atanazy-bazakbal atanazy-bazakbal
595
BLOG

Metoda Gretkowskiej, metoda Witkacego (świństwa w literaturze)

atanazy-bazakbal atanazy-bazakbal Kultura Obserwuj notkę 1

Pani Gretkowska obdarowuje nas w „Transie” smakowitymi, naturalistycznymi opisami przygód i figli waginy głównej bohaterki tegoż dzieła. Cóż, wcale nie twierdze, że skrajny naturalizm i drobiazgowość w opisywaniu wszystkich „brudków i świństewek” są złe. Przeciwnie – są dobre, o ile fabuła tego wymaga, czy powiedzmy trochę niejasno, ale ciężko mi to właściwie ująć, taki jest "duch twórczości" (tak jak z przemocą w filmach Tarantino). W „Ciele obcym” Ziemkiewicza, powieści obfitującej w sceny seksu nie brak tego typu mocnych opisów (z punktu widzenia czytelnika grzecznego i pruderyjnego), tyle, że dla kontrastu z panią Gretkowska – jest to proza, nie waginalna, ale falliczna. Ale moim zdaniem w kontekście całości  – ma to sens, bo te wszystkie erotyczne obsesje i łóżkowe upodobania bohatera mają jakiś związek z jego życiem rodzinnym, czy powiedzmy obyczajowym (zdrady), współtworzą postać i jej historię.

Ale można pisać inaczej o tzw. „świństwach”, mniej dosłownie, bez tego medycznego naturalizmu – a i tak tekst jest wstrząsający, obrzydliwy, obleśny, podniecający, jak kto chce – w każdym razie, jakichkolwiek uczuć czytelniczych by nie wywołała taka proza – pozostaje mocna, chociaż oszczędna w słowach. Pozwolę zaprezentować sobie przykład wzięty z „Pożegnania jesieni” Witkacego, bardzo krótki fragment tego osławionego, chyba już legendarnego w historii literatury polskiej rozdziału, w którym dochodzi do kokainowo-homoseksualnej orgii z udziałem głównego bohatera i hrabiego Łohojskiego. O „Pożegnaniu jesieni” (1926) da się niestety powiedzieć to, co bodajże Irzykowski napisał o twórczości Witkacego, twierdząc że jest ona genialnym brudnopisem. Bo jakkolwiek to powieść ciekawa, ważna, momentami porywająca i wstrząsająca (intelektualnie i emocjonalnie), tkwi niestety po uszy w młodopolskim kabotyństwie, takiej nieznośnej pretensjonalności, która psuje odbiór. Zatem, kiedy czytam Witkacego, zawsze biorę poprawkę na tę młodopolszczyznę, z której on nigdy się całkowicie nie wyzwolił, udaję, że tego nie ma – no i zachwycam się, podziwiam, itd. Zresztą w „Nienasyceniu”, najwybitniejszej powieści w historii polskiej literatury (wiem, nie czytałem wszystkich, ale to nie ma znaczenia) tego przykrego elementu się nie dostrzega – zwraca się raczej uwagę na mnóstwo humoru (groteskowy, absurdalny, ale momentami taki angielski, któremu wcale nie tak daleko do „Monthy Pythona”, moim zdaniem), dalej - na te wszystkie istotne filozoficzne i społeczne kwestie, poza tym na postacie, fabułę (intrygujące political fiction wyszło, czy momentami science fiction). „Pożegnanie jesieni” nie osiąga tego poziomu, chociaż i tak to dziełko wybitne. 

O samej treści, o postaci głównego bohatera napisze przy innej okazji, ale poniższy fragment jest dobra próbką tej powieści, reprezentuje jej najbardziej udane pod względem formy partie. Nie wiem, jak go odbierzecie, nie ma tam w właściwie żadnych „brzydkich i grubych” słów, ale jest dość mocny, może przez temat (akt pederastii). Ten fragment właściwie należałoby czytać głośno, żeby uczyć młodzieży stylu; zwrócicie proszę uwagę na rytm i brzmienie tych zdań, kiedy je we właściwy sposób przeczytać, odpowiednio modulując. W melodii tej prozy, tylko pozornie "chropawej", ale też w jej treści jest takie napięcie, nerw i moje ulubione granie kontrastami, przeciwieństwami, taka schizofreniczność, bo są tu obok siebie, nierozłącznie: wzniosłość i obrzydlistwo, zachwyt, i świństwo. A może nawet, jak to kiedyś pięknie powiedział Ojciec Dyrektor - szambo i perfumeria. A wszystko to zawarte w takim krótkim kawałku prozy. Właśnie tak należy pisać.

A potem już w tym wymiarze podeszli objęci sobą do stołu, potem pili, potem znowu zażywali kokainę, potem zaczęły się dziać rzeczy straszne, w których straszności „odstrasznionej” (jak żmija z wydartymi jadowitymi zębami) znalazła się gdzieś, jak dziwna, a wstrętna przy tym perła na dnie okropnej mieszaniny obrzydliwych przedmiotów (śmieci, odpadków ze sklepu rzeźniczego, ekskrementów czy diabli wiedzą czego) – znalazła się rozkosz płciowego orgazmu – stało się naprawdę to: ktoś kogoś w coś tam gdzieś o coś przy czymś nad kimś pod kimś z boku wewnątrz obok i pomimo, pomimo – to najważniejsze, że pomimo – ale pomimo czego – ach, pomimo tego, że nie ona, nie ona! – ale kto? A potem znowu pili i znowu wciągali truciznę do obrzękłych, znieczulonych nosów, nie w tym pokoju, tylko – zdawało się – w samym pępku wszechświata, poza dobrem i złem, strasznym i czymś pośrednim między swoistym a swojskim (tak: swojskim), poza granicami śmierci nawet. Mogli umrzeć, ale jeszcze nie chcieli – chcieli umrzeć, ale jeszcze nie mogli, nie mogli się ze sobą rozstać, wyrzec się tego, i mówili, długo mówili, a potem znowu zaczęło się tamto: jeszcze dziwniej, jeszcze straszniej i jeszcze cudowniej czy ohydniej – nie wiadomo.
 

* * *

UWAGA: Powyższy wpis (w nieco innej wersji, ale zmiany są kosmetyczne) publikowałem już w interencie, na innym, prowadzonym przez siebie blogu. Nie jestem krytykiem, publicystą, historykiem literatury - także z góry przepraszam tych bardziej wymagających czytelników, usprawiedliwając się przy okazji: pewne zwroty (te kolokwialne zwłaszcza) wynikają z przyjętego stylu pisania. Dla niektórych będzie to dyletanctwo, dla innych prostota wyrażania myśli, nie mnie rozstrzygać - za komentarze, czy głosy krytyczne, o ile jedne i drugie się pojawią - z góry dziękuję.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura