Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej
107
BLOG

Magierowski: Jak pracowałem na domek

Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej Polityka Obserwuj notkę 33

Jan Wróbel zastanawia się w wywiadzie dla „Pressu”, gdzie byłem, gdy polskiej prawicy brakowało kąśliwych piór, takich jak on sam, Piotr Semka czy Cezary Michalski. „Być może Magierowski był prawicowcem, ale ukrytym”. „Ukrytym w Gazecie Wyborczej” – podpowiada przepytujący Wróbla dziennikarz. „Może miał inny etap w życiu, może pracował na domek” – zastanawia się z troską Wróbel.

Pracowałem, oj pracowałem, aż włos posiwiał, a mięśnie sflaczały. Zapewne dlatego wyglądam na starszego i od Semki, i od Wróbla, i od Michalskiego, od których jestem młodszy średnio o sześć, siedem lat. Miałem zatem znacznie mniej czasu, by dorobić się odznaki Prawdziwego, Kąśliwego Prawicowa. Stąd też zapewne moja moja nader wątła kariera opozycyjna w PRL-u (nie załapałem się nawet na rozrzucanie ulotek!).

Cóż, Wróbel mnie zdemaskował. Ponurej przeszłości wymazać się nie da.
 
Tak, w rzeczywistości jestem agentem lewicy, a wszystkie artykuły, które w życiu napisałem, były klasyczną, szpiegowską przykrywką.

Począwszy od pierwszego tekstu publicystycznego (w 1993 roku), napisanego do „Najwyższego Czasu”, organu skrajnej polskiej konserwy. Później, w świętej pamięci „Gazecie Poznańskiej”, broniłem ekonomicznych dokonań niejakiego Augusto Ugarte Pinocheta; pisałem też o tym, jak hiszpańscy republikanie mordowali katolickich duchownych i palili kościoły w czasie wojny domowej. Zdarzyło mi się nawet popełnić artykuł o obozach pracy w komunistycznych Chinach. W „Newsweeku” gromiłem socjalistyczne zapędy Unii Europejskiej i walczyłem z wysokimi podatkami. By uwiarygodnić się jeszcze skuteczniej jako prawicowiec, potrafiłem pochwalić Margaret Thatcher i George’a W. Busha; ba, podrwić sobie nawet od czasu do czasu z gejów i lesbijek.

Jak się okazuje, wszystko na nic, bo wystarczyło kilka lat spędzonych w „Gazecie Wyborczej”, by cała ta misternie budowana legenda prawicowca legła w gruzach.

Aby płynnie przejść teraz w ton nieco poważniejszy, zacytuję raz jeszcze Jana Wróbla: „Ja poszedłem do dziennikarstwa, żeby walczyć z Adamem Michnikiem i jego kliką”. Ja nie poszedłem do dziennikarstwa, żeby walczyć z Adamem Michnikiem i jego kliką, dlatego być może nigdy nie wstydziłem się pracy w „Gazecie Wyborczej”. Poznałem tam wspaniałych dziennikarzy i redaktorów, wiele się nauczyłem, starałem się robić najlepiej to, co do mnie należało, nie zgadzając się jednocześnie głęboko z linią redakcyjną gazety. Nie wyprano mi też mózgu: być może było już na to za późno, a być może tamta „Gazeta Wyborcza” różniła się po prostu od dzisiejszej. Dziś spieram się z moimi dawnymi kolegami bez pardonu, ale nie o Michnika, lecz o związki homoseksualne, o aborcję, o feminizm, o politykę historyczną, o Unię, o stosunki z Niemcami.

Ja poszedłem do dziennikarstwa z dwóch powodów: po pierwsze, chciałem pisać o rzeczach, które są ważne dla konserwatysty. Po drugie zaś, chciałem zarobić na domek dla mojej rodziny. I tak oto zarobiłem uczciwie na domek, pisząc o rzeczach ważnych dla konserwatysty i nie zmieniając zdania w kwestiach fundamentalnych od czasu pierwszego tekstu dla „Najwyższego Czasu”.

Wyznam szczerze, że cały ten wywód jest jedynie eleganckim wstępem do rzeczywistej repliki, którą chciałem zaserwować Janowi Wróblowi:

Od mojego domku wara.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka