Julian Arden Julian Arden
291
BLOG

Ustawa, Polska i terroryści-sadyści, czyli jak zawsze

Julian Arden Julian Arden Polityka Obserwuj notkę 16

Największą słabością demokracji w starciu z terroryzmem jest ona sama i to, co w niej najbardziej cenimy, to nie ulega chyba wątpliwości. Wystarczy popatrzeć, jak wygląda los terrorysty Breivika, albo nawet jak subtelnie i praworządnie traktowani są terroryści francuscy i belgijscy. Chociaż jak znam francuskiego flika, nie sądzę, aby obyło się bez paru celnie wymierzonych kopniaków. W końcu człowiek nie jest drewno. Jednak biorąc rzecz całościowo, nasze prawa, które są owocem setek lat (powiedzmy to szczerze) autentycznej walki i wielu poświęceń, powodują, że nie bardzo jesteśmy w stanie odpowiedzieć masowemu mordercy pięknym za nadobne. Jak Mahdi Johnowi, tak John Mahdiemu. Jeszcze w XIX wieku to uchodziło, chociaż raczej już tylko w koloniach, natomiast obecnie nawet USA, aby dać wycisk jakiemuś pastuszkowi, muszą go najpierw umieścić na całkiem niedemokratycznej Kubie. Co jest nawiasem mówiąc paradoksem, od którego Oscar Wilde tarza się w niebie po ziemi.

 

W naszej świętej Europie, którą wreszcie udało się urządzić z grubsza tak, że żaden brutal raczej nie jest władny wpaść do domu w porze śniadania, lunąć w tubę gospodarza, zgwałcić żonę i dziatki, a następnie zamknąć jego samego na dziesięć lat w areszcie wydobywczym, zatem powtarzam, w tej naszej Europie z której naprawdę możemy być dumni, pozostały szczeliny szerokie jak stąd na Kamczatkę, przez które niejeden karakan może się przemknąć. Cena ludzkiego ustroju politycznego. Nie można mieć jednocześnie wolności i zakolczykowanych wszystkich obywateli, chociaż niektórym się wydaje, że można. Jednak mimo wszystko łapią tego karakana w chwili, gdy akurat dźwiga kilo semtexu (w celach niewątpliwie medycznych) a on, mimo, że przed chwilą uważał się za wolnego członka Frontu Do Walki Ze Zgnilizną Zachodu, nagle staje się obywatelem praworządnym aż do bólu, albo biednym prześladowanym uciekinierem z miejsca, gdzie trwają walki i żąda, aby traktować go ze wszystkimi honorami przysługującymi takiej osobie, zapominając o dumnym beduinizmie, hitleryzmie czy innym –izmie, który dotąd był gwiazdą przewodnią jego życia, amen. Jego adwokat (zawsze miejscowy, zamożny i w ogóle szanowany ekspert) powołuje się na prawa człowieka i karakana, no i wszyscy mamy przerąbane, a nasz doszły albo niedoszły Attyla z radości zaciera przednie łapy i śmieje się jak hiena.

 

Nie ulega więc wątpliwości, że jakoś trzeba skorygować sposób radzenia sobie z zagrożeniami, bo kiedy go projektowano, nie przewidziano po prostu takiego zjawiska, jak gromady nomadów, którzy pragnąć podbić pół Afryki i kawałek Azji, systematycznie rozpieprzają nam Europę. A to wszystko w zbożnym celu zniechęcenia nas do nadmiernego zainteresowania rejonami, który nomadzi już uznali za swoje. Bez pytania tamtejszych obywateli, bo co nomada obchodzi miejscowy fellach, który ma mu służyć płodami rolnymi i oszczędnościami, oraz dziewiczą czcią córki, którą ta ma nadstawić w świętej sprawie, bo inaczej do dołu.

 

O co więc cały rwetes z nową ustawą, zwaną zgodnie z duchem czasu antyterrorystyczną? Nowe prawa są na czasie, ewidentnie taka jest potrzeba chwili, czego starałem się dowieść w od początku tego felietonu. Jest więc ustawa. Wprowadza ona liczne obostrzenia dla zwykłych Polaków oraz przeciwnie, ułatwienia dla Polaków niezwykłych, wyposażonych w pałę i aparat podsłuchowy. Każdy z tych pomysłów da się jakoś uzasadnić szczegółowo, ale… Jak uczy doświadczenie Europy, wcale nie jest trudno złapać terrorystę. Natomiast trudno go potem potraktować tak, jak jego podła kondycja na to zasługuje.

 

Nie odkrywam Ameryki przypominając, że nieuchronność paskudnej kary jest najważniejszym elementem odstraszania. Wiedzieli o tym dawni Mongołowie, rycerze, Tatarzy, kniaziowie i kolonizatorzy, wbijając rządki głów na zaostrzone paliki i wystawiając je w widocznych miejscach. Terroryzm, w całej jego nieludzkiej ohydzie, brutalności i wręcz obscenicznej niesprawiedliwości, jaką jest masowe mordowanie zupełnie przypadkowych ludzi,  wyczerpuje w pełni znamiona ludobójstwa. Niech więc to będzie nie ulegające przedawnieniu i nie wykazujące okoliczności łagodzących przestępstwo, zagrożone w związku z tym wyłącznie najwyższą karą (w tym wypadku karą dożywocia), w miarę możności w towarzystwie napalonych pastuszków lub aryjskich pederastów, zależnie co się akurat trafi. Jeśli polskie prawo będzie tak traktować terrorystów, nie dzieląc ich przy tym na kolory (tu śniady, tam żółty, a tu biały, czyli miejscowy poczciwy miś), tylko nazywając ich tak, jak na to zasługują, staniemy się dla tych państwa krajem poważnym i nasz kodeks też będzie poważny. A kiedy to już załatwimy, to ewentualnie dopiero ustalajmy sobie prawa, które pozwolą każdemu policajowi zaglądać mi w szyszynkę. I teraz quiz: terrorystę-niedojdę, który we Wrocławiu usiłował zgładzić kupę ludzi przy pomocy bomby nadziewanej gwoździami (tak twierdzą specjaliści), złapanego przez policję błyskawicznie bez pomocy żadnych nowych przepisów, polski sąd skaże na ile lat więzienia? Odpowiedzi proszę przysyłać mi za pośrednictwem serwera TOR, najlepsza zostanie nagrodzona automatem Kałasznikowa kupionym na via darknet, dostawa w cztery dni.

 

A wracając do prozy życia, last but not least, istnieje pewne główne zastrzeżenie do nowej ustawy. Z kontekstu obecnej sytuacji wynika, że na te nowe prosto z igły prawa będą się powoływać ludzie, którzy dziś grożą opozycji najcięższymi karami za nie wiadomo co, a jednym z szafarzy nowych praw będzie palant skazany za właśnie takie nadużycia i uwolniony od odpowiedzialności przez partyjnego kumpla, który opatrznościowo chwilę wcześniej wylądował na stanowisku prezydenta. Czy ktoś się jeszcze dziwi wątpliwościom przytomnych ludzi w tej sprawie?

Raczej bezlitosny, ale w miarę uprzejmy. Od czasu, gdy cisnąłem w brata kielichem, wiele się zmieniło.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka