Arkady S. Arkady S.
361
BLOG

Unia interesów

Arkady S. Arkady S. Polityka Obserwuj notkę 1

By nie łamać ciszy wyborczej, możę trochę tematyki międzynarodowej, czyli najnowszy artykuł z tak samo najnowszego numeru "Idź pod Prąd". Po lekturze gorąco zachęcam do odwiedzenia salonów prasowych i empików. Kupujcie! Czytajcie!

 

Trudno dziś oprzeć się wrażeniu, iż wielki projekt zwany Unią Europejską przestaje istnieć i to na naszych oczach. Właściwie to pomimo zabiegów rozmaitych spin doktorów, propagandystów, usłużnych dziennikarzy jak i całkiem jawnych klakierów unijnego postępactwa cały projekt nawet nie tyle pada co po prostu znika…

           Kryzysy w Grecji, wielkie protesty w Hiszpanii, które ukręciły łeb (oby na zawsze) rządom Zapaterystów, Irlandia dusząca się własną koniczynką, wielka rozpierducha w Londynie, no i mój ulubiony boski Silvio plotący w prywatnej rozmowie, iż Angela Merkel jest, owszem – w porządku, ale na Bunga Bunga by jej nie zaprosił. A gdzie jest Unia? Wielki projekt wspólnej Europy, forma do której wlać miano Niemców, Hiszpanów, Brytyjczyków, Polaków i cała resztę, i z której to formy wyjść miał nowy, nowoczesny i postępowy Ubermensch? No nie ma jej, nie ma po prostu.

           Uwaga – będę się teraz mądrze wypowiadał. Otóż – każda cywilizacja musi wyprodukować jakiś artefakt kulturowy. Tłumacząc – materialny ślad swojej wielkości, coś co trwać będzie już przez wieki i co ciężko zniszczyć fizycznie, a jeszcze trudniej – duchowo. Takim artefaktem dla Starożytnego Rzymu na przykład niech będzie prawo – na którym nasza kultura wzoruje się do dziś, lub w sensie materialnym – wspaniałe twory architektoniczne – vide Koloseum (które dla mnie jednak funkcjonuje jako rodzaj zachowanego, antycznego Auschwitz, aniżeli cud cywilizacji). A Średniowiecze? Tu sprawa jest równie oczywista – potężne katedry będące najtrwalszym świadectwem siły chrześcijaństwa i wszystkiego co zeń wypływa. Jedźmy dalej z kolejnymi artefaktami cywilizacji, niekoniecznie pozytywnymi, ale jednak – świadczącymi o cywilizacjach je produkujących. A więc – Imperium Brytyjskie – nowoczesny parlamentaryzm, Niemcy – wielka filozofia, USA – najdoskonalszy model wolnorynkowej gospodarki, Rosja – stosy trupów, choćby tych z Katynia, i tak dalej. Ale jaki artefakt pozostawiła Unia Europejska? Ten wielki projekt?

           Całkiem niedawno miałem przyjemność być na konferencji naukowej, badającej to właśnie zagadnienie. Tak się składa, iż mój odczyt znajdował się akurat w panelu poświęconym UE. Zacni profesorowie deliberowali, na wszystkie sposoby chwaląc ten wielki, unijny projekt, najdoskonalszą zdobycz cywilizacyjną ludzkości, siłę integracji, jedność w różnorodności, czerń w bieli, biel w czerni i tak dalej, aż do znudzenia… Niemałą jednak konsternację wzbudziło pytanie do najbardziej pro unijnego profesora. Pytanie: Panie profesorze, ale jaki jest artefakt kulturowy UE?

Odpowiedzią było milczenie.

Przywołuję to wydarzenie nie po to, aby wykpić czyjąś bezradność przy ujawnieniu pustki wielkiego, unijnego frazesu, lecz by wskazać wyraźnie na to czym Unia w istocie jest, lub była.

To nie wielki projekt cywilizacyjny. To zwykła unia interesów.

Tak długo jak deal się opłacał, tak długo dało się produkować stosy papierów, praw, wniosków, publikacji, krótko mówiąc – tego całego picu jaki zawsze się tworzy by uwiarygodnić i uwznioślić jakieś bardzo przyziemne, partykularne interesy. Czy projekt europejski byłby w stanie porwać za sobą rzesze osieroconego po upadku ZSRR zachodniego lewactwa, gdyby firmowano go prostym zawołaniem – „hej, kto szmal chce robić – na pokład?” Oczywiście, że nie! Istota ludzka, także ta o lewoskrętnie dokręconej śrubie, ma potrzebę legitymizowania swoich zachowań. Także tych niecnych. Wojen nie toczy się dlatego, że potrzeba nam ziemi, surowców, kobiet, lecz dlatego że niesiemy – ulubiony fortel Rosji – pokój (w porywach razem z jakimś przodującym ustrojem). Polityk nie zabiera się do swojej roboty w zamian za apanaże, lecz by „pomagać ludziom” (choć byłbym bardzo nieuczciwy, gdybym pominął fakt, iż naprawdę w każdym ugrupowaniu politycznym często faktycznie znajdują się ludzie pragnący szczerze taką pomoc nieść). Wreszcie – nie integrujemy politycznie i gospodarczo kontynentu dlatego, że to umożliwia nam kręcenie lepszych lodów, lecz po to by być, a bo ja wiem – światłem cywilizacji, jutrzenką demokracji czy czymś tam jeszcze.

W każdym razie – teraz ten interes przestaje przynosić dochody. Już nie w Parlamencie Europejskim, ale w gabinecie Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego decydują się losy kontynentu, a Baronessa Ashton z Herrmanem von Rompuyem mogą wielkim liderom najwyżej podawać płaszcz albo parzyć kawę. Czy to źle? Sądzę, że nie. To w rywalizacji, konkurencji, a nie w uściskach zawsze tkwiła siła Europy. Miejmy nadzieję, że Europa sobie o tym przypomni. Czas byśmy przypomnieli sobie o tym także i my.     

Arkady S.
O mnie Arkady S.

Urodzony w 1987 roku, w kraju bez ryngrafów i szabel, za to pełnym szemranych autorytetów moralnych. Literat i publicysta. Publikował w Rebel Times, Nowej Fantastyce, Idź pod Prąd, Frondzie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka