Język polskiej debaty politycznej sięga granic absurdu, granic złego smaku i granic nienawiści. Mając komfort oglądania polskiego piekiełka z nieco innej perspektywy niż jeden z wielu kotłów, muszę przyznać że w pamięci mej nie mogę odnaleźć podobnego klimatu w polityce. Sięgając pamięcią do wczesnych lat dziewięćdziesiątych i sejmu kontraktowego, do powrotu lewicy do władzy, do walki o prezydenturę między Wałęsą a Kwaśniewskim, do wielu innych momentów w nowej historii Polski, które generowały wielkie emocje i polityczne osądy, nie pamiętam by kiedykolwiek klimat polityczny w Polsce był tak parszywy.
Dziś prawie nikt już nie wymienia poglądów, nie podnosi merytorycznych argumentów, nie zastanawia się nad niczym innym niż jak tu kopnąć drugiego w mordę. Polityka sięgnęła poziomu rynsztoka i tam się zadomowiła by upodobnić się do wszelkich innych fekaliów tym rynsztokiem płynących.
Jeżeli Janusz Palikot- może i słusznie- uważany jest za prekursora i propagatora tego stylu w polityce, to trzeba też jednym tchem dodać do listy jego adwersarzy. Tylko, że nie Palikot, Kurski, Niesiołowski czy Kaczyński są największymi zatruwaczami i ogłupiaczami sączącymi jad w życie publiczne. Palmę pierwszeństwa w kwestii degrengolady polskiej polityki trzeba przyznać nowej kategorii publicystom, obdarzonym nierzadko darem gładkiej budowy słowa ale niestety wyłącznie słowa przesiąkniętego soczystą nienawiścią. W realiach dzisiejszego dyskursu w Polsce publicyści ci zdobywają proporcjonalną geometrycznie liczbę klakierów do ilości użytych słów oskarżających i obrażających. W niepojęty czasem dla mnie sposób spirale nienawiści napędza się samoczynnie z niewielką już tylko ingerencją polityków. Zwolennicy obu stron konfliktu, mający zawsze wyłączna rację i monopol naprawdę celują nie w odsłanianiu słabych stron przeciwnika lecz w tym by go wrzucić do szamba.
Za inspirację dziękuję Aleksandrowi Ściosowi, który pisząc o nienawiści innych sam nienawidzi.