Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń
1193
BLOG

O kobietach, mężczyznach i państwie

Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń Polityka Obserwuj notkę 18

 Mamy dziś święto kobiet (wszystkiego najlepszego drogie Panie) wypada więc tym razem, zamiast prowokować, napisać coś poważniejszego. Wiele kobiet zbulwersowało się moją ostatnią notką, jako zbyt ostrą. Być może niniejsze rozważania je usatysfakcjonują.

 

Moim podstawowym zarzutem wobec feminizmu i związanych z nim przemian społecznych, jest generowanie powiększającego się konfliktu pomiędzy płciami i szerszą wspólnotą polityczną. Feminizm, jako ideologia zainteresowana prawami, dobrze się czuje wszędzie tam, gdzie jest konflikt, ponieważ miłość i przyjaźń „nie szukają swego”.

 

Rozumiem żale wielu kobiet na nieszczególne czasy, w których kobieta musi się w jakiś sposób uniezależnić, ponieważ nie może liczyć na opiekę mężczyzn. Często jednak jest też odwrotnie, kobiety nie mogą liczyć na mężczyzn, ponieważ niczego od nich nie oczekują, albo nie oczekują niczego dobrego. Mówienie o feminizmie jako reakcji na zło tego świata (czyt: niesprawiedliwość mężczyzn) przypomina mi podpisywanie intercyzy, rozumianej jako lekarstwo na ewentualne problemy w związku. Raczej zaognia problem, niż go rozwiązuje.

 

Lekarstwem na problemy damsko-męskie nie jest zatem szukanie kolejnych sposobów wywołania rewolucji społecznej, niegdyś pod hasłami ekonomicznymi, dziś płciowymi, lecz kształtowanie odpowiednich wzorców. Miłość kobiety i mężczyzny, być może podstawa funkcjonowania wspólnoty politycznej, powinna być oparta na rozpoznaniu wzajemnych sił i słabości, komplementarności, jak to się ładnie mówi. Gdy nie szuka się wiecznie swego, gdy można na drugą, kochaną osobę liczyć, wtedy może pojawić się prawdziwe zaufanie.

 

Dzisiejsza metoda na radzenie sobie z problemami w domu nie wydaje się obiecująca. Co mam na myśli? Wydaje mi się, że poszerzająca się sfera wolności już dawno wyrugowała sferę odpowiedzialności, co przejawia się m. in. w tym, że mężczyźni i kobiety zapominają, jaką mają odgrywać rolę, a zamiast tego rozpoczynają wzajemną wojnę podjazdowo-roszczeniową,. Na wojnę tę zresztą liczy wszędobylskie państwo, wykorzystując ten konflikt na swoją korzyść. Trudno zresztą oszacować, kto na niej lepiej wyjdzie, w każdym razie broń jest dobrze rozpoznana: szantaż emocjonalny w przypadku kobiet, rozwiązłość ze strony mężczyzn.

 

Zapytałem o te sprawy Jonathana Price'a, redaktora wydanej niedawno przez OMP książki „Platon na Wall Street”:

 

Marek Przychodzeń: W moim przekonaniu właściwie funkcjonowanie wspólnoty politycznej powinno być takie: państwo powinno umożliwić rynkom na tyle sprawne funkcjonowanie, by mężczyźni mogli wystarczająco dużo zarabiać, by utrzymać swoje rodziny. Wtedy kobiety nie musiałyby pracować na cały etat i mogłyby zająć się dziećmi. W ten sposób państwo nie byłoby zmuszone pomagać obywatelom przy pomocy państwowych przedszkoli, becikowego, etc., które to rozwiązania raczej stwarzają problemy, niż je rozwiązują.

Obecnie żyjemy w matriksie państwa suwerennego, opartego na regule „separatus et imperet”, by użyć formuły Bodina, oddzielonego, by rządził. Jak powiedziałeś, jest ono obecnie tak rozrośnięte i skorumpowane, a jego członkowie tak biedni i pasywni, że staliśmy się niemal całkowicie zależni od jego nieefektywnych usług. Politycy wszelkiej maści, czy to lewicowi, czy prawicowi, akceptują współczesną strukturę państwa i jego sposób funkcjonowania, ten medialno-biurokratyczny konglomerat.


 

Jonathan Price: Obecnie istnieje wiele wzorców kobiecości i męskości oraz odpowiadających im ról w rodzinie i społeczeństwie, wiele sposobów nawigowania pomiędzy sferami "prywatnymi" i "publicznymi", jak to dziś określamy. Owe modele wymagają mniejszego lub większego zaangażowania państwa. Niemniej jednak wydaje mi się to truizmem, że jeśli kobieta pragnie zajmować się wychowaniem dziecka w domu, wtedy ktoś musi ich utrzymywać. W naszym nowoczesnym świecie istnieją tylko dwie możliwości, ojcowie lub państwo (albo bezpośrednio, albo poprzez pro-kobiece ustawy ekonomiczne).

 

Państwo stało się dziś jedyną realną opcją. W państwach zachodnich wejście kobiet na masową skalę na rynek pracy od 1950 r., spowodowało trzy rzeczy: rozrost biurokracji (większość kobiet pracuje w obszarach pośrednio bądź bezpośrednio wspieranych przez rząd: nauczycielki, urzędniczki, pielęgniarki); spadek uposażeń mężczyzn (siła robocza rosła szybciej niż wydajność ekonomii, a także na skutek tego, że kobiety pracują, mężczyźni nie otrzymują już więcej stawek rodzinnych); wyższe opodatkowanie (by móc opłacić etaty administracyjne i programy, w ramach których płaci się za wykonywanie kobiecej pracy: żłobki, domy kultury, domy pomocy społecznej, etc.).

 

Zdaje się zatem, że wykupiliśmy koszyk dóbr. Kłamstwo liberałów polegało na tym, że obiecywano, iż kiedy każdy będzie miał możliwość wybrać rolę, jaką chce odgrywać w społeczeństwie i rodzinie, wtedy wszyscy będą mieli większy wybór i więcej wolności. Niemniej jednak tak długo, jak długo następne pokolenia rodzaju ludzkiego będą dalej wychodziły z łona kobiet, i o tyle, o ile kobiety dalej będą chciały naraz opiekować się dziećmi i robić karierę, okaże się to nieprawdą.

 

Z powodów, które wyliczyłem wcześniej, ojcowie nie zarabiają już wystarczająco dużo, by wspomóc matki lub wynająć pomoc.  Niegdyś tylko mężczyzna musiał opuścić dom, by pracować (zła rzecz z punktu widzenia wychowawczego). Teraz wszyscy muszą pracować (o wiele gorsza rzecz). Żaden z rodziców nie ma czasu, by poświęcić go swoim dzieciom. Niemal nikogo nie stać obecnie na to, by traktować dom priorytetowo.

 

Nie zgadzam się także z tym, że kobiety by nie pracowały, gdyby mężczyźni zarabiali wystarczająco dużo, ponieważ nowoczesna kobieta postrzega swą pracę zawodową jako dobro samo w sobie. To jest coś więcej, niż kwestia ekonomiczna, pragnie ona także sprawdzić się w życiu i uwolnić się od stereotypu (a może i obowiązków) pani domu. Stwierdzenie, że "państwo powinno umożliwić rynkowi sprawne funkcjonowanie" brzmi bardzo szlachetnie, lecz w epoce gigantycznego państwa opiekuńczego graniczy z fantazjowaniem.

Marek Przychodzen Utwórz swoją wizytówkę Marek Przychodzeń - ur. 1978. Doktor filozofii. Opiekun merytoryczny organizowanych na WSE w Krakowie studiów podyplomowych "Filozofia polityki ONLINE". Członek redakcji "PRESSJI", czasopisma Klubu Jagiellońskiego. Tłumacz i publicysta. Członek Katedry Filozofii Klubu Jagiellońskiego i jej szef w roku akademickim 2007/08. W latach 2004-2008 współpracował z Przeglądem Politycznym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka