Grim Sfirkow Grim Sfirkow
247
BLOG

O maniuracji

Grim Sfirkow Grim Sfirkow Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Mam problem. Otóż – mam rację. Nader często. I wcale nie jest mi z tym dobrze. Ktoś mógłby zapytać – „no jak to, masz rację i ci źle? A w ogóle, to jeśli masz rację, to czemu nie jesteś bogaty?”. No właśnie. Mieć rację, a zrobić z niej użytek, to dwie różne sprawy. Problem w tym, w jakich sprawach mam rację, i jaka to racja.

Nigdy nie miałem racji co do tego, jaki będzie wylosowany numer w totolotka. I ogólnie, nie miałem też nigdy racji, czy jakiś interes pójdzie dobrze czy źle. W tych sprawach zwykle racji nie mam. Natomiast mam rację w rzeczach odległych, na które sam nie mam wpływu najmniejszego, ale za to one mają na mnie wpływ. Więc pierwszy problem: mam rację, ale nie mam żadnych możliwości, by tę rację spożytkować. Np mam często rację w sprawach politycznych czy społecznych.

Po drugie: zwykle jest to racja, że będzie źle. Np do napisania tego tekstu skłoniło mnie to, że miałem rację co do Putina, Rosji i tego, czy Rosja może czy nie może użyć siły wobec Ukrainy i jakie w ogóle są rosyjskie zamiary wobec świata i „bliskiej zagranicy”. Generalnie nie chciałbym mieć racji w takich sprawach. A jak sobie pomyślę, że kiedyś przekonywałem kogoś, że kolumna zmechanizowana z Kaliningradu do Warszawy nie będzie jechała dłużej, niż 5 godzin – to bardzo bym nie chciał mieć racji, ani się co do swoich racji przekonywać.

Po trzecie: moja racja jest zazwyczaj racją przeciw. Przeciw utartym twierdzeniom, przeciw zdaniu kolegów, przeciw rodzinie. Do tego, że mam rację przeciw swojej matce przyzwyczaiłem się od dzieciństwa. Gorzej, że miewam też rację przeciw żonie. Jedynie przeciw ojcu nie ośmielałem się mieć racji – był dla mnie autorytetem – ale zmarł lata temu. Mojemu maniuracji nic nie stało od tej pory na przeszkodzie. Szczególnie objawia się to w sprawach politycznych, a to z prostego faktu, że w tej dziedzinie najsilniej przekaz medialny jest wykrzywiany przez interesy polityczne grup nacisku, a niewielu ma czas i ochotę, by ten przekaz weryfikować.

Jak doszło do tego, że mam rację? Nie trzeba było do tego jakiejś przesadnej inteligencji, wystarczy odrobina zainteresowania sprawami publicznymi i nie przyjmowanie na wiarę powszechnie przejętych twierdzeń. Na początku wcale racji nie miałem ani mieć nie próbowałem. Wystarczyło mi, że miałem poglądy i że lubiłem ich bronić. Lubiłem też zawsze występować przeciw, być adwokatem diabła, mieć zdanie odmienne niż cała reszta. Czasem mnie to prowadziło na manowce, czasem nie, ale zawsze dostarczało satysfakcji. A tu nagle – bach! Mam rację. W jednej sprawie, w drugiej. Np. miałem rację co do tego, że OFE to ściema i w związku z tym niczego nie podpisywałem, na co rodzina i znajomi którzy wiedzieli pukali się w czoło. A agentów funduszy emerytalnych doprowadzałem do rozpaczy. A jak oni mnie przekonywali, że ten właśnie fundusz nieba mi przychyli, jak się nie mogli nadziwić, że nie chcę wybrać, jak mi cierpliwie tłumaczyli, że rujnuję w ten sposób swoją przyszłość! Robiłem to raczej dla zabawy. A tu masz – miałem rację. W wielu już sprawach tak było: miałem rację co do Tuska, Palikota... W końcu przestałem zapamiętywać w czym miałem rację, tak się do tego przyzwyczaiłem.

Zwykle ci którzy ścierali się ze mną o to czy tamto, nie przyznają mi racji kiedy szydło wyjdzie z worka. A i ja raczej nie robię tak, że przychodzę rano do pracy i z miejsca wołam do tego czy owego: „No i co? No i co? Kto miał rację, no kto? Pod stół i odszczekuj!”. Swój manioracyjny triumf przeżywam raczej w cichości serca. A często jest tak, że moja racja w międzyczasie uległa zmianie. Dbam o swoją rację, pielęgnuję ją i stale aktualizuję. Ludzie zaczynają wokół przyjmować za rację to, co ja kiedyś głosiłem, a ja już mam zupełnie inną rację.

Dochodzę do wniosku, że takie manieracji jest bardzo niezdrowe. Pal diabli, jeśli jest się fanatykiem jakiejś idei i ustawia świat wokół tak, żeby było „po mojemu” - dzięki pieniądzom, cz y wpływom. Taki człowiek jest walnięty z definicji. Problem w tym, że ja będąc zdrowym na umyśle, na nic wokół nie wpływając, nabieram przekonania, że we wszystkim mam rację, bo mnie w tym świat sam, dobrowolnie utwierdza. Moja racja izoluje mnie od innych. To, że inni traktują mnie jak oszołoma, albo wariata z którym się nie wchodzi w dyskusje, bo ma wtedy odlot – to rozumiem. Gorzej, że ja także przyjmuję ten sposób myślenia i wszystkich wokół traktuję jak idiotów, z którymi nie warto dzielić się myślami. Dobrowolnie wybieram mentalną emigrację. Zdarza mi się, że na większym przyjęciu czy mniejszym spotkaniu, ludzie o czymś zawzięcie dyskutują, a mnie aż język świerzbi, żeby wstać i zakrzyknąć „K..., ludzie, bredzicie, to jest tak a tak!”, ale siedzę po cichu i się tylko grzecznie uśmiecham, tak jakbym się zgadzał bo sam naprawdę nie mam zdania. „Szwejkuję”, że tak się wyrażę. Oczywiście jeśli mnie ktoś wprost zapyta: „Jak jest?” - to rzeczowo i wyczerpująco wyjaśniam. Czasem od razu widzę w oczach rozmówcy zawód, że zamiast potwierdzenia dostał odpowiedź z kosmosu. Ale zdarza się też czasem, że wtedy szary facet, którego nie dostrzegałem wcześniej na tle tapety, podnosi oczy znad talerza i mimo karcącego wzroku swojej żony mówi: „Tak pan sądzi? Bo wie pan, ja uważam...” i się zaczyna ciekawa rozmowa. Ten facet też miał rację – jakąś swoją – i podobnie woli się z nią nie obnosić, „szwejkować”. Czasem więc warto ze swoją racją wyjść innym naprzeciw. Ale przeważnie – nie warto. Człowiek zaczyna wymieniać myśli tylko w tym samym kręgu znajomych, którzy mają podobne zapatrywania, a wobec innych zaczyna odczuwać wyższość. Staje się jak ten ewangeliczny faryzeusz: „Panie, dziękuję ci, że nie jestem jak ci inni, że to ja mam rację, a nie te bałwany”. Tym łatwiej wejść w te koleiny, bo ci co nie mają racji, nawet w bolesnym zderzeniu z rzeczywistością nie są jak ten równie ewangeliczny celnik, co to by klęczał przed ołtarzem i modlił się: ”Panie bądź mi miłosierny, bo byłem ciemny jak tabaka w rogu, tępy jak siekiera, głupszy niż but z lewej nogi, głupszy niż przewiduje ustawa, nie słuchałem mądrzejszych i lepiej poinformowanych...”. Gdzie tam – najczęściej udają, że mieli dokładnie takie zdanie od początku, a są i przypadki, że fakty nie są przyjmowane do wiadomości, albo są interpretowane tak pokrętnie, żeby tylko ocalić swoje dobre o sobie mniemanie.

Na tej drodze nie jestem pierwszy. Myślę, że to częsta przypadłość dawnych opozycjonistów. U nich manieracji prowadziło do jeszcze większej izolacji i ześwirowania. Ja przynajmniej mogę się wypisać w internecie. A oni? Tylko na spotkaniach z podobnymi sobie pomyleńcami mogli wymieniać myśli. Zaczynam rozumieć stan, w jakim znaleźli się Niesioł, Michnik, Świtoń (ten od „żwirowiska”, jakby kto nie pamiętał), Wałęsa, Kaczor (ten przynajmniej ostatnio miewa w tym czy tamtym rację), Korwin i wielu innych. Na pewnym etapie życia mieli swoją rację – przeciw wszystkim i to czasem w sprawach fundamentalnych. I okazało się, że ich racją była racją prawdziwą, a cały świat wokół nich się mylił. Czy od tego nie można dostać fiksum-dyrdum? W końcu przywykli, że racja jest ich, i na świat wokół kompletnie się impregnowali.

Czasem czuje się, jak zdrowy na umyśle człowiek, który zrządzeniem losu trafił do wariatkowa. Bełkoczący wariaci, którzy tyko jedzą i wydalają nie są problemem. Gorzej stykać się z wariatami uważającymi się za Napoleona, z facetem uważającym się za kobietę w ciąży, albo z kobietą uważającą się z rusałkę. Z każdym trzeba jakoś się porozumieć, trafić z wypowiedziami w jego świat („-A gdzie masz skrzydełka rusałko?” „-Zły czarownik zabrał...”). Co zrobić, gdy z gardła wyrywa się okrzyk - „Luudzieeee! Wy nie żyjecie w świecie, w jakim myślicie, że żyjecie, żyjecie w zupełnie innej rzeczywistości!” - a tymczasem lekarz kazał przytakiwać. Kazał nie denerwować pacjentów. Nie krzywdzić niepotrzebnie. Samemu dostaje się obłędu, od tego zamykania w sobie.

Postanowiłem zatem nie mieć racji. A w każdym razie nie za bardzo i skupiać się na dziedzinach, w których to inni mają racje. Ratuje mnie też, że dostrzegam ludzi, którzy mają rację przeciwko mnie. To naprawdę ulga – móc się od kogoś nauczyć, przyjąć jego rację, ulec czyjejś dobrej argumentacji. Najbardziej, to bym chciał, żeby ktoś mnie przekonał, że jednak będzie dobrze i że nie przekonam się ile czasu jedzie kolumna zmechanizowana z Kaliningradu do Warszawy.

A z drugiej strony – chciałbym aby racja, którą mam, była dzielona przez ludzi w około. Żeby niewinne zdawało by się poszukiwanie prawdy i kolekcjonowanie myśli ludzi mądrzejszych nie powodowało, że z nikim nie mogę się porozumieć.

Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców. Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami). Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości