coryllus coryllus
694
BLOG

O blaskach i nędzach pismaczych konwencji

coryllus coryllus Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

 Wszystko co wiem o pisaniu i warsztacie bierze się z prostych codziennych doświadczeń. Nie mam zbyt rozległej wiedzy o literaturze, a pisanie zawsze traktowałem jako coś z czego może skapnąć parę groszy. Że co? Że można w łatwiejszy sposób zarabiać? Pewnie tak, ale mnie się tamte sposoby akurat nie podobają. Wolę pisanie, choć mógłbym wykonywać jeszcze trzy zawody prócz tego, który akurat daje mi chleb. A może cztery? Nie pamiętam. Z pisaniem jest zaś tak, że po 6 – 8 latach codziennego pisania różnych rzeczy dla chleba, człowiek dostrzega pewną prostą i wielce urzekającą prawdę – wszystko jest konwencją. To piękne spostrzeżenie bywa często mylone z innym – z czasem wpadamy w rutynę. Te dwa zdania nie są tożsame i każdy piszący poważnie zdaje sobie z tego sprawę. Z konwencjami zaś jest tak, że można je eksploatować na sto sposobów, rozwijać i przekształcać. I to jest właśnie w pisaniu najlepsze.

 
Niektórzy zajmują się zwalczaniem konwencji lub ich krytyką. Jest to zajęcie jałowe i nie rokujące sukcesu. Jedną konwencję można bowiem jedynie zastąpić inną, a dokonać tego może tylko człowiek z talentem. W polskiej literaturze powojennej dominującą konwencją, z której nie potrafimy się wyzwolić, a czas już na to najwyższy, jest ta którą stworzył Marek Hłasko. Wszyscy pisarze, którzy zabierali się za robotę po Hłasce mieli w sobie coś z jego stylu. I mają do dziś. Nawet kobiety. Nie wiem, jak to jest, ale próby przełamania tych form są zwykle nudnawe i usypiające. Moim zdaniem człowiekiem, który ma coś nowego do zaproponowania jeśli chodzi o konwencję literacką, nie jest dziś żaden pisarz czy krytyk czy jakiś inny mędrzec, tylko nasz kolega Toyah. Jego twórczość jest absolutnie pozbawiona jakichkolwiek naleciałości i zapożyczeń, a także tandetnych kokieterii. Tyle, że Toyah uparł się być publicystą politycznym i co mu zrobić?
 
Są konwencje, za które człowiek zabiera się z przyjemnością. Wiele z moich notek podobnych jest, na przykład,  do tego co pisał Bohumil Hrabal. Są jednak konwencje, które powodują torsje i ból brzucha. Najczęściej są to konwencje dziennikarskie. Uciec się od nich nie da jeśli człowiek pisze za pieniądze. Przez kilka lat pisałem różne kawałki do rubryk gazetowych mających w tytule słowo „turystyka” lub słowo „podróże”. Wspominam o tym, ponieważ zacząłem zamieszać w swoim blogu różne fotograficzne zagadki, które – choć nie łatwe – są przez czytelników odgadywane, a wiedza o nich uzupełniana jest ciekawymi komentarzami.
 
Żeby napisać tekst o podróżach, który zostanie zaakceptowany przez redakcję, trzeba mieć nerwy jak postronki i łeb, jak dynię. Nie można bowiem po prostu napisać pogodnej historii, jakiegoś prawie-reportażu z wyprawy autem w górę Wisły, albo na pojezierze Lubuskie. To mu być tekst krajoznawczy. Napisanie czegoś takiego zaś nie oznacza wcale siedzenia nad przewodnikami i mozolnego przepisywania dat i wydarzeń historycznych opatrywanych potem zabawnymi –ha, ha – i anegdotycznymi – he, he – komentarzami. Oznacza to starcie wyobraźni autora z tym co ma w głowie redaktor. Autor wychodzi z takiej konfrontacji zawsze pokiereszowany. Redaktorzy bowiem, jeśli już gdzieś jeżdżą to na pewno nie na pojezierze Lubuskie. W większości, choć nie jest to regułą, do opowieści turystycznych z kraju podchodzą tak, jak moja żona do dużych włochatych pająków. Jeśli coś akceptują od razu to musi rzecz ta pochodzić z Mazur lub Podhala, w najgorszym razie z Białostocczyzny.
 
Redaktorzy warszawscy ponadto robią wrażenie takich, którzy nie mieszkają w Polsce Anno Domini 2010, a w czasach Królestwa Kongresowego. Polska kończy się dla nich gdzieś w okolicach Łowicza – to na zachodzie. Na północnym wschodzie sięga Drohiczyna, a na południu Zamościa. Reszty nie ma. Nie ma, bo z niczym znanym się ona nie kojarzy. A jeśli redaktor umieści na swoich stronach tekst o czymś co nie kojarzy się z niczym może mieć jakieś nieprzyjemności. Naprawdę pisanie o turystyce to najcięższy kawałek chleba. Najłatwiej zaś pisze się o morderstwach i napadach.
 
Próbuję jakoś zrozumieć, choć już dawno nie param się tym turystycznym pisaniem, jak to jest, że rzeczy i sprawy, które z założenia mają być ciekawe, frapujące i dynamiczne, opisywane są za pomocą „konwencji krajoznawczej” czyli tak, żeby czytelnik musiał od razu biec do łazienki z ustami zakrytymi dłonią. Podobnie jest z turystycznymi programami w telewizji. Widziałem kiedyś jeden. Facet grający pana Boczka w serialu o Kiepskich, łaził z plecakiem doliną Nidy, za plecami miał zwyczajny, chamski blue box. Rozumiem, że tak wygląda misja telewizji, która realizowana jest za pięć groszy, bo prawdziwe pieniądze potrzebne są na taniec z gwizdami, ale jednak trochę mi żal.
 
A podróże po Polsce mogą być naprawdę ciekawe. Spójrzcie choćby na to zdjęcie i spróbujcie odgadnąć, gdzie stoi ta rzeźba. To bardzo trudna zagadka. Podobnie, jak wczorajsza. No dobrze, kończę już, bo zaraz wpadnie tu Latinitas, która naprawdę zna się na konwencjach, literaturze i innych tajemniczych sprawach i zrobi z tego tekstu kupkę trocin.   
 

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości