Arogant Arogant
57
BLOG

Kilka luźnych myśli po katastrofie

Arogant Arogant Polityka Obserwuj notkę 3

 

 

Mija 3 tydzień od katastrofy w Smoleńsu. Naród, media, rząd zostały postawione w wyjątkowej sytuacji. Interesujących obserwacji dostarczają ich reakcje kolejno na samą tragedię, okres żałoby, pochówek pary prezydenckiej na Wawelu i śledztwo dotyczące katastrofy.

Pierwsze dni po katastrofie były w mediach bardzo spokojne. Dużo było emocji, wspomnień, ramówki stacji były odpowiednio dostosowane, programy informacyjne emitowały stonowane materiały, niektórzy dziennikarze płakali. Gdy okrzepł ponury nastrój pojawił się problem. Niektórych widzów spotkał bowiem dysonans poznawczy. Otóż nagle emitowano zupełnie sympatyczne zdjęcia pary prezydenckiej, a w mediach padało wiele ciepłych słów, których nie słyszano z tych samych źródeł wcześniej. Ktoś przytoczy zwyczajową w tych sytuacjach majksymę: de mortuis nihil nisi bene. Ale gdyby odnieść ja do Kaczyńskich to jeśli po śmierci mówiono o nich tylko dobrze, lub wcale, to przed śmiercią mówiono tylko źle, lub wcale. Niektórzy widzowie mogli czuć się oszukani. Co bardziej dociekliwi sprawdzili, że wiele potknięć słownych Kaczyńskiego była wyolbrzymiona, lub zmyślona. Dziennikarze często mieli traktować go nieuczciwie i nieproporcjonalnie względem innych polityków, a oni z kolei atakowali go ad personam, nie merytorycznie i poniżej pasa. Co wobec takiego zarzutu robi Monika Olejnik? Zaprasza do studia Tomasza Nałęcza, któremu przedstawia wymienione zarzuty. Jakoś nie przypominam sobie nieprzystojącego zachowania Nałęcza względem prezydenta, więcej do powiedzenia w kwestii opluwania mieliby z pewnością Palikot, albo Niesiołowski, ale Tomasz Nałęcz nie orientuje się w nałożonej na siebie roli i świetnie wywiązuje się z zadania adwokata.

Gdy okazało się, że para prezydencka spocznie na Wawelu, redaktor Szostkiewicz zasugerował, że w ten sposób Jarosław Kaczyński gra ciałem brata, żeby „zbudować bazę polityczną” dla PiSu. Jestem ciekaw ilu nowych wyborców, zdaniem Pana redaktora, uzyskał w ten sposób Jarosław. Zakłada, że stali mieszkańcy wawelskich katakumb również mogli paś łupem tej sprytnej agitacji?

Gazeta Wyborcza i TVN opiewały „narodowe pojednanie” na przemian strasząc „demonami patriotyzmu” jakie miały się zrodzić podczas spontanicznego przyjścia ludzi np. na Krakowskie Przedmieście. Publicystki Krytyki Politycznej wyrażały strach i niepokój: jak lud może tak wyleźć na ulice nieproszony? Byłem zaskoczony tym otwartym okazaniem strachu. To zaskoczenie wyrazili, o ile dobrze pamiętam, m. In. Rafał Ziemkiewicz. Ale to ich pyta Katarzyna Kolenda-Zaleska we wczorajszym felietonie: „czego się tak boicie?”. Albo to oznaka schizofrenii, albo Pani redaktor uznała, że ten zarzut strachu fajnie retorycznie wygląda i można go używać w każdą stronę, niezależnie od kontekstu. Zresztą Pani redaktor wyraziła pogląd, że to czego się ci publicyści boją to właśnie tego „narodowego pojednania”. Przepraszam, ale spędziłem na Krakowskim trochę czasu i jakoś nie zaobserwowałem wielu ludzi chcących się jednać z dziennikarzami Wyborczej.

Pojawiło się sporo hipotez dotyczących samej katastrofy. W miarę pojawiania się wątpliwości dotyczących śledztwa tych hipotez przybyło. Media unikają zbyt trudnych pytań, żeby nie sprawić wrażenia wysunięcia oskarżenia stronie rosyjskiej. Oczywiście rozumiem, że tego nie powinien robić nasz rząd, ani oficjalni reprezentanci (nie będę tu mówił o nie wykorzystanej możliwości przejęcia śledztwa przez stronę polską, co ucięłoby większość spekulacji), ale dlaczego tak bardzo powstrzymywać się mają prywatne media? Przecież nie trzeba wysuwać żadnych zarzutów, dziennikarze dobrze wiedzą do czego służą pytania retoryczne. Na zakończenie każdego agresywnie brzmiącego zdania wystarczy postawić znak zapytania! Zamiast konkurować w dociekliwości wszystkie stacje zadowoliły się wersją o winie prezydenta. Tymczasem w naszym interesie jest utrzymywać międzynarodową opinię publiczną w atmosferze braku zaufania do Rosji. To może wymusić nie tylko sprawniejsze śledztwo, ale i korzyści polityczne. I, być może, powinniśmy tą atmosferę niepewności utrzymywać niezależnie od wyników dochodzenia. Może to nie brzmi ładnie, ale po to wybieramy sobie reprezentantów, żeby babrali się w tej bezdusznej polityce za nas, żeby coś byli w stanie ugrać zawsze jak jest okazja. Może i byłoby to niemożliwe, bo aż tak dużo w polityce Rosji nie zależy od reputacji, ale mam wrażenie, że po prostu tego nasz rząd nie bierze pod uwagę. Za bardzo byśmy urazili Rosjan. Nie wypada.

Arogant
O mnie Arogant

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka