Daleko od miłości Daleko od miłości
1976
BLOG

Donald Tusk. "Daleko od miłości". Odcinek VII

Daleko od miłości Daleko od miłości Polityka Obserwuj notkę 2

 

 

6.
W wywiadzie dla tygodnika „Angora” Jacek Kurski z PiS-u mówi: „Poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu”.
Ekipa Tuska reaguje natychmiast. Jacek Protasiewicz na specjalnie zwołanej konferencji odpowiada: „Kampania Lecha Kaczyńskiego sięgnęła bruku. Szczególnie perfidne jest to, że osobę, która spędziła wojnę w obozie, oskarża się o zgłoszenie się na ochotnika do niemieckiej armii”.
Lech Kaczyński, który jest wtedy na Śląsku, na wieść o sprawie dostaje białej gorączki. Uważa, że Kurski właśnie przegrał mu prezydenturę. Niesforny polityk zostaje wykluczony z PiS-u. Kaczyński publicznie przeprasza Tuska. Ale kilka dni później następuje zwrot akcji. Najważniejsze dzienniki telewizyjne podają za niemieckimi archiwami, że jednak Józef Tusk w Wehrmachcie służył, choć nie zgłosił się na ochotnika, tylko został wcielony.
Bliski współpracownik lidera PO: – Donald o tym nie wiedział. Dla niego to był osobisty wstrząs. Sytuacja stała się fatalna, bo do wyborów zostało kilka dni i nie było czasu, żeby wytłumaczyć wyborcom, o co w tej sprawie chodzi. W świat poszedł komunikat „Tusk miał dziadka w Wehrmachcie”, i jeszcze kręcił.
Wpływ na ostateczny wynik rozgrywki miały jeszcze dwa aspekty. Błędy, których Tusk z 2009 czy 2011 roku pewnie by nie popełnił. Po pierwszej turze obóz Kaczyńskiego dogadał się z Andrzejem Lepperem, który osiągnął bardzo dobry wynik – 15 procent i grubo ponad 2 miliony głosów. Lider Samoobrony wyraźnie wskazał swym wyborcom, żeby w drugiej turze oddali głos na kandydata PiS-u. Tusk nie chciał pertraktacji i poparcia od polityka, który niespełna cztery lata wcześniej z sejmowej trybuny oskarżył go o przyjęcie 300 tysięcy dolarów od bossa mafii pruszkowskiej „Pershinga”. Tuskowi takie polityczne gry nie pasowały do wyborczego hasła „Człowiek z zasadami”. Tyle że Platforma odpuściła całkowicie i nie podjęła rozmów, choćby o tym, żeby Lepper wprost nie popierał Kaczyńskiego. Później wyniki pokazały, że głosy elektoratu Leppera przeważyły na korzyść kandydata PiS-u.
I rzecz ostatnia, która w czasach polityki rozgrywającej się na ekranach telewizorów ma decydujące znaczenie – debaty telewizyjne. W pojedynkach z Lechem Kaczyńskim Tusk wypadł blado, był spięty, brakowało mu pewności siebie. To nie był ten sam polityk, który dwa lata później w starciu telewizyjnym rozłoży na łopatki brata prezydenta. W 2005 roku przy Tusku Lech Kaczyński wyglądał poważniej, widać było, że jest pewny swej przewagi nad młodszym rywalem. Przewyższał go wiedzą i doświadczeniem państwowym. Prezydent opowiadał o tamtych debatach w „Ostatnim wywiadzie” dla Łukasza Warzechy: „Ówczesny Donald Tusk nie okazał się groźnym konkurentem w, że tak powiem, walkach wręcz”.
Mimo niepokojących sygnałów Tusk mógł się czuć pewnie. W sztabie kandydata panowało przekonanie, że niewielką przewagę nad Kaczyńskim da się utrzymać. Do ostatnich chwil zwycięstwo kandydatowi PiS-u dawała raptem jedna pracownia sondażowa, zresztą nie do końca poważnie traktowana przez polityków i dziennikarzy. I chyba Tusk czuł się pewnie. Tak przynajmniej oceniał Lech Kaczyński. W książce „Ostatni wywiad” wspominał: „W piątek przed drugą turą spotkaliśmy się w towarzystwie naszych rodzin, Tusk przedstawił mnie słynnej pani de Barbaro, a ja jego – Małgorzacie Bochenek. Swoje żony nawzajem znaliśmy. Spytałem go, co będzie robił następnego dnia. Tusk powiedział, że po raz ostatni zagra w piłkę. Grzecznie spytałem, na jakiej gra pozycji, odpowiedział, że różnie – taka zwykła, towarzyska rozmowa. Tylko moją żonę wprowadziło to w stan pewnego napięcia, bo z tej wymiany zdań wynikało, że Tusk jest absolutnie przekonany, że za dwa dni już nie będzie mu wypadało grać w piłkę”.
7.
23 października 2005 roku był dla Tuska wstrząsem. Do Auli Głównej Politechniki Warszawskiej zjeżdżają świętować zwycięstwo partyjni działacze i celebryci. Ale zamiast wiktorii jest absolutna klęska. Nie partii, ale Tuska, który już odbierał klucze do Pałacu Prezydenckiego. Jeden z autorów tej książki był tamtego wieczora w budynku Politechniki. Zanim Tusk zabrał głos, za jego plecami ruszył filmik pokazujący drogę do prezydentury.
„Film był przygotowany na zwycięstwo” – wyjaśniał zmieszany kandydat. Zaraz potem mówił: „Tę kampanię prawdopodobnie przegrałem, ale wyście wygrali. Zrobiłem tyle, ile potrafiłem. Jeśli kogoś zawiodłem, wybaczcie!”. Chwilę potem zamknął się w jednym z pokoi na galerii auli, a dostęp do niego mieli jedynie zasępieni współpracownicy.
Dziennikarze daremnie czekali na pojawienie się Tuska i szerszy komentarz do wyników. Do pokoju wchodzili i opuszczali go jedynie sztabowcy i wybrani sympatycy: Paweł Śpiewak, Janusz Lewandowski, ks. Kazimierz Sowa, Nelly Rokita, były piłkarz Dariusz Dziekanowski. Kelnerzy donosili napitki i jedzenie na stypę. W wąskim gronie Tusk oswajał się z klęską. Podchodzili do niego kolejni współpracownicy, całując go w policzek. Politechnikę zmęczony lider opuszczał, gdy aula już opustoszała. Natalia de Barbaro zabrała go do knajpy przy ulicy Foksal, w samym sercu Warszawy. Grubo po północy Jan Rokita odebrał telefon. Komunikat od de Barbaro był prosty: „Przyjedź”. Na Foksal zobaczył człowieka zdruzgotanego, zapadającego się w sobie.
W tej klęsce było coś z wyrafinowanej tortury zadanej Tuskowi. Zwycięstwo zostało mu wyrwane z rąk tuż przed ostatnim gwizdkiem. Choć dokładniej należałoby powiedzieć, że sam je oddał Kaczyńskiemu na tacy. A przecież Covey, na podstawie książek którego pracowała de Barbaro, mówił: proaktywność, inicjatywa, gra na własnych warunkach! Ostatnie tygodnie kampanii były zaprzeczeniem tych zasad. Warunki dyktował Kaczyński. Tusk i jego ludzie nie umieli odpowiedzieć na nośne hasło „Polska solidarna kontra Polska liberalna”, nie było walki o karny elektorat Leppera i o występy w telewizyjnych starciach z Kaczyńskim. Takie rzeczy oczywiście można wyprzeć, zrzucić winę na niezaradność sztabu, podzielone zaplecze. Ale było też coś bardzo osobistego i to dotknęło Tuska do żywego.
Chodzi o „dziadka z Wehrmachtu”. Covey uczy, że wszystko zależy od ciebie, od twojej aktywności i decyzji – nie od otoczenia, genów, wychowania i tego, co było w przeszłości. Tymczasem w prawdziwym życiu zostajesz znokautowany „dziadkiem z Wehrmachtu”, rodzinną historią, o której nie miałeś pojęcia.



 

Na następny odcinek zapraszamy jutro o  godz. 17.


www.czerwoneczarne.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka