Andrzej Kostarczyk Andrzej Kostarczyk
2227
BLOG

Platforma „tuska” czy „obywatelska”?

Andrzej Kostarczyk Andrzej Kostarczyk Polityka Obserwuj notkę 15

Najgorsze co może spotkać polityka, to popadnięcie w śmieszność. Jest to przypadłość tym przykrzejsza, że zazwyczaj odbiera mu klasę, nie odbierając dobrego samopoczucia. Grono działaczy Platformy Obywatelskiej domagających się usunięcia z partii Jarosława Gowina ociera się o to niebezpieczeństwo. Nawet jeśli czołowy konserwatysta jest, w ich ocenie, zbyt krytyczny wobec kierownictwa i linii politycznej ugrupowania, taka represjonująca reakcja jest dla formacji, która ma ambicje ustalać wysokie standardy demokracji, dosyć osobliwa. Nie mieści się w kanonie partii europejskich, do których Platforma należy. Raczej nie zdarza się tam, aby relegowano z szeregów partyjnych polityków, którzy są w sporze z liderem. Jeśli przegrywają z nim współzawodnictwo po prostu tracą wpływ i przestają się liczyć.

Nerwowość „platformerskich” jastrzębi ma kilka powodów. Partie zawsze wpadają w nerwowy dygot, gdy zbliżają się wybory i spadają im notowania. Zaczynają się przedbiegi do ustalania nowych list wyborczych, a kolejność miejsc na nich staje się sprawą życia lub śmierci. W takiej atmosferze bardzo chętnie, pod dowolnym pretekstem, wycina się konkurentów. Łatwiej w ten sposób zapewnić sobie reelekcję. Tę obserwację wydaje się potwierdzać charakter zarzutów formułowanych pod adresem J.Gowina. W Platformie nie odbyła się żadna merytoryczna debata, która stanowiłaby płaszczyznę wymiany poglądów między nim i jego przeciwnikami. W rezultacie akt oskarżenia przeciw niemu ma charakter inkwizytorski; ma zostać ukarany za całokształt. Kolejny powód nerwowego poruszenia Platforma dzieli z większością partii III RP. Wynika on z nieumiejętności zachowania skuteczności działania, przy jednoczesnym prawie do krytyki i otwartego wyrażania poglądów. Inaczej mówiąc jest to kwestia jedności i wewnętrznego pluralizmu. Polskie partie mają z tym problemem regularne kłopoty. Rozwiązują je jak dotąd – z wyjątkiem PSL-u – przez rozłam lub karne wyrzucenie za burtę kontestatorów.

Trudności Platformy potęguje jej ideowa wielonurtowość. Tak długo jak długo liberałowie i konserwatyści maszerowali pod wspólnym sztandarem, nie zabiegając o to kto trzyma drzewce, Donald Tusk mógł tym sztandarem swobodnie wymachiwać stosownie do okoliczności. Przyzwyczajony do pragmatycznego zarządzania swoim ugrupowaniem, które w swoim łonie żyło głównie walką interesów, został zaskoczony nowym zjawiskiem – ostrą konfrontacją ideową. Tym bardziej, że po raz pierwszy orientacja konserwatywna zyskała w osobie J. Gowina przywódcę. Dwudziestoprocentowe poparcie dla niego to wynik, którego Donald Tusk lekceważyć nie może.

Byłoby pewnie uproszczeniem, gdyby traktować wyniki wyborów w PO jako wykładnik rozkładu sił między konserwatystami i liberałami. Obowiązująca do tej pory kultura polityczna tej partii, nie pozwalała na ukształtowanie się dojrzałych form funkcjonowania frakcji kierujących się wartościami. Dlatego też trudno niekiedy dokładnie określić, w jakim przypadku chodzi o spór światopoglądowy, a w jakim o pospolitą grę interesów. Tak czy owak Platforma weszła w fazę krytyczną i jej lider musi się poważnie zastanowić, czy jego zwycięstwo jest rzeczywiście potwierdzeniem efektywności dotychczasowego stylu sprawowania przywództwa. Zwłaszcza, iż nastąpiło przy zastanawiająco niskiej frekwencji.

 

Pyrrusowe zwycięstwo?

 

Wybory przewodniczącego niczego nie rozstrzygnęły i nie wyprowadziły partii na prostą. Wszyscy komentatorzy zastanawiają się jakie będzie następne posunięcie premiera. Pole manewru w polityce rządu jest ograniczone i w zasadzie sprowadza się do rekonstrukcji gabinetu. Nikt już nie spodziewa się podjęcia poważniejszych wysiłków reformatorskich, tym bardziej, że ich konsekwencje nie przysporzyłyby prawdopodobnie rządowi popularności. Coraz bardziej problematyczne stają się możliwości pobudzenia gospodarki poprzez fundusze unijne, ich uruchomienie wymaga bowiem niezbędnego wkładu własnego. Niestety w finansach państwa zionie coraz większa dziura budżetowa, nie ma więc skąd czerpać koniecznych na nakłady inwestycyjne środków. Minister finansów widzi ratunek w likwidacji OFE – do tego praktycznie sprowadzają się jego propozycje. Jest to rozwiązanie doraźne, nie usuwa strukturalnych przyczyn deficytu budżetu, osłabia system emerytalny i zmniejsza wiarygodność polityki finansowej państwa. Na tym przykładzie widać wyraźnie, jak w działaniach rządu realizacja celów strategicznych traci na znaczeniu na rzecz bieżącego administrowania. Tymczasem społeczeństwo coraz dotkliwiej odczuwa skutki wyhamowania wzrostu, a perspektywa znaczącej poprawy gospodarki oddala się. Nastroje społeczne pogarszają się i narasta absmak Polaków do całej klasy politycznej. Niewykluczone, że Platforma właśnie doświadcza tego na własnej skórze. Połowa jej członków w ogóle nie jest zainteresowana wyborem swego przewodniczącego. Jaki odsetek jej elektoratu byłby gotowy pofatygować się do urn aby ocalić prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz w warszawskim referendum? Kierownictwo Platformy wydaje się już znać odpowiedź, dlatego wolałoby o to warszawiaków nie pytać.

W tych warunkach nie dziwią niekorzystne dla PO i rządu sondaże. Tendencja spadkowa poparcia jest wyraźna. Z doświadczenia poprzednich ekip wynika mało optymistyczna prognoza; ani SLD ani AWS-owi nie udało się odwrócić spadkowego trendu. Czy Platformie uda się przerwać tę złą passę? Moim zdaniem szanse na to są niewielkie, dlatego realną stawką w tej grze nie jest zwycięstwo w wyborach parlamentarnych za dwa lata, lecz utrzymanie partii, przynajmniej do tego czasu, w dobrej kondycji. Odnowiona Platforma mogłaby nadal liczyć na niezły wynik i utrzymanie mocnej pozycji w kolejnym rozdaniu koalicyjnym.

 

Dwa scenariusze

 

Jeśli to założenie jest słuszne, należałoby przeanalizować możliwe scenariusze wynikające z rezultatów zmagań o przewodniczenie Platformie. Mogą się one rozwijać, z pewnymi modyfikacjami, wokół dwu zasadniczych wariantów: ekskluzywnym bądź inkluzywnym. Wariant ekskluzywny oznaczałby pełne scentralizowanie procesu podejmowania decyzji w ręku D. Tuska i uciszenie wszystkich oponentów. Inkluzywny – kolektywne przywództwo, pod mniej czy bardziej zdecydowaną batutą premiera. Oba te scenariusze obarczone są, różnego rodzaju, ryzykiem.

Pierwszy jest łatwiejszy do przeprowadzenie w tym sensie, że Donald Tusk praktykował go przez ostatnie lata i jest świetnie obznajomiony z didaskaliami. Zarówno on, jak i aktywiści PO, dobrze znają jego plusy i minusy. Jeśli się powiedzie, pozwoli utrzymać jedność partii, lecz jeśli wydarzenia wymkną się spod kontroli szefa, urzeczywistni się koszmar déjà vu pamiętany z historii AWS-u. Donald Tusk góruje jednak nad Jerzym Buzkiem zarówno siłą woli jak i zasobem narzędzi, jakie ma do dyspozycji, jest to więc dla niego opcja kusząca.

Drugi scenariusz to podróż w nieznane. Przypominałby, do pewnego stopnia, przekształcenie monarchii absolutnej w monarchię konstytucyjną. Wymagałoby to od Donalda Tuska wykazania tych cech przywódczych, których do tej pory raczej nie ujawniał: delegowania uprawnień, pracy w zespole silnych indywidualności, tworzenia właściwych form pluralizmu opinii. Nie ma potrzeby kontynuowania tej listy, wiadomo, że chodzi w niej o to, aby maksymalnie poszerzyć podstawę odpowiedzialności za dalsze losy Platformy o ludzi, którzy mogą wnieść do tego dzieła istotny wkład. Przewodniczący PO dzieląc się odpowiedzialnością musiałby zarazem podzielić się władzą. Czy mógłby w tym przedsięwzięciu liczyć na lojalnych partnerów?

To pytanie wraca nas do przypadku Jarosława Gowina. Dylemat przed którym postawił on premiera ilustruje dziewiętnastowieczna anegdota o białym plantatorze i Murzynie, który mu zjadł indyka. Pan zastanawia się jak powinien postąpić. Jeśli okaże pobłażliwość domowe ptactwo może znaleźć się w niebezpieczeństwie, jeśli wyrzuci Murzyna z plantacji pozbawi się siły roboczej, a nie zyska pewności czy na indycze stado nie zapolują inni. Pyta winowajcę czy ma coś na swoje usprawiedliwienie. Ten odpowiada: „Pan mieć mniej indyka, za to więcej Murzyna”. Opowiastka nie mówi jaką decyzję ostatecznie podjął plantator. Premier podjąć ją musi. Na ile „mniej indyka” może przystać i na ile „więcej Murzyna” może pozwolić. Pewnie wolałby rozstrzygać ten dylemat w realiach plantacji z XIX wieku. We współczesnej demokracji skala tego wyzwania rośnie do trzeciej potęgi.

Politycy zwykle liczą na Opatrzność i na błędy przeciwników. Jeśli Donald Tusk pielęgnował podobne nadzieje, jak do tej pory, nie zawodziły go. Tym razem musi jednak znacznie więcej dołożyć od siebie.

 

Andrzej Kostarczyk

 

Wiceminister spraw zgranicznych w rządach Bieleckiego, Olszewskiego. Poseł Porozumienia Centrum i Ruchu dla Rzeczpospolitej w latach 1991-1993. Potem bezpartyjny. Wydawca książek z dziedziny politologii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka