Bolesław Piecha:
W moim przekonaniu partia powinna działać na zasadach korporacyjnych: dobrem nr 1 jest marka, dobrem nr 2 jest szef, wszelkie dyskusje odbywają się wewnątrz, a komunikat na zewnątrz wychodzi jeden, klarowny.
("Fakty po Faktach", 4 listopada, cyt. z pamięci)
Pan minister zapomina chyba o podstawowej różnicy między korporacją a partią. Ta pierwsza działa we własnym interesie; ta druga, i każdy jej członek z osobna, działają - przynajmniej w teorii - w interesie całego państwa i wszystkich jego obywateli (ewentualnie z różnym naciskiem na poszczególne grupy społeczne). Warunkiem koniecznym zidentyfikowania owego interesu jest dyskusja, także otwarta, o kierunkach i sposobie działania partii. Kiedy zaś przypada właściwszy moment na taką dyskusję, niż czas tuż po przegranych wyborach, czyli takich, w wyniku których partia trafia do - lub pozostaje w - opozycji? Jest to czas, kiedy z otwartymi ramionami powinien być przyjmowany każdy głos, czy to wewnętrzny, czy zewnętrzy (np. ze strony przyjaznych mediów), pytający lub szukający odpowiedzi na pytanie: "co się liczy dla wyborców?".
Ale może to znowu mój idealizm... Wszystkim, którzy w ostatnich latach byli przez PiS żegnani ozięble, zarzucano "działanie na szkodę partii". O szkodzie obywateli, którzy niewątpliwie czuliby się lepiej widząc, że w partiach (zwłaszcza tych, które są finansowane z ich podatków) odbywa się jakaś praca intelektualna, nikt się nawet nie zająknął.
Proportion gardee, dotyczy to niestety także partii rządzącej. Taką mamy smutną w Polsce politykę: jest wódz i albo wiernie kroczysz za nim albo wypad. O sytuacji, jak w parlamencie Brytyjskim, czy Greckim, gdzie premier musi ze swoimi podwładnymi prowadzić niemalże walkę psychologiczną, wciąż możemy tylko pomarzyć.