Oszczędnościowa Książeczka Mieszkaniowa PKO
Oszczędnościowa Książeczka Mieszkaniowa PKO
ariana ariana
333
BLOG

Nabici w mieszkania

ariana ariana Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Rząd i banki dwa bratanki

Drenowanie portfeli obywateli i pasienie banków najlepiej się sprawdza w przypadku zaspakajania podstawowych potrzeb społecznych. Priorytetowe miejsce   w tym przypadku zajmuje mieszkanie mające dać rodzinie poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, a zamiast tego, dzięki  polityce kolejnych rządów i pazerności banków, będące źródłem frustracji i niekończących się problemów finansowych. Państwo i banki to niestrudzeni partnerzy w wysysaniu każdej złotówki, której nie da się wyciągnąć w postaci kolejnego opodatkowania. Dwa pokolenia nabito w mieszkaniowe książeczki oszczędnościowe, kolejne we franki.

Niesprawiedliwa sprawiedliwość

O tym co jest konstytucyjną sprawiedliwością społeczną decyduje urzędnicza interpretacja przepisów, zwykle dostosowana do tego komu służy. W Polsce prawo nie opiera się na jasnych przepisach czy precedensach tylko na humorach, sympatiach, antypatiach, powiązaniach, w najlepszym przypadku na nieprzemyślanych krzywdzących ludzi zapisach ustawowych i ich wykorzystywaniu.

Rozstrzygnięcia dyskredytujące polski system prawny wielokrotnie ze sprawiedliwością społeczną niewiele mają wspólnego. Elastyczne jest nie tylko prawo karne, ale także cywilne. W społecznej świadomości od dziesiątków lat pokutuje twierdzenie, że do sądu idzie się po wyrok, nie po sprawiedliwość. Potwierdzenie takiego stanu rzeczy daje samo życie. Niemniej restrykcyjne są zapisy skarbowe.

Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej mówi: „Zgodnie z zasadami równości oraz powszechności opodatkowania (…) każdy obywatel jest zobowiązany do ponoszenia ciężarów i świadczeń publicznych, w tym podatków określonych w ustawie”.

Zapobiegliwi rodzice

I w tym właśnie miejscu zaczyna się historia jednego mieszkania, która swój początek ma w roku  1967. Zapobiegliwi rodzice, chcąc zapewnić w przyszłości  jedenastoletniemu wówczas  dziecku własne lokum, zapożyczyli się, inwestując w oszczędnościową książeczkę mieszkaniową. Przez kolejne dwadzieścia cztery lata fundusz mieszkaniowy zasilano comiesięcznymi wpłatami, które w chwili przydziału miały być zrewaloryzowane i powiększone o premię  gwarancyjną. Gwarantem zobowiązań był Skarb Państwa: „Oszczędzający mają zapewnione oprocentowanie premią za systematyczne oszczędzanie oraz premią gwarancyjną wyrównującą cenę 1 metra kw. powierzchni mieszkania w razie podwyżki cen w budownictwie” – obiecywała umowa.

Mijały lata, spółdzielczość się reformowała, poprawiając państwowe statystyki mieszkaniowe, a panująca, zwłaszcza w tym sektorze korupcja, jednym  skutecznie przyspieszała, innym przesuwała czas oczekiwania na upragnione M. Mimo trudności nadszedł w końcu czas, że i dziecko zapobiegliwych rodziców z lat sześćdziesiątych przydziału lokalu spółdzielczego się doczekało, miało wówczas dwudziestopięcioletni, staż oczekiwania i oszczędzania na spółdzielcze „M” za sobą.

Niespełnione obietnice

Do radości towarzyszącej tej chwili dorzucono garść dziegciu w postaci obowiązku podpisania zobowiązań kredytowych, wziętych przez spółdzielnię. I tym sposobem umowa z lat sześćdziesiątych po dwudziestu czterech latach czekania i oszczędzania wyprowadziła nowego najemcę z  głębokiego PRL- u w  czas transformacji ustrojowej i rynkowej, co w kolejnych latach przełożyło się na wysokość płaconego czynszu, do którego doliczano wzięte po upadku komuny przez spółdzielnię kredyty wraz ze znacznie przewyższającymi je odsetkami, a nie były to małe sumy. Przyczyna tak wysokich  nadprogramowych opłat wynikała też z tego, że Skarb Państwa nie wywiązał się z przyjętych na siebie zobowiązań. Przynajmniej części oszczędzających przez dziesiątki lat kandydatom na członków spółdzielni mieszkaniowych nie wypłacono gwarantowanej umową różnicy w cenie metra kwadratowego w razie zmian cen w budownictwie. W opisywanym przypadku wypłacona premia wystarczyła na dwa metry kwadratowe spółdzielczego lokalu. Wszystko zgodnie prawem czyli interesem państwa. W tym temacie wypowiedział się m.in. Dyrektor Departamentu Mieszkalnictwa, który zapominając o ciągłości państwa, a więc i obciążających je zobowiązaniach, stwierdził: „Jednocześnie wykazując zrozumienie dla sytuacji przedstawionej przez Panią uprzejmie informuję, że zmiany ustrojowe rozpoczęte na początku lat 90– tych spowodowały między innymi, że w sektorze mieszkaniowym zachodziły zmiany, których nie mogły uwzględniać umowy zawierane w okresie PRL-u pomiędzy bankiem, a właścicielami książeczek mieszkaniowych. Faktem jest, że gromadzone przez lata oszczędności utraciły znaczną część swej wartości w wyniku inflacji szczególnie wysokiej na przełomie lat osiemdziesiątych  i dziewięćdziesiątych)” 

Jak wynika z powyższego, pustosłowiem zapisał się zapis umowy, w którym jednoznacznie stwierdzano: „Za zobowiązania PKO z tytułu wkładów oszczędnościowych poręcza Państwo”.

I nie opuszczę cię aż do śmierci

I tak przez następne dwadzieścia dwa lata dziecko zapobiegliwych rodziców z lat sześćdziesiątych płaciło czynsz, spłacało spółdzielczy kredyt i znacznie przewyższające go odsetki bankowe. Lata mijały, rodzinne blokowe gniazdo opuszczali kolejni potomkowie zapobiegliwych rodziców z lat sześćdziesiątych, ich rodzonego dziecka nie odpuszczał jedynie kredyt bankowy i towarzyszące mu i odsetki, które były nieodłącznym elementem rachunku za spółdzielcze lokatorskie mieszkanie. Z jakiegoś powodu kandydaci na członków spółdzielni z lat sześćdziesiątych nie zostali ujęci w przepisach umożliwiających wykup lokalu za przysłowiową złotówkę. Dlaczego tak się stało zostanie zapewne tajemnicą Sprawiedliwości Społecznej, nie koniecznie konstytucyjnej.

Koniec z tym, postanowiło dziecko zapobiegliwych rodziców z lat sześćdziesiątych, jak przed niemal pół wiekiem rodzice, tak i ono wzięło pożyczkę, spłaciło wciąż aktywny kredyt i przekształciło spółdzielcze prawo do lokalu w spółdzielczą własność.

Haracz od własności

Myliłby się ktoś, gdyby sądził, że historia z książeczką mieszkaniowa założoną w latach sześćdziesiątych znalazła swoje szczęśliwe zakończenie. Finansowy oddech bankowej wolności był krótki i złudny, minął bowiem rok i przytłumił go Fiskus. Naiwne dziecko zapobiegliwych rodziców z lat sześćdziesiątych w rok po wykupieniu się ze spółdzielczo – bankowej niewoli mieszkanie sprzedało. Błędna decyzja – twierdzą przepisy skarbowe. - Chcesz wolności? - Płać! Dziewiętnastoprocentowy podatek od nieruchomości zbytej przed upływem pięciu lat od jej zakupu to kolejny haracz za niezależność. Nieważne, że przez pół wieku finansowało się mieszkanie, którego de facto właścicielem i tak była spółdzielnia mieszkaniowa, nie ważne że na pożegnanie za rozstanie ze wspólnotą trzeba było dopłacić. Bez  znaczenia był także fakt, że przez ćwierć wieku spółdzielczy lokal był domem dla rodziny dziecka zapobiegliwych rodziców z lat sześćdziesiątych, dla prawa skarbowego były spółdzielca stał się  deweloperem, który kupując i sprzedając zrobił dobry interes.

Ot i sprawiedliwość społeczna

No cóż, dziecko zapobiegliwych rodziców z lat sześćdziesiątych kolejny raz zderzyło się ze sprawiedliwością społeczną i kolejny raz boleśnie finansowo to odczuje. Wyjście jest jedno; kolejna inwestycja mieszkaniowa przynajmniej częściowo uchroni przed ponownym dzieleniem się dorobkiem życia ze Skarbem Państwa.

W odpowiedzi na wniosek o zwolnienie z obowiązku zapłaty dziewiętnastoprocentowego podatku od przychodu ze sprzedaży mieszkania zbytego przed upływem pięciu lat i potraktowania tego jako formy zadośćuczynienia z tytułu  niewywiązanie się Skarbu Państwa z umowy z 1967 roku naczelnik urzędu skarbowego stwierdził: „należy wskazać, iż przepisy prawa podatkowego takiej ulgi nie przewidują. Jest to roszczenie cywilne i swoich praw należy dochodzić na podstawie przepisów prawa cywilnego”. Urzędnik nie dodał jednak, że dochodzenie sprawiedliwości poprzez sądy jest niemożliwe, bo roszczenia uległy przedawnieniu. Ot i sprawiedliwość społeczna.

ariana
O mnie ariana

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka