentem. Nie musimy go podpisywać, a Napieralski może sobie gardłować, na NASZYM podwórku, bo od oficjalnych oświadczeń na zewnątrz mamy MSZ. Głosując daliśmy rządowi i prezydentowi mandat na wypowiadanie się w naszym imieniu na zewnątrz, a odebraliśmy go m. in. SLD i PiS.