Roman.Graczyk Roman.Graczyk
1645
BLOG

Rozdział czwarty: W sidłach - odcinek 72

Roman.Graczyk Roman.Graczyk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Ks. Mieczysław Maliński - dokończenie  

Gdy w roku 2005 do opinii publicznej przedostały się pogłoski o agenturalnej przeszłości księdza Malińskiego, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” zwrócił się do autora „ramek” o wyjaśnienia. Otrzymawszy stanowcze zapewnienie, że pogłoski te nie polegają na prawdzie, ks. Adam Boniecki uznał sprawę za zakończoną. Sam ks. Maliński zaprzeczał też wtedy publicznie, ogłaszając zdecydowane dementi na swojej stronie internetowej.

Niestety rok później okazało się, że materiały znalezione w archiwum krakowskiego IPN-u nie dają się zbyć wzruszeniem ramion. Ks. Boniecki ocenił wtedy, że dla uchronienia się przed zarzutem, iż „Tygodnik” unika zajęcia stanowiska w niewygodnej dla niego sprawie, koniecznym jest skonfrontowanie dokumentów z pamięcią ks. Malińskiego.

W  ten sposób w maju 2006 r. doszło do kilku spotkań ks. Malińskiego z redaktorami „TP”, w trakcie których nagrano wywiad, a następnie ks. Maliński go autoryzował. Kiedy numer „Tygodnika” zawierający wywiad został już skierowany do druku, rektor kościoła ss. Wizytek wycofał autoryzację. Wobec tego redakcja zdecydowała się zamieścić w „TP” oświadczenie na temat powstałej sytuacji. Stwierdzała w nim, że istnieją poważne podejrzenia, że opisany w dokumentach SB tajny współpracownik „Delta” to ks. Mieczysław Maliński i że w związku z tym zawiesza współpracę z nim do czasu wyjaśnienia wątpliwości[1].

Sprawa stała się głośna, czemu nie można się dziwić, zważywszy na pozycję ks. Malińskiego w środowiskach katolickich w Polsce. Zarazem oświadczenie i decyzja o zawieszeniu współpracy nie zyskały konsensusu w samej redakcji i w jej bezpośrednim otoczeniu, co spowodowało długotrwały kryzys wewnętrzny w piśmie[2].

Jesienią 2007 r. ksiądz Maliński wydał swoją autobiografię[3], w której opisał historię niedoszłego wywiadu dla „Tygodnika”. Wtedy redakcja „TP” oceniła, że wersja księdza Malińskiego jest dalece nieadekwatna w stosunku do faktów[4], które miały miejsce w maju 2006 r. i postanowiła wydrukować wycofany wtedy materiał.

W wywiadzie dla „TP” ks. Maliński kluczy i wielokrotnie popada w sprzeczność.

Pytany o lokal kontaktowy odpowiada: „To nie był lokal kontaktowy, ale biuro. Tam pracowało kilku ludzi. Ja się zgłaszałem na wezwanie. Tam rozmawiałem z nimi”. Pytany dalej, gdzie to było: czy w budynku milicji, czy w zwykłym domu, odpowiada: „W zwykłym domu”. Tymczasem faktycznie nie było czegoś takiego jak biuro MO (Służba Bezpieczeństwa była formalnie częścią Milicji Obywatelskiej) mieszczące się w cywilnym budynku. Natomiast w cywilnych budynkach mieściły się, owszem, tzw. mieszkania konspiracyjne (MK) oraz tzw. lokale kontaktowe (LK) – jedne i drugie były zakonspirowanymi lokalami Służby Bezpieczeństwa, w których m.in. odbywały się spotkania z agenturą. Jeśli ks. Maliński nie rozmawiał w budynku urzędowym, to jego słowa znaczyć muszą tyle, że rozmawiał w mieszkaniu konspiracyjnym lub w lokalu kontaktowym. Skądinąd wiadomo, że w momencie werbunku ks. Malińskiego w 1971 r. ustalono z nim, że spotkania będą się odbywać w mieszkaniu konspiracyjnym o kryptonimie „Róża”.

Na pytanie, komu z hierarchów mówił o swoich spotkaniach, ks. Maliński odpowiada, że mówił kard. Wojtyle. Dopytywany dalej, czy po wyborze Jana Pawła II powiedział o tym jego następcy w Krakowie, odpowiada, że nie powiedział. Problem jest taki, że Jan Paweł II w 2006 r. już nie żył, a kard. Macharski żyje. Podobnie, pytany komu z redakcji „TP” o tym mówił, odpowiada: „Możliwe, że Turowiczowi wspominałem, ale nie powiem, że na pewno tak”. Jerzego Turowicza także w 2006 r. nie było już wśród żyjących, a tych, którzy żyją, ks. Maliński miał o swoich kontaktach nie informować. Skądinąd wiadomo jednak, że od wczesnych lat 70. było niepisaną normą w środowisku, że o takich sprawach należy informować Krzysztofa Kozłowskiego lub Mieczysława Pszona.
            Ks. Maliński twierdzi, że jeden raz do rozmów z SB delegował go kard. Wojtyła, po czym wywodzi, że chodziło o spotkanie z „panem Królem” w sprawie pozwoleń na budowę kilku kościołów. Problem polega na tym, że Leon Król był długoletnim kierownikiem krakowskiego Wydziału do Spraw Wyznań, nie zaś funkcjonariuszem SB. UdSW był jawnym urzędem państwowym, częścią tzw. administracji wyznaniowej. Wprawdzie urzędy wyznaniowe ściśle współpracowały z SB, ale nie były z nimi tożsame. W szczególności zaś wszelkie kontakty kleru z tymi urzędami były jawne, po spotkaniach sporządzano jawne notatki etc. Spotykanie się z tymi urzędnikami nie było może przyjemne, ale nikt, kto to robił, nie krył tych kontaktów przed konfratrami, bo i nie było czego kryć. Ksiądz Maliński zatem sprowadza swoje tajne spotkania z kpt. Podolskim do jawnej i zaleconej mu przez biskupa wizyty w UdSW. 

Pytany, w jaki sposób był zapraszany na spotkania, odpowiada: „To były wezwania. Wezwania telefoniczne (…). Szedłem tam na określoną godzinę, no i rozmawiałem”. Nie istniało coś takiego jak wezwania telefoniczne. Jedyna droga formalna polegała na wystawieniu delikwentowi pisemnego wezwania na spotkanie. Droga telefoniczna była nieformalna i każdy, kto miał wcześniej z SB do czynienia, wiedział, że ona znamionuje tajność spotkań.

  Wreszcie, mówiąc o głębszych przyczynach swoich spotkań z SB, powiada, że miały one w istocie rzeczy charakter ewangelizacyjny. „Byłem po studiach zagranicznych, po doktoracie. Powiedziałem sobie: Jezus był też nazwany przyjacielem grzeszników i celników. Jestem księdzem, posłanym do wszystkich ludzi. To są też ludzie, pracownicy Służby Bezpieczeństwa. Trzeba ich otoczyć troską duszpasterską. Będę ich <<kapelanem>>, przez nikogo niemianowanym”[5].

Wypada tu dopowiedzieć, że w latach 70. i 80., kiedy ks. Maliński był zarejestrowany jako t.w. „Delta”, inna była już społeczna świadomość niż w latach gomułkowskich. I że ta świadomość znacząco się zmieniała w kierunku coraz to wyraźniejszego uznania roszczeń SB za nieuprawnione. O ile w latach 60. w środowisku „TP” uznawano milcząco, że nie należy np. wypraszać za drzwi SB-eka, który nachodzi kogoś w domu, o tyle później – tak. Zaś wywody ks. Malińskiego jak gdyby nie odnotowują tej zmiany postrzegania Służby Bezpieczeństwa. 

Ksiądz Maliński od lat trwa przy swojej wersji wydarzeń. W roku 2006 odmówił spotkania z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, który zakwalifikował dokumenty na jego temat jako dowody tajnej współpracy z SB. Przyjmując jako wysoce prawdopodobne, że ks. Maliński mnie także odmówi, uznałem się za zwolnionego z obowiązku proszenia go o komentarz. 

 

Mimo zniszczenia wszystkich donosów z teczki pracy t.w. „Delta”[6] cokolwiek jednak o tej współpracy wiemy. Wiemy, że ks. Maliński spotykał się z kapitanem Bogdanem Podolskim i do pewnego momentu udzielał mu informacji, które miały charakter konfidencjonalny. Mówił takie właśnie rzeczy o bpie Pietraszce (akta sprawy „Prefekt”), o ks. Skowronie (akta t.w. „Manuskrypt”). Udzielał także istotnych, według SB, informacji o innych księżach i o samym kard. Wojtyle (kwestionariusz t.w. w ramach teczki pracy „Delty”). Dowody udzielania konkretnych informacji pochodzą z początku lat 70. W odniesieniu do lat późniejszych nie wiemy, co było treścią rozmów z Podolskim. Dysponujemy jednak dokumentami potwierdzającymi, że kierownictwo Wydziału IV uznaje ks. Malińskiego za czynnego tajnego współpracownika (listy agentury z lat 1976 i 1980, podobny charakter ma dokument z 1978 r. będący częścią planów pracy Departamentu IV). Co więcej, istnieje dokument z roku 1979 (operacja „Lato ’79), wedle którego t.w. „Delta” jest oceniany jako szczególnie przydatny tajny współpracownik. Mamy, wreszcie, zapiski w funduszu operacyjnym z lat 1972, 1974 i 1980. Nie ma ich natomiast w funduszach operacyjnych z lat 1973 i 1981 – 1989. Nie wiemy, na czym polegała współpraca ks. Malińskiego szczególnie w latach 1980 – 1990. Nie wydaje się jednak możliwe, aby Wydział IV przez 10 lat tolerował „martwą duszę”, bowiem znane przypadki unikania współpracy przez zarejestrowanego tajnego współpracownika nie przekraczają dwóch lat[7]. Najdalej po takim czasie musiałoby nastąpić wyrejestrowanie opornego agenta. 

Wiemy z funduszy operacyjnych, że ks. Maliński nie otrzymywał od SB pieniędzy, wedle dostępnych źródeł raz tylko miał otrzymać prezent w postaci wiecznego pióra.

Nie wiemy, jakich informacji udzielał Podolskiemu ks. Maliński po roku 1972. Nie wiemy, czy były wśród nich także informacje dotyczące środowiska „Tygodnika Powszechnego”, ale jest niemal pewne, że SB naciskała na niego, by takie informacje od niego uzyskiwać.

Nie wiemy, czy jeśli udzielał informacji o „Tygodniku Powszechnym”, to  wypracował sobie w kontaktach z SB jakąś „czerwoną linię”, ten pułap konfidencji, poza który się nie posunął. Wiemy, że gdy chodzi o kard. Wyszyńskiego, bpa Pietraszkę i ks. Skowrona, nie miał specjalnych oporów.

Nie wiemy, czy godził się wpływać na zachowania przyjaciół z „TP” w duchu suflowanym mu podczas spotkań, a możemy mieć niemal pewność, że SB próbowała go wykorzystać jako tzw. agenta wpływu. Wiemy jednak, że choć utrzymywał z czołowymi postaciami środowiska dość bliskie stosunki, także towarzyskie, to nie należał do kręgu podejmującego najważniejsze decyzje. 

W sumie więc, mimo że tak wiele nie wiemy, to z kolei wiemy na tyle dużo, by uznać zapewnienie ks. Malińskiego, że on tylko prowadził ewangelizację swoich rozmówców (rozmówcy?) ze Służby Bezpieczeństwa, za nieprzekonujące – delikatnie rzecz ujmując.

 

Ludzie miewają w życiu momenty wielkości. Miał taki moment także ksiądz Mieczysław Maliński, kiedy w marcu 1963 r. w Lublinie oparł się zakusom ppłka Mazurka. Z jego zachowania na tym spotkaniu, skrupulatnie opisanego przez oficera SB, można wnosić, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że podjęcie jakichkolwiek z nim kontaktów może prowadzić na równię pochyłą. To wskazuje, że miał w sobie wtedy znaczny potencjał oporu.

A jednak kilka miesięcy później, zapewne kuszony paszportem, uległ. A potem ulegał przez wiele lat.

Można mniej więcej oszacować, co wtedy zyskał.

Co wtedy stracił?

 



[1] Oświadczenie redakcji „Tygodnika Powszechnego”, TP, 30 maja 2006

[2] Przesilenie w tym kryzysie nastąpiło dopiero na przełomie 2007 i 2008 roku i wiązało się z dymisją kilkorga osób z redakcji „TP” oraz z tzw. zespołu, czyli ciała o charakterze honorowym, ale złożonego z osób, które w przeszłości były blisko związane z redakcją. Jakkolwiek w tym momencie nie chodziło już wyłącznie o „sprawę Malińskiego”, łatwo jest wykazać, że duża część  kontrowersji z 2007/2008 roku była jej prostym przedłużeniem. Wśród osób, które wtedy odeszły, byli m.in: Krzysztof Kozłowski, Stefan Wilkanowicz, Władysław Bartoszewski, Marcin Król i Józefa Hennelowa.  

 

[3] Ale miałem ciekawe życie, WAM, Kraków 2007

[4] Ks. Adam Boniecki, Historia wywiadu z księdzem Malińskim, „Tygodnik Powszechny”, 23 października 2007

[5] Wywiad z księdzem Mieczysławm Malińskim, „Tygodnik Powszechny”, 23 października 2007

[6] Zachowały się, jak to wyżej opisałem, niektóre donosy z tej teczki zawarte w innych zespołach dokumentów

[7] Opisany w rozdziale III przypadek unikania współpracy przez 7 lat dotyczył kandydata na tajnego współpracownika

ostatnio także badaniem najnowszej historii Polski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura