Brockley Sid Brockley Sid
1267
BLOG

Balladyna - Teatr Narodowy w Warszawie

Brockley Sid Brockley Sid Kultura Obserwuj notkę 10

 

Co wynika dla nas z wiejskiej swobody i jowialności życia? Chociażby to, iż takie anioły literackie jak Słowacki w swym zafascynowaniu tworzą przepastne dzieła będące lekturą obowiązkową. Podobnie rzecz się ma w przypadku Balladyny niby dramatyczna epopeja o początkach polskiej państwowości, a i narodowej tożsamości – która uchwycona w ramy literackiej wyobraźni pozostaje ciągle utopią.

Wybierając się na kolejną sztukę do Teatru Narodowego, miałem mieszane uczucia. Po przeciętnym spektaklu, Lorezaccio, oraz niezwykle słabiej Mewie, nie sądziłem, że jakakolwiek rehabilitacja, tej zacnej instytucji, będzie możliwa w tak szybkim tempie. Balladyna tymczasem to prawdziwy klejnocik w koronie repertuaru TN. Romantyczna epopeja, którą zgotował nam Słowacki, o dziejach polskiego wycinka słowiańskiego ducha w adaptacji, staje się w reżyserii Artura Tyszkiewicza nie tylko znośna ale również emocjonująca.  Właściwie wizja którą Słowacki zatruwa głowy młodych ludzi w szkołach, jako lektura obowiązkowa, jest na deskach sali Bogusławskiego opakowana i podana widzowi w najbardziej kunsztowny i ciekawy sposób. Trudno dostrzec w Balladynie słabe strony, nowy duch słowiański XXI wieku, został, za pomocą świetnie rozpisanej sztuki, gry aktorskiej oraz scenografii, oddany widzowi. Dodać należy zachwyconemu widzowi, który przez trzy godziny może kosztować to co w teatrze najlepsze.  

Wróćmy na chwilę do tego co czeka na widza w trakcie przedstawienia. Myśl romantyczna nabiera wyrazistych kształtów współczesności przez elementy scenografii. Oto tuż za pierwszym rzędem, początek sceny stanowi zbiornik wodny, z którego w pierwszym akcie wyłania się Goplana fenomenalnie zagrana przez Beatę Ścibakównę. Woda w teatrze to rzecz niełatwa do stworzenia, trzeba z reguły opierać się na pustej przestrzeni, wypełnionej zamiast cieczą wyobraźnią widza. Tutaj tysiące pustych, plastikowych butelek stanowią tonie, z których nie tylko wyłania się niespodziewanie słowiańska królowa przyrody, lecz również, która zabiera do swych otchłani ciała zamordowanych, i różnych kochanków takich jak Grabiec. Wszystko, na zmieniającej się co chwila scenie porusza się ewoluuje i nie pozwala na oddech nudy. Topiel, sąd, wnętrza zamków i zwykłych domów, gra światłocieniem, pasuje i fascynuje od pierwszej sekundy trwania przedstawienia. Mamy pozornie do czynienia z główną figurą Balladyny, jednak wątki uboczne i inne postaci stają się tak istotne i dobrze wykreowane, że nie sposób skupić się tylko na jednym elemencie. Jerzy Radziwiłowicz, któremu przypisano tutaj postać Grabca, jest nie tylko symbolem polskiej duszy, ale istotnym ucieleśnieniem wszelkich słabości charakteryzujących współczesnego Polaka. Można powiedzieć oddaje realia znakomicie.  

Słowa napisane ponad 170 lat temu przez Słowackiego, wypowiadane wczoraj przez Pustelnika, Chochliki, Goplanę, Kostryna i innych, sprawiają widzowi satysfakcję. W gąszczu świetnych kreacji dają wręcz dziecinną satysfakcję. Pojemność ich nieograniczona. Całe lasy subtelności, góry majestatu, morza głębokich uczuć są gwałtownie zagęszczane w jeden snop. Dodać należy, snop, który po zakończeniu sztuki z przyjemnością zabiera się do domu. A następnie z rozkoszą rozpakowuje się pojedyncze jego źdźbła.

I chociaż w kluczowym momencie Balladyna z grozą na ustach mówi „i ja się boję”, zadając jednocześnie śmiertelny cios, to pełną odpowiedzialnością po zobaczeniu tego przedstawienia w Teatrze Narodowym, mogę stwierdzić nie ma czego się obawiać i warto przedstawienie zobaczyć.

 

Prawdę mówiąc nachwalić się nie mogę. Balladyna  - Teatr Narodowy -  ocena – koniecznie  - oddać się doskonałej adaptacji dzieła Słowackiego.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura