Media pytają, gdzie była ochrona w galerii handlowej w Stalowej Woli. A widzieliście kiedyś Państwo ochroniarzy w galeriach handlowych? Starsi panowie dorabiający do emerytury są w takich miejscach na pokaz.
Okej, doprecyzujmy: potrafią też zareagować w najbardziej przewidywalnych sytuacjach. I najlepiej, jeśli stają oko w oko z dziećmi i staruszkami.
Polskie Radio 24 pyta na facebooku, gdzie była ochrona. Pytanie nie jest od rzeczy, bo gość radia, ekspert ds. bezpieczeństwa Krzysztof Kubiciel (City Security) mówi tak: "Policja twierdzi, że to był atak z celów osobistych. Sprawca był na tyle przytomny, że zorganizował sobie dwa noże i udał się do centrum handlowego. Obserwuję ze zgrozą, że centra handlowe ograniczają wydatki na bezpieczeństwo. Mam nadzieję, że to zdarzenie otworzy wszystkim oczy na ten problem. (...) Nieinformowanie o ataku gości centrum handlowego to nie jest dobra strategia. Jeśli kierownictwo wiedziało o zdarzeniu, to powinno odseparować od tego miejsca pozostałych klientów. Trzeba jednak mieć pracowników, by to zrobić. Dobrze się stało, że znaleźli się odważni ludzie, którzy potrafili zneutralizować tego człowieka".
Czas jakiś temu dla "GPC" napisałem duży tekst pt. "Rynek ochrony czy patologiczny układ?". Pisałem tam między innymi, że ochrona wielu placów budowy, osiedli mieszkaniowych, miejsc publicznych, hal produkcyjnych itp. to czyste kpiny: schorowani, starsi pracownicy to tak naprawdę żadna ochrona. W dodatku wciąż panują w tym biznesie złodziejskie płace i dzikie warunki pracy. Od lat wokół tej branży panuje zmowa milczenia – zbyt wielu ludziom zależy, żeby nic się nie stało kurze znoszącej złote jaja.
Wszystko wydaje się w porządku, dopóki nie przydarzy się tragedia. Pasażerowie na dworcach, mieszkańcy osiedli, robotnicy na budowach, kasjerki sklepowe, klienci i klientki galerii handlowych albo nic nie mają do powiedzenia, albo nie dostrzegają problemu. Ale schorowany ochroniarz, starszy mężczyzna, lekko upośledzony chłopak, w dodatku przepracowani i regularnie niewyspani, nie podejmą właściwej interwencji, nie poradzą sobie z agresorem, nie udzielą w porę właściwej pomocy, nie zapobiegną kradzieży czy rozbojowi. Bo chyba często wcale nie o to chodzi, żeby dane obiekty były naprawdę solidnie zabezpieczone, ale o intratny biznes, wspomagany nierzadko dopłatami z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Pisałem wzmiankowany felieton w sierpniu tego roku. I niestety, mam wrażenie, że właśnie spełnił się co do joty. Ale to nie było natchnione proroctwo, tylko wnioski wynikające z prostej obserwacji tego, jak wygląda rynek ochrony i usługi ochroniarskie w Polsce. Od lat to jeden z najbardziej chorych segmentów rynku, z głodowymi pensjami i "dniówkami", które trwają nawet 48 h. Tylko że w przypadku lekarzy media się interesują, gdy lekarz pracuje 48 h, bo lekarz to klasa średnia - a ochroniarze to pracujący ubodzy.
Jak widać, niewidzialna ręka rynku nie jest po to, żeby kogokolwiek ochronić, ale po to, żeby zarobić na tym, że udaje, że nas chroni.
I żeby było jasne: nie mam nic do ochroniarzy, natomiast wiele do systemu, który na nich żeruje, a dla nas (i dla nich) jest niebezpieczny.