coryllus coryllus
5110
BLOG

Mit Powstania i mit Wieczorkiewicza

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 52

 W moich książkach, wydawanych pod tytułem „Baśń jak niedźwiedź”, znajduje się na drugiej stronie, cytat z profesora Pawła Wieczorkiewicza. „Musimy od nowa napisać swoją historię” brzmi ten cytat. Wczoraj okazało się, że pan profesor Wieczorkiewicz miał na myśli co innego pisząc te słowa niż to co tkwi w mojej głowie kiedy zabieram się za pisanie kolejnej „Baśni”. Jeden z czytelników naszego bloga, bodajże Zadziorny Mietek wrzucił tu wczoraj link do wywiadu z profesorem Wieczorkiewiczem. Ja ten wywiad przeczytałem i zdziwiłem się, że Zychowicz aż tak dokładnie i bezkrytycznie powtarza w swojej nowej książce wszystko co Wieczorkiewicz mu mówił. To się wprost rzuca w oczy.

Z wywiadu, o którym mówię najciekawszy jest moim zdaniem ten fragment:

 

Mogli przynajmniej próbować. Gdyby próbowali, nie zamordowano by tych kilkunastu tysięcy cywilów na Woli, poza tym nie zniszczono by naszego miasta. Ale przecież Powstanie można było poddać i później, na początku września, kiedy wiadomo było, że Mikołajczyk nic nie załatwił ze Stalinem. Tym bardziej że Niemcy szukali porozumienia. Niemiecki dowódca, generał von dem Bach-Zelewski, powiedział po Powstaniu, że mógł wybić wszystkich mieszkańców przy pomocy artylerii i lotnictwa. Ale nie chciał tego robić. To zagadkowa postać – pół-Polak po matce. Morderca Żydów na tyłach frontu wschodniego, a zarazem człowiek, który przeciwstawił się rozkazowi Himmlera. Twierdził, że nie może wymordować wszystkich mieszkańców Warszawy, bo mu amunicji zabraknie, co oczywiście nie było prawdą. Tak było. Jest jeszcze ciekawsza rzecz, której większość polskich historyków, jeśli nie wszyscy, nie bierze pod uwagę. Było coś w rodzaju niepisanej umowy między stroną sowiecką a niemiecką. Ci ostatni zdawali sobie sprawę, że póki trwa Powstanie, Sowieci nie będą specjalnie ich nękać na tym odcinku frontu. Dawali im czas do uporania się z „polską zarazą”. Bo dla Stalina było to najlepsze rozwiązanie. I Niemcy nie tylko z wątpliwego humanitaryzmu von dem Bacha , ale i z prostej kalkulacji politycznej nie spieszyli się.

 

Mamy tutaj dwie kwestie, po pierwsze przypisywanie Niemcom dążenia do celów ze sobą sprzecznych, po drugie – co wielokrotnie było zauważalne w wypowiedziach Pawła Wieczorkiewicza – jakąś taką niezrozumiałą fascynację siłą, połączone z jej usprawiedliwieniem. Niemcy mogli wybić Powstańców w kilka dni, ale tego nie zrobili, bo Powstanie zatrzymało front rosyjski. Jasne, a przy tym jeszcze szukali porozumienia z Powstańcami i jak nas poucza Zychowicz, prawie, prawie, na początku września doszło już do kapitulacji Powstania, ale Stalin nasilił ostrzał artyleryjski i ten głupi Bór-Komorowski wznowił działania i zerwał pertraktację. Dobrzy Niemcy, chcą jak najlepiej, bo nie dość, że zależy im na ocaleniu jak największej liczby Warszawiaków to jeszcze próbują ich ratować przez kapitulację, ale Powstańcy za nic tego nie chcą.

Mamy więc bandę wariatów, niedozbrojoną bandę i ich opiekunów z SS, którzy chcą jakoś tę awanturę wyciszyć, ale się kurcze nie daje. Najbardziej zaś fascynującą postacią z tego wszystkiego jest Erich von dem Bach-Zelewski. Postać zagadkowa – pół-Polak – po matce – tak nas poucza Paweł Wieczorkiewicz. Ja bardzo wszystkich przepraszam, ale nie mogę spokojnie czytać takich rzeczy. Pół Polak po matce? I co z tego, że spytam? Bierut był całym Polakiem, po matce i po ojcu, to samo z Gomułką i innymi. Mamy im teraz wystawiać pomniki, bo przecież mogli zachować się gorzej niż Zelewski? Czy co?

Ja nie chcę się tutaj bawić w psychologizowanie, ale wielokrotnie słyszałem w wypowiedziach Pawła Wieczorkiewicza ten ton. Ja to nazywam fascynacją siłą. Człowiek dorosły ulega zwykle dwóm przemożnym fascynacjom, tylko dwóm i nie ma wśród nich seksu, jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości. Chodzi mi o siłę, czyli władzę i o pieniądze, które też są pochodną władzy, ale można je wydawać dyskretnie. Dyskretne sprawowanie władzy nie wchodzi w grę, nie można też dyskretnie demonstrować siły. No chyba, że jest się oficerem śledczym w gestapo i ma się przed sobą przesłuchiwanego Powstańca z Warszawy, ale wtedy to nie jest demonstracja siły w istocie, tylko realizacja procedur państwa, które ma za sobą tysiąc lat historii.

Nigdy nie zapomnę jak profesor Wieczorkiewicz opowiadał o sadystach z jakichś komunistycznych, wojskowych kazamatów, jak się przy tym uśmiechał i jak nas tym uśmiechem przekonywał, że żartów nie było. To jest coś czego nienawidzę bardzo mocno i zawsze mam ochotę – widząc takiego człowieka – wziąć leżącą gdzieś na ziemi gałąź i przywalić mu w sam środek tej jego przemądrej głowy.

Pamiętam też jak Wieczorkiewicz opowiadał w radio o jakiejś szarży w czasie wojen napoleońskich, jak go to ekscytowało, ten idiotyzm, którym była ta cała szarża. Nie mówił wtedy nic o szansach, o dobrych pruskich generałach, którzy chcieli wytłumaczyć Francuzom, żeby przestali strzelać i poszli do domu. Nic takiego nie było w tej wypowiedzi. Była tylko czysta ekscytacja.

Ja mam za mało danych, żeby oceniać profesora Pawła Wieczorkiewicza, ale nie mogę się w żaden sposób pogodzić z tym co on i Zychowicz mówią o Powstaniu i nie mogę spokojnie znosić tego psychologicznego uzależnienia obydwu panów od siły. Bo o to chodzi, prawda? Żeby stanąć po stronie silniejszego i tam wytrwać bez względu na ilość szyderstw.

Ja bardzo bym chciał napisać, że obydwu panom umknął propagandowy sens pisania historii, ale nie mogę tak powiedzieć, bo ludzi aspirujących do ilorazu i mających wyznawców, nie można usprawiedliwiać w ten sposób. Nie można ich tłumaczyć głupotą i niedojrzałością. Oni doskonale zdawali sobie sprawę z tego jaki wpływ mają takie demaskacje na coś co zwykle w wojsku określa się jako „morale”.

Nie słyszałem też nigdy, by w jakimś innym kraju oskarżano grupę wpływowych wojskowych o głupotę i zdradę. Nie widziałem żadnego amerykańskiego filmu, w którym generałowie Konfederacji przedstawieni byliby jako zdrajcy. Przeciwnie, generał Lee zawsze był pokazywany jako postać tragiczna, ale przez swoją osobistą postawę godna naśladowania. Nigdy nie widziałem filmu, w którym generał, a później prezydent Grant pokazywany byłby jako zdeprawowany alkoholik i zbrodniarz wojenny. To się mogło przytrafić co najwyżej jakimś sierżantom w granatowych kurtkach i czerwonych getrach, ale już nie porucznikom.

Nie chce mi się nawet pisać o Rosji i jej polityce historycznej, czy o Wielkiej Brytanii. Tam nawet szyderstwo jest wykorzystywane do budowania mitu Imperium.

Nie wiem jak to było naprawdę z Wieczorkiewiczem, ale Zychowicz podający się za jego ucznia namawia nas do prowadzenia polityki szukania winnych. Najpierw trzeba zaleźć winnych, a potem atmosfera sama się oczyści. To jest dokładnie to samo co widzimy przy sprawie Smoleńska. Trzeba znaleźć winnych, najlepiej martwych i już, gotowe.

Potem winę można przenieść na wszystkich polskich przywódców, w istocie nieodpowiedzialnych zdrajców, a potem kiedy już się ich odpowiednio naświetli, można ich w następnym politycznym rozdaniu zamienić na kogoś innego, odpowiedniejszego.

Z pewnym zaskoczeniem odczytałem wiadomość, którą mi dziś z rana przesłał znajomy. Ponoć we wczorajszej GPC Jarosław Kaczyński również coś powiedział o Powstaniach. Ja tej wypowiedzi nie czytałem, ale ponoć prezes powiedział, że były powstania niepotrzebne i takie, które zostały wywołane poprzez prowokację. Ja wszystko rozumiem, ale nie rozumiem dlaczego polityk, który ma wybór i może wypowiadać się na jakiś temat, milczeć, lub cieniować swoje wypowiedzi, wybiera akurat taki wariant. I to w tak niesprzyjającym momencie. Uważam, że to bardzo źle. Uważam, że wszystkim od PiS począwszy na Palikocie kończąc zależeć coraz bardziej zaczyna na świętym spokoju i na tym by naród nasz, który jest jako lawa, posłusznie wykonywał polecenia płynące z góry. I nie daj Boże nie zachowywał się w sposób nieodpowiedzialny, obojętnie czego byśmy przez ów brak odpowiedzialności nie rozumieli.

Ja mam prostą receptę na tego rodzaju komunikaty. Zakładam, że prezes mówiąc o Powstaniach, nie miał ich w istocie na myśli, ale chciał coś powiedzieć czasach obecnych. No więc jest tak: jeśli chce się mówić o demonstracjach Dudy to trzeba powiedzieć – ludzie nie idźcie tam, to ściema. To dopiero oczyści atmosferę i unieważni Dudę od jednego razu. Jeśli zaś polityk zamierza się porozumiewać z wyborcami za pomocą metafor okołopowstaniowych, to czyni bardzo źle. Metafora podobnie jak kokieteria, to są słabe narzędzia komunikacji. Nic z tego nie będzie, poza chaosem oczywiście.

W portalu zaś niezależna.pl pokazują dziś wielkie zdjęcie wielebnego Boshobory. I to jest moim zdaniem coś równie nieprawdopodobnego jak książka Zychowicza. Mamy oto swoje sprawy i swoje sposoby oceny pewnych kwestii, których się nauczyliśmy przez ostatnie lata i one się – moim zdaniem sprawdzają – i nagle okazuje się, że nie. Źle myśleliśmy. W Powstaniach trzeba szukać winnych, a Jana Pawła II zastąpić czarnym kaznodzieją, który uzdrawia. I wtedy dopiero będzie dobrze. Bardzo przepraszam, ale ja to wszystko uważam za tandetę, gorszą niż zdjęcie Jana Pawła II na breloczku z odpustu, na którym po drugiej stronie jest Samanta Fox z cyckami na wierzchu.

 

 

O moim domu....koniec historii

 

Czy ktoś jeszcze pamięta początki tego bloga? Czy ktoś pamięta, jak przychodzili tu ludzie tacy jak Waldburg i jemu podobni, żeby pochwalić mnie za to, że ładnie piszę? Pewnie nie. Wszystko się zmieniło i ci, którzy w tamtych czasach zaglądali na blog dziś już nie przychodzą. Jedni nie przychodzą z przyczyn politycznych, a inni z przyczyn innych, które trudno objaśnić bez posługiwania się przykładami. Oto taki Waldburg, wielbiciel i znawca kultury niemieckiej. Kiedy pisałem swoje kawałki na początku, a szczególnie kiedy pisałem o tym jak przenosiłem drewniany dom ze wsi, żeby w nim zamieszkać pod Warszawą, przychodził, kibicował i uważał, że jestem dobrym autorem. Jak tylko zacząłem pisać o polityce, a potem o historii Waldburg stał się jednym z najzacieklejszych moich krytyków i stwierdził kiedyś nawet, że dobry byłem tylko wtedy kiedy pisałem o domu. Później znacznie mi się pogorszyło.

Ponieważ ja tego bloga prowadzę z rozmysłem, a wszystkie zainicjowane tu projekty uważać można śmiało za rozpoznanie walką, nie sposób pozostawić pierwszych z tych pomysłów w zawieszeniu. Nie lubię spraw niedokończonych, choć ciągną się za mną takie historie, których pewnie już nie skończę. Mam chociaż nadzieję, że kiedyś się zbiorę i zapiszę na kurs pływania, ale taki porządny, na kurs szybkiego pływania ze zrozumieniem.

Dlatego właśnie w tym roku postanowiłem dokończyć to co zacząłem kiedyś. Pracuję właśnie nad ukończeniem „Historii amerykańskich”, które ukażą się w cyklu „Baśń jak niedźwiedź”, a przed miesiącem skończyłem i oddałem do druku książkę o moim domu. Jak pamiętacie ukazało się tutaj kilkanaście odcinków tej opowieści. Nie została ona jednak ukończona. Dziś już jest. Książka nosi tytuł „Dom z mchu i paproci” i można ją kupić za jedyne 25 złotych plus koszta przesyłki na stronie www.coryllus.pl

Opowiem w skrócie jak to było. Oto byliśmy wraz z moją, wtedy jeszcze nie żoną, a narzeczoną, biednymi lemingami zamieszkującymi wynajęte lokale. Nie mieliśmy żadnych widoków na jakieś uczciwe lokum. Czekało nas wynajmowanie mieszkań do końca życia, albo kredyt w jakimś banku, który umożliwi nam kupno 50 metrowego mieszkania gdzieś na jakimś Syfowie. Musielibyśmy je spłacać do końca życia. Nie miałem zamiaru się w to pakować. Mogliśmy oczywiście wybrać emigrację, ale ja nie chciałem wyjeżdżać i szukać szczęścia gdzieś daleko. Pomyślałem więc, że przeniesiemy dom. Nie mając pojęcia o tym jak to się robi, będąc w dodatku ludźmi beznadziejnie niepraktycznymi postanowiliśmy zrealizować swój projekt. Dom który wybraliśmy stał we wsi nad Biebrzą, 300 km od miejsca gdzie postanowiliśmy go postawić na nowo. Nie mieliśmy potrzebnej do tego przedsięwzięcia wiedzy, praktyki, pieniędzy i znajomości. Nie mieliśmy nawet samochodu. Po raz pierwszy pojechaliśmy oglądać nasz dom autobusem kursowym z dworca Warszawa Zachodnia. Na poszukiwanie działki wyruszaliśmy rowerami. Ogłoszenie zaś o sprzedaży domu do przeniesienia znaleźliśmy w gazecie, która leżała w śmietniku. Po drodze wszyscy, no może prawie wszyscy próbowali nas oszukać, najgorsi byli faceci od prądu, zresztą jak wam się będzie chciało o tym poczytać, to kupicie sobie książkę. Przygody były, że hej...Kiedy przenosiliśmy ten dom moja siostra powiedziała, że gdyby jej przyszło robić coś takiego to pewnie by się powiesiła. Większość ludzi szydziła z naszych wysiłków. Kilka osób prorokowało, że się po tym wszystkim rozwiedziemy. Nic takiego się jednak nie stało. Dom stoi, a my w nim mieszkamy, nie jest może taki jakim chcielibyśmy go widzieć, ale w praktyce sprawdza się świetnie. Urodziły nam się dzieci i one uważają, że to jest najlepszy dom na świecie. A ja, gdyby mi przyszło powtarzać całą tę historię od nowa pewnie bym się nie zawahał. Zapraszam. Www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka