Nie da sie w zaden sposob zaczarowac rzeczywistosci - ze Obama wygral dzisiejsza debate - choc niesposob tez twierdzic, ze Romney zostal zmasakrowany tak jak Obama dwa tygodnie temu.
Znaczy sie, Romney ZOSTAL zmasakrowany , tu nie moze byc zadnych watpliowsci. Problem oczywiscie, ze byla to dyskusja - w kontekscie pytan - bardziej na temat wizjii Ameryki Obamy, niz rzeczywistosci - i Romney byl czesto w sytuacji, ze musial odpowiadac na pytania, jak on te wizje Ameryki Obamy spelni. To jest zadanie na pewno nad sily kazdego, nawet Baracka Obamy - i tu Romney tez zdaje sie okazal sie rownie bezradny w planach realizacji tej wizji jak Barack Obama w czasie swojej kadencji - punkt, ktory zreszta Romney staral sie udowodnic, choc zbyt zrecznie to czesto nie wypadlo. Obamie na pewno tez sie udalo udowodnic, ze Romney jego wizji nie spelni, ale tez trudno - nawet przy odrobinie dobrej woli - uznac, ze Obamie udalo sie tego dokonac w czasie ostatnich 4 lat, i ze uda sie tego dokonac w ciagu nastepnej kadencji.
Taka jest moja impresja, szkoda, ze dobor pytan byl tak skrzywiony - choc z drugiej strony jakas korzysc z tego jest, ze jednak ta elekcja bedzie na temat wizji Ameryki Obamy. Z calym bagazem ostatnich 4 lat, i z calym bagazem bledow Baracka Obamy.
Wypada jednak oddac Obamie, ze dzis pokazal sie porzadnie, nie tak jak w Denver i potrafil sie ukazac jako lider - na dobre i zle. Obama byl w zasadzie bezbledny dzisiaj. To zawsze imponuje, nawet u przeciwnika.
