ariana ariana
166
BLOG

Radny Zaradny czyli samorządowe folwarki

ariana ariana Polityka Obserwuj notkę 0

Samorządowe wielokadencyjne rodziny są rodzajem bomby ekologicznej, której podstawowym składnikiem są zaradni radni, traktujący gminy jak prywatne folwarki.

Zaradny pojawił się w Mieście wraz z pierwszymi oznakami wiosny. Przemiany ustrojowe i niechlubna przeszłość zamknięta w archiwach IPN zmusiły go do opuszczenia rodzinnych stron i szukania pracy tam, gdzie o jego współpracy z PRL-owskim służbami nie wiedziano. Postawił na rodzinne strony matki. Potrzebował wsparcia, a tam byli krewni, dla których więzy krwi były ważniejsze niż polityczna przeszłość.

Dobrze wybrał. Rodzina gościnnie przyjęła  pod swój dach, pomogła znaleźć pracę. Ruszył do przodu. Dość szybko odbijał się od dna.  Na początek dobrze płatna praca z polecenia, w następnej kolejności własna działalność gospodarcza. Firma budowlana funkcjonowała z każdym miesiącem coraz lepiej. Miał gadane, a i uśmiechami i życzliwością szafował na lewo i prawo.  Tam gdzie nie nadrobił miną, pomógł wujek, zwłaszcza w nawiązywaniu intratnych  kontaktów zawodowych i towarzyskich. Zaradny nie próżnował. Ostro wchodził w lokalne środowisko. Społecznik, mówiono o nim w okolicy. Niewdzięcznik, stwierdziła z czasem  poszkodowana przez Zaradnego rodzina.

Nie przejmował się tym. Tych, od których czegoś potrzebował,  zjednywał pochlebstwami i obietnicami. Przeszkadzających w realizacji planów bezlitośnie deptał. – „Po trupach do celu” – żalili się ci, po których przejechał niczym czołg, pozbawiając stanowisk i pracy. Konsekwencja,  upór i bezwzględność,  opłaciły się. Niczym feniks z popiołów odradzał się dawny Zaradny, weryfikacji  i dokumentom w IPN pokazując figę.

W niedługim czasie wybudował dom, posadził drzewa i do Miasta ściągnął żonę, na którą czekała już samorządowa posada. -Żyć nie umierać. -  CV Zaradnego z każdym rokiem wzbogacało się o dodatkowe funkcje, za którymi kryło się morze możliwości, zwłaszcza takich, o których głośno nie należało mówić.

Maska społecznika, elokwencja i działalność gospodarcza wypromowały go na tyle, że w atmosferze społecznej akceptacji został przedstawicielem ludu w miejskim samorządzie. Tu poczuł się jak ryba w wodzie, pole możliwości znacznie się powiększyło. W imię zasady „dziel i rządź” wpływał na politykę gospodarczą i przestrzenną Miasta. Drogi, wodociągi, przekształcenia, przetargi,  budżety, to wszystko trzymał w garści, co kadencję tworząc intratne koalicje. Głosy za funkcje, to sprawdzona samorządowa waluta.  Kontakty w okolicznych samorządach pozwalały na dobrą kondycję należącego do Zaradnego przedsiębiorstwa.

Skromny dom zamienił na większy i wygodniejszy. -A co? Kto ustawionemu zabroni? Część robót miał gratisowo. Właścicieli firm, którzy chcieli się wkupić w jego łaski nie brakowało, a Zaradny wiedział, co robić, żeby nie wejść w kolizję z przepisami antykorupcyjnymi i czerpać z pełnionej funkcji bezkarnie  korzyści. Za wygrane przetargi zapłatą bywała praca przy budowanym domu. Rodzajem nagrody za pomoc były  też zlecenia dla jego firmy. Podwykonawstwo to wygodna i bezkolizyjna prawnie praca na majątku gminy, w której pełnił wysokie funkcję społeczne. Poza tym kto go miał sprawdzać? Skarbowy, ZUS? Inspekcja Pracy? Nic z tego, to on zgłaszał do kontroli tych, którzy weszli mu w drogę. Chody miał niezłe. Lata na samorządowej diecie obfitowały układami. Nie musiał się obawiać, nikt go nie ruszał, a nawet gdyby, to udowodnić korupcję  nie było łatwo, w dokumentach był porządek. Jak to się mówi: papier wszystko przyjmie, a ci co dali i ci co brali woleli milczeć. Sztukę kamuflażu opanował do perfekcji.

Praca za pracę, kontrakt za kontrakt i tak biznesy oparty na gminnych relacjach kręcił się z korzyścią dla ułożonych. Gorzej z tymi bez wsparcia. W przetargach, zamówieniach z wolnej ręki zawsze ktoś od nich był lepszy i tańszy. Niestety, często ze szkodą dla Miasta. Wiele inwestycji okazywało się pod względem wykonawstwa zwykłą fuszerką, ale tak to jest, jak wygrywają ci, co mają wygrać, a nie znający się na swojej robocie solidni przedsiębiorcy. Rzetelność i fachowość przegrywały z interesami grupy trzymającej władzę, której Zaradny był znaczącą figurą.

Lata mijały. Coraz trudniej było ukrywać powiązania. Ludzie stawali się odważniejsi, zaczęli upominać się o swoje. Pojawiły się pierwsze sprawy sądowe kierowane przeciwko urzędnikom samorządowym. Nieprawidłowości w gminach rozpatrywały sądy karne i administracyjne. Zaradny był przewidujący - Musiał! - Przekrętów na koncie miał sporo. Już wcześniej zaplanował bezpieczną ewakuację. Dorobek ujawniany w corocznych oświadczeniach majątkowych stał w wyraźnej sprzeczności ze stanem posiadania. Musiał myśleć i myślał jak zatrzeć ślady.

„Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym” – śpiewał zespół Pefect -  Zaradny znał piosenkę, rozumiał ją na swój prostacki sposób i do opuszczenia samorządowego teatru przygotowywał się latami, budując kolejny, bo trzeci dom, tym razem  tam skąd przed laty uciekł, przybywając  do Miasta z jedną tekturową walizką.

Koniec ostatniej kadencji nie był dla niego łatwy. Chęć dalszego błyszczenia na miejskim firmancie i czerpania korzyści z  dotychczasowych układów była silna, jednak  grunt powoli zaczynał się mu usuwać spod nóg. Strach przed ewentualnymi rozliczeniami okazał się mocniejszy. Męska decyzja – w wyborach samorządowych nie startuję – oświadczył Zaradny – a jego słowa głośnym echem odbiły się w przestrzeni miejskiej, wywołując żal tych, których, sobie zjednał, chociażby ratując przed utratą mandatu. –Wreszcie,  w duchu cieszyli się ci, którzy od dawna łakomie patrzyli na zajmowany przez całe lata stołek.

Myliłby się ten, kto sądziłby, że Zaradny zniknie tak, jak się pojawił, tyle że  tym razem wywieje go jesienny wiatr. Nic z tego. Miasto przyciągało jak magnes, było jego ziemią obiecaną. Co jakiś czas powracał, by pogrzać się w promieniach minionej świetności i po to, by dawne znajomości przekuć w konkretne czynności. Wracał po zlecenia. Koledzy byli jak  żyzny grunt pozwalający kwitnąć jego firmie. Miejsce ucieczki  dobre było do mieszkania, nie służyło interesom, tam rządził inny poukładany, który przechwytywał lokalne kontrakty. Tam rozpoczynać musi wszystko od nowa. Wie jak się to robi. Doświadczenie zebrane w Mieście pomoże wypracować nowe relacje i zależności. Trochę to potrwa, ale póki co trzyma się starych kontaktów. Powiązania to źródło dochodu dla samorządowców – przedsiębiorców.

Prawo  w Polsce jest jak poezja, można je interpretować w zależności od potrzeb i okoliczności, dotyczy to też przepisów samorządowych.  O tym co ustawodawca miał na myśli, decyduje ten, kto akurat ma władzę. Niby radny  nie może pracować na majątku gminy, której jest reprezentantem, ale nikt mu nie broni bogacić się na mieniu komunalnym jako podwykonawcy, czy pracować na rzecz jednostek podległych gminie lub  u kolegi za miedzą. I tak samorządowe inwestycje pomagają tym, którzy mają dostęp do  informacji i są częścią wielokadencyjnej samorządowej rodziny, która jak bomba ekologiczna z opóźnionym zapłonem, dewastuje pod każdym względem środowisko, któremu ustawowo ma służyć. Powiązania, układy, zależności powodują, że wiele działań w samorządach podejmuje się teoretycznie dla  wspólnego dobra, w rzeczywistości w interesie lokalnych kacyków, którzy bezkarnie szkodzą interesom gminnym. „Umowy dżentelmeńskie” to rodzaj argumentu,  gdy trzeba obejść przepisy prawa. Tak na marginesie,  rzeczownik „dżentelmen” w samorządowym wymiarze  jest tylko rzeczownikiem, który do tego towarzystwa pasuje jak pięść do nosa, czy przysłowiowy kwiatek do kożucha.  Takich Zaradnych jest wielu. Jak mówi mądrość ludowa „wśród ślepców i jednooki jest królem”. I tak jest w istocie. Bezmyślni potakiwacze to dwór lokalnego celebryty – cwaniaka pasącego się za  publiczne pieniądze, i pozwalającego wiernej ekipie zbierać okruchy z pańskiego stołu, i nie chodzi tu o diety, bo te dla niektórych to jedynie dodatek do profitów zbieranych z samorządowej roli.

 

ariana
O mnie ariana

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka