brzuch brzuch
106
BLOG

Wybory? - Chory pomysł

brzuch brzuch Polityka Obserwuj notkę 0

Ranek ostatniego dnia kampanii wyborczej 2011 r. spędzam w zwyczajowej kolejce „po numerek” do lekarza pierwszego kontaktu. Numerek –z kolejki w piątek rano, na wizytę u lekarza w poniedziałek po południu. A jakże. Spokojnie stoję w grupie kilkudziesięciu steranych życiem staruszków. Jest jakaś godzina do otwarcia przychodni. Staruszkowie stoją karnie – przyzwyczajeni.

Mimo ponad 12 lat „reformy zdrowia”, na moim osiedlu – 60 tysięcy mieszkańców, z których ponad 90% płaci składki na NFZ, są 4 przychodnie lekarskie. I nikt do tej pory nie wpadł na pomysł, że tych przychodni powinno być co najmniej 50, ze swobodnie dostępną opcją, że lekarz rodzinny odwiedza chorego w jego domu. W końcu – Polska nie jest przecież krajem cywilizowanym. Wokoło rozciąga się Sahara, a dalej już tylko dżungla i stada zdziczałych goryli. Trudno to wszystko opanować dzielnemu politykowi z jakiegoś odgrzewanego rozdania. Szczególnie, że większość życia spędza w wirtualnej rzeczywistości udawanej władzy.

Ktoś zniecierpliwiony próbuje posłać kilka wulgarnych określeń w stronę urzędującej minister zdrowia. Reaguję – wyjaśniam, że Pani Kopacz niezwykle ciężko pracuje od 4 lat. Swą tłustą podstarzałą pupę codziennie naraża na odleżyny od niewygodnego ministerialnego stołka. Ta argumentacja spotyka się ze zrozumieniem. Tak – zgodnie z wczorajszymi/dzisiejszymi sondażami, wykonanymi na zlecenie Gazety Wyborczej, statystycznie, mniej więcej co drugi z tutaj zebranych jest zadeklarowanym zwolennikiem rządów Platformy Obywatelskiej i PSL. Co drugi tu wyznaje ideę ”Polski w Budowie”.

Fakt – wielu wygląda nieszczególnie. Nie odważam się myśleć, że to pewnie zewnętrzne skutki lobotomii lub amputacji części mózgu, racjonalnie ujmując, zabiegów koniecznych, by być zwolennikiem PO, patrząc „wedle jej owoców”.

Sam jestem nieuleczalnym malkontentem, zapewne potrzebującym psychiatry. Co więcej – taka ocena, padła by z obu stron politycznej barykady. Nieprzystojnie po głowie tłucze się najlepsze z możliwych wyborcze hasło – „Polska – Totalny Burdel i Jeszcze Więcej Kału Na Głowę”.

Po otwarciu przychodni zdarzenia postępują błyskawicznie. Już po chwili  wytężonej selekcji, rejestratorka wstaje i gromkim głosem informuje, że dziś (piątek godz. 7.40), do obu lekarzy przyjmujących w poniedziałek, „numerków” już nie ma. Dzieje się to akurat w chwili, gdy jako ostatni z wybrańców stoję prze nią z moim „ostatnim numerkiem”. Za mną – kilkadziesiąt nikomu nie potrzebnych staruszków. No – pomyłka. Oni są potrzebni. By, zgodnie z zachętami wielu sławnych ludzi w radio i telewizji, pójść i wrzucić kartkę w niedzielę. Doprawdy – śmieszne.

Doprawdy i ja się śmieję. Jestem w szoku. Ostatni z wybranych. Jak człowiek, który trafił szóstkę w Lotka. Miau, miau – jak radosny kot z numerkiem ściskanym mocno w garści lecę do roboty.

Wsiadam w tramwaj i jadę. I tu znowu problem. Bo w euforii zapomniałem, że jestem w Warszawie – mieście przodującym w owej Budowie, jaką funduje Realna Anarchia. W mieście, od z górą miesiąca, komunikacyjnie sparaliżowanym.

Już niedługo, godzinę po szczycie, docieram do Placu Wileńskiego. Na lewo wielki korek samochodów ciągnący się pewnie po Wyszków. Na wprost wielki tłum mieszkańców przedmieść, starających się przemieścić do pracy w centrum. Tu dociera kolej podmiejska z rejonów północno-wschodnich. Stąd stara się wypchnąć nieudolna miejska komunikacja potrzebująca przede wszystkim więcej pieniędzy z biletów. Mój tramwaj cztery razy próbuje ruszyć z przystanku. Zamyka drzwi, podjeżdża dwa metry, zatrzymuje się, otwiera drzwi i tak dalej. Znowu mam dużo czasu by patrzeć na twarze w tysięcznym tłumie wyborców Platformy. Znowu szukam w smutnych spojrzeniach, zrezygnowanych gestach śladów operacji na mózgu, a może hipnozy.

I w tym momencie doznaję olśnienia. Jak Budda siedzący na kupie krowiego gnoju pod drzewem.

Po co tu komu jakiekolwiek wybory? Po co owe bezsensowne rytuały osób udających obywateli. Owe kompulsywne odruchy nerwicy natręctw. Przecież chodzi o prymitywny plebiscyt na ludzi typu „teleturniej Mam Talent”. W zasadzie – liczne zachęty nie były by potrzebne. Wystarczy ustanowić wybory parlamentarne w formie konkursu SMS-owego z jakimiś fajnymi nagrodami (samochód pick-up z odliczeniem VAT, komplet garnków blaszanych, paczka orzeszków ziemnych). Wybór byłby świadomy i dobrowolny. I wszyscy pamiętali by, że głosy można wysyłać z komórki od siódmej rano do dziewiątej wieczór.

Efekt. Ten sam. Grupa ludzi, predestynowanych do pobierania urzędowej diety, korzystających z immunitetu chroniącego przed sprawdzaniem kierowcy alkomatem. Chaotycznie i bezmyślnie uchwalających jakieś tam ustawy – z reguły wprowadzające zamęt i niezrozumiałe dla odbiorców (całe szczęście, że od nowego roku – dostępne wyłącznie w Internecie).

W tym kraju bowiem, faktycznie, rządy sprawuje grupa technokratów – urzędnicy średnich i niższych szarży. Oni mogą każdemu politykowi powiedzieć, że coś trzeba, a czegoś po prostu nie da się zrobić. Ich akcje kręcą resztkami polskiego państwa. A do grupy tej aspirować można na wiele sposobów, byle nie w formie demokratycznej, równej, jawnej, bezpośredniej. Cała reszta jest dziadowskim przedstawieniem. Wyrazem poważnej choroby postrzegania i logicznego myślenia.

Więc – jeśli wola taka – bawcie się frajerzy.

Ja w najbliższą niedzielę, po mszy, wybieram się co najwyżej do cukierni na ciastko z kremem.
brzuch
O mnie brzuch

Blog mój czyli pamiętniczek.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka