Niczem błyskawica obiegła moją dzielnicę wieść - może być, może jutro, może za tydzień, ale może, ba, na pewno będzie.
Będzie zamach stanu.
Jurkowski, sąsiad z naprzeciwka w internecie wyczytał, czy tez w radiu usłyszał, sam nie wiem, jak to Lech Wałęsa, co to komunizm obalił na śniadanie, przestrzega.
Przybiegł do mnie on, z synem swoim, że do sklepu jadą wykupować puszki, suchary i Gorzka Żołądkową, bo jak będzie ten zamach, to pewnikiem ludzie ze sklepu wyszabrują.
Zafrasowałem się, posmutniałem, na gazetę wyborcza wszedłem, i okazuje się, że Jurkowski prawdę gada.
Czytam ja, jak b. prezydent ostrzega, że zamach stanu jest obecnie możliwy bardziej niż się to wydaje z powodu zróżnicowanych nastrojów politycznych Polaków; jak podkreśla, że nie należy lekceważyć możliwości takich zagrożeń.
Tak więc, wyciągnąłem ze starutkiej skrzyni strzelbę, co to ojciec nią przed wojną kaczki po niebie ganiał, naboje w kuchni za garnkami znalazłem.
I wsiadłem na dworcu do pociagu. Do Warszawy.
A potem na Żoliborz.
Demokracji bronić.