Andrzej Kostarczyk Andrzej Kostarczyk
572
BLOG

Referendum - remis ze wskazaniem

Andrzej Kostarczyk Andrzej Kostarczyk Polityka Obserwuj notkę 5

               

           W porównaniu z większością polityków wypowiadających się w sprawie warszawskiego referendum, faryzeusze z Judei wyglądają jak stronnictwo zagorzałych weredyków. Relatywizowanie reguł gry staje się nad Wisłą polityczną spécialité de la maison. Mogłoby się zdawać, że w kraju chronicznego deficytu zachowań obywatelskich, jakakolwiek okazja, aby choć trochę podoliwić mechanizmy demokratyczne, jest cenna. Nic z tych rzeczy, udział w referendum jest pożądany jedynie wtedy, gdy występuje w „słusznej” sprawie. Nie trzeba dodawać, kto określa słuszność. W przypadku PiS-u słuszność w sposób oczywisty określa Jarosław Kaczyński. Dla Polaków nie jest to zaskoczenie. Okazuje się jednak, że zaskoczyć potrafi nas Donald Tusk. Premier, pod frazesem racjonalności i modernizacji kraju,  uprawia coraz częściej sztukę ukrywania własnych zaniedbań i minimalizmu. Zamiast otwarcie wyłożyć swoje racje i stanąć mężnie do boju, woli korzystać z obywatelskiej gnuśności bądź zwykłej dezorientacji. Przykładu dostarcza nie tylko nawoływanie do bojkotu referendum w Warszawie, lecz również plany rządu wobec OFE, a zwłaszcza obowiązek składania deklaracji, czy chce się w nim pozostać. A dlaczego nie żądać deklaracji, czy chce się wrócić do ZUS-u? Znów ta sama pokrętna logika jak w przypadku referendum i pokładanie nadziei w bierności społeczeństwa. Donald Tusk może w ten sposób kupić sobie kilka miesięcy rządzenia, ale raczej nie najlepiej zapisze się w historii.

 

                                               Co uratowało Hannę Gronkiewicz – Waltz?

           

           Wiceprzewodnicząca Platformy pozostała w warszawskim ratuszu w wyniku jednoczesnego działania trzech czynników: niewyrazistej podmiotowości Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, pisowskiej hucpy i gry Leszka Millera.

           Samorządowcy – inicjatorzy referendum, padli ofiarą własnego sukcesu. Ku własnemu zaskoczeniu zebrali samodzielnie 150 tys. podpisów (PiS dwa lata temu oprotestowując prywatyzację Spec-u nie zebrał nawet jednej trzeciej tej liczby). Bilans 7-letnich rządów w Warszawie pani Prezydent Gronkiewicz - Waltz nie jest jednoznacznie negatywny, ale lista grzechów wystarczająco długa, aby wezwać ją do zrobienia rachunku sumienia. Niestety burmistrz Piotr Guział i jego sojusznicy na tym poprzestali. Ograniczyli się do wytknięcia zaniedbań i błędów – ale kto ich nie popełnia – natomiast nie byli w stanie zaprezentować własnej wizji rządzenia miastem i jego rozwoju. Na tyle interesującej i przekonującej, by przyciągnęła uwagę mieszkańców. Tego zabrakło. Wspólnota Samorządowa nie pokazała również osobowości. W tym gronie jest wielu społeczników znanych tylko w środowiskach dzielnicowych. Stanowią wielką, autentyczną wartość działań lokalnych. Nie mają jednak medialnego appealu. Twarzą Wspólnoty był jedynie burmistrz Ursynowa. To bardzo zdolny polityk samorządowy, ale dopiero na dorobku. Jeśli zrozumie czego zabrakło w jego inicjatywie, może zrobić polityczną karierę.

           Prezes Kaczyński potraktował boje referendalne z należytą powagą i natychmiast, z właściwym mu wdziękiem, uruchomił syndrom strachu przed PiS-em. Wyniki głosowania przyniosły jego ugrupowaniu dość smutną wiadomość. Odsetek osób biorących udział w referendum, którzy deklarowali sympatię dla PIS, wyniósł 54%. Rzutując ten wynik na przyszłe wybory samorządowe, zakładając frekwencję z 2010 roku, łatwo dojść do wniosku, że poparcie dla PiS-u utrzymuje się na stałym, nie przekraczającym 25% poziomie. Być może Jarosław Kaczyński zdobędzie Polskę, Warszawy jednak nie zdobędzie.

Referendum pokazało, że Leszek Miller potrafi i mieć ciastko i zjeść ciastko. Zachował obywatelską cnotę delegując do utarcia nosa prezydent Warszawy zaledwie 18 tys. swoich zwolenników, a jednocześnie uratował ją na urzędzie. Tym samym wniósł wiano do przyszłego mariażu z Platformą, nie płacąc za nie zbyt wysokiej ceny. Ośmieszył przy okazji ulubieńca mediów, Ryszarda Kalisza. Ciekawe, kiedy ten ostatni spostrzeże, że jego balon 20‑procentowej popularności jest napompowany gazem rozweselającym.

 

                                                           Dwa scenariusze

           

           Choć referendum niczego nie rozstrzygnęło, nie sposób jednak powiedzieć, że niczego warszawiakom nie przyniosło. Komentatorzy, jak jeden mąż, wskazują na przyrost aktywności pani Prezydent. Przecież jednak nie o to chodzi, aby podróżujący metrem byli przez nią częstowani kawą, czy o pokazywanie się na warszawskich budowach w kasku i kaloszach. Sprawą o największym dla Warszawy znaczeniu są: środki na kluczowe inwestycje infrastrukturalne, fundusz reprywatyzacyjny, „janosikowe”. Jeśli  wiceprzewodnicząca sprawującej władzę Platformy nie jest w stanie tego zapewnić, nie jest warszawiakom do niczego potrzebna. Właśnie usłyszeliśmy, że jest w stanie. No cóż, przekonamy się w przyszłym roku.

           Co natomiast przyniosły wyniki referendum jego animatorom? Złośliwi twierdzą, że samorządowcy wszczęli frajerską bójkę, na której skorzystali inni. Za wcześnie o tym teraz wyrokować. Możliwe są, moim zdaniem, dwa scenariusze. Pierwszy, to przehandlowanie uzyskanego poparcia i sympatii w zamian za jakieś ratuszowe apanaże. Ta pokusa stanie się realna, jeśli WWS nie rozwinie skrzydeł i poprzestanie na tym co już osiągnęła. Byłby to smutny finał obywatelskiego ożywienia. Co prawda obywatelskości, w odróżnieniu od dziewictwa, nie traci się bezpowrotnie, ale każda ponawiana próba jej rewitalizacji wymaga większej dawki środków dopingujących. Nie jest to zdrowe dla kondycji i zdrowia psychicznego. Przykładów dosyć. Wystarczy spojrzeć przez okno.

           W scenariuszu drugim WWS. idzie do przyszłorocznych wyborów pod hasłem: „partiom dziękujemy, Warszawa dla samorządów”. Nie chodzi, rzecz jasna, o hasło, lecz o to, co za nim stanie. Zniszczona 70 lat temu stolica musi zdobyć się wreszcie na przyjęcie koncepcji wielo-kadencyjnego planu rozwoju urbanistycznego i przestrzennego. Trzeba odzyskać miasto z rąk deweloperów i otworzyć je na przyjazny mieszkańcom, harmonijny rozwój. To pierwsza część zadania dla samorządowców. Nie da się tego osiągnąć bez uporządkowania stosunków własnościowych w mieście. Tu potrzebne są decyzje Sejmu i rządu. Wobec tego druga część zadania polega na mobilizacji mieszkańców w celu wywarcia nacisku na te organy. Tak się szczęśliwie składa, że mają tu swoje siedziby. Niech będą niepokojeni pikietami, a jeśli trzeba, manifestacjami aż do skutku – oczywiście w granicach prawa.

Wizja Warszawy nie powinna powstawać wyłącznie w pracowniach urbanistów i architektów. Oni są niezbędni, ale współautorami muszą być mieszkańcy. Marzy mi się wizualizacja zagospodarowania Placu Defilad w technice 3D, najlepiej włącznie z pomysłem na ten koszmarny postsowiecki relikt – wszyscy wiemy, co mam na myśli. Będziemy pewnie budować w tym miejscu nową Warszawę przez kolejne dziesięciolecia, ale chciałoby się chociaż wiedzieć, jaką ją zobaczą kiedyś nasze wnuki. Chciałbym również dowiedzieć się od samorządowców, jak wyobrażają sobie realizację partnerstwa publiczno-prywatnego w mieście. Bez prywatnych kapitałów, przekształcenie go w europejską metropolię będzie trwało sto lat. Bez pobudzenia i zaangażowania ludzkiej energii i pomysłowości - jeszcze dłużej. W Warszawie działają setki organizacji, stowarzyszeń, inicjatyw – wielki społeczny kapitał. Czy jest dla niego lepsza oś koncentracji i współdziałania, niż skonfederowane we wspólnocie samorządy?

           To tylko kilka punktów z listy drugiego scenariusza. Wystarczy, by uznać, że jest to olbrzymie przedsięwzięcie. Na pewno przekracza siły ursynowskiego ratusza. Niemniej od burmistrza Guziała zależy bardzo dużo. On ruszył pierwszy kamień. Czy uruchomił, w dobrym tego słowa znaczeniu, lawinę obywatelskiej aktywności, czy wszystko skończy się na geszeftach i quasi partyjnej przepychance? To ważne pytanie.

           W samorządowych pokładach tkwi jeszcze niemały potencjał potrzebny do uciążliwego przemieszczania Polski z peryferiów do centrum europejskiej cywilizacji. Partie radzą sobie z tym wyzwaniem nie najlepiej. Zastępować ich oczywiście nie można i nie należy, ale bardzo przydałoby się je pogonić. Wydatnie mogą się do tego przyczynić sprawnie działające samorządy. Z natury rzeczy, nie może im odpowiadać wybór, przed którym stawiają Polaków główne ugrupowania – wybór między ciągle stygnącą wodą w kranie, a lodowatym prysznicem. Innymi słowy, wybór między pewną porażką a prawdopodobną katastrofą.

           Wracając do referendum, z punktu widzenia partii jego wyniki przyniosły remis. Jest to jednak, moim zdaniem, remis ze wskazaniem. Na samorządowców.


Andrzej Kostarczyk

Wiceminister spraw zgranicznych w rządach Bieleckiego, Olszewskiego. Poseł Porozumienia Centrum i Ruchu dla Rzeczpospolitej w latach 1991-1993. Potem bezpartyjny. Wydawca książek z dziedziny politologii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka