dzbytek dzbytek
170
BLOG

Obama, bezbożnicy i homoseksualisci

dzbytek dzbytek Polityka Obserwuj notkę 0

W dniu 12 lutego b.r. Prezydent Stanów Zjednoczonych przed zgromadzeniem obu izb amerykańskiego parlamentu wygłosił orędzie o stanie państwa. To tradycyjne orędzie, wymagane przez dwusetlenią tradycję ma obecnie charakter określający założenia polityczne drugiej kadencji Baraka Obamy. Wystąpienie Prezydenta transmitowane było przez telewizję i było obserwowane z uwagą nie tylko przez obywateli USA, ale przez cały świat: Stany Zjednoczone, mimo stwierdzeń, iż ich globalna rola traci na znaczeniu, w rzeczywistości w dalszym ciągu odgrywają kluczową rolę we współczesnym świecie.

Orędzie skierowane było przede wszystkim na sprawy wewnętrzne: konieczności kreowania polityki reindustrializacji kraju, także drogą ograniczania amerykańskich inwestycji zagranicą i przenoszenia produkcji amerykańskich inwestorów z zagranicy z powrotem do kraju, ustanowienie płacy minimalnej na poziomie 9 dolarów za godzinę, wspieranie badań naukowych i innowacji technologicznych i organizacyjnych – w tym kontekście Obama uznał za konieczne objęcie bezpłatną opieką przedszkolną wszystkie amerykańskie dzieci. Ważny temat, najtrudniejszy to wprowadzenie zapisów prawnych ograniczający dostęp do broni palnej. W Stanach jest prawie 300 milionów sztuk broni palnej w rękach prywatnych – w rezultacie, co roku ginie kilkanaście tysięcy ludzi. Najbardziej drastycznym przypadkiem, który uświadomił Amerykanom konieczność wprowadzenia ograniczeń, było zabójstwo 20 sześcioro i siedmiolatków w przedszkolu w Newton w grudniu 2012 roku. To bardzo trudne zadanie, zwolennicy status quo dysponują potężnym zapleczem finansowym i powołują się na druga poprawkę do konstytucji, która dała, ich zdaniem, prawo do prywatnej własności jakiejkolwiek broni palnej.

Druga kadencję rozpoczął Barak Hussain Obama w dniu 20 stycznia 2013 roku, gdy złożył przysięgę prezydencką kładąc prawą dłoń, (choć jest mańkutem) na Biblii swojej teściowej. Dzień później powtórzył tę przysięgę wobec setek tysięcy zgromadzonych wokół amerykańskiego Kapitolu, siedziby obu izb parlamentu, tym razem kładąc dłoń na dwóch Bibliach: jednej, należąca kiedyś do Prezydenta Abrahama Lincolna i drugiej, będącej własnością zamordowanego przywódcy czarnych obywateli USA, Martina Luthera Kinga. Symbolicznie połączył w ten sposób dwie amerykańskie tradycje: białą i czarną. Wbrew oficjalnej wersji historii Stanów Zjednoczonych, historiografia obu społeczności jest odmienna: przodkowie jednych przyjechali z Europy dobrowolnie, szukając szansy ekonomicznej lub wolności dla swojej religii, przodków drugich przywieziono, jako niewolników w ładowniach statków. Czarni, bo takiego używają dziś samookreślenia (Murzyni, czyli angielskie „Nigger” zostało zdyskredytowane, a oficjalne określenie: „Afroamerykanie” niezbyt się przyjęło) stali się realnie równouprawnioną grupą ludności dopiero w ostatnich latach, dzięki wytrwałej walce, a symbolem ich zmagań stał się pastor Luther King.

Przysięganie na Biblię to tradycyjna procedura, podkreślająca niemal osobiste związki Prezydenta i obywateli Stanów Zjednoczonych z Bogiem. W tym kontekście ciekawie zabrzmiało drugie imię Prezydenta, wypowiedziane przez Obamę w pełnym brzmieniu swego nazwiska i imion: Barak Hussain Obama, a inaczej w ustach Prezesa Sadu Najwyższego: Barak H. Obama. Nie jest to tylko mało istotny skrót, Hussain to imię arabskie, ale Prezydent USA nie wypowiadał je tylko ku zadowoleniu wyznawców islamu na całym świecie – tego typu gesty mają ograniczona wartość geopolityczną, istotny jest ich kontekst amerykański, ważny dla wyborców, którzy na Obamę głosowali.

Niewątpliwie  w uszach wielu Amerykanów musiało zazgrzytać drugie imię Prezydenta: Hussain. Większość kojarzy pewnie to imię bardziej z Saddamem Husseinem, krwawym dyktatorem Iraku. W  tradycji wyznawców islamu z kolei , Hussain to dla muzułmanów na całym świecie imię wnuka Mahometa, a dla szyickiego ich odłamu, imię prawowitego następcy Proroka, zamordowanego przez odstępców od boskiej woli Proroka, zwanych sunnitami. Muzułmanów w USA jest niewielu, nie stanowią oni liczącej się grupy wyborców, natomiast to podkreślanie swojej odrębności, służy Obamie, poza samym faktem, że jest czarny, w zjednaniu sobie tych grup wyborczych, których znaczenie coraz szybciej wzrasta: czarnych, Latynosów i Azjatów. Nie ze względu na ich proislamskie sympatie, ale to, ze stoją oni w opozycji wobec tej grupy ludności, która od zarania amerykańskiej państwowości stanowiła fundament wyborczy: białych. Wyniki wyborcze są jednoznaczne – tylko 39% białej ludności głosowało na Obamę wobec 59% głosów oddanych na białego, multimilionera Rodney’a. Czarni w 93% oddali głosy na Obamę, także 71% Latynosów wolało czarnego kandydata. Czarni stanowią dziś około 12% ludności, Latynosi około 17%, i jest faktem, ze w znacznie większym procencie niż biali uczestniczyli w wyborach. Białemu kandydatowi zaszkodziło zarówno jego pogarda dla bezrobotnych, niezależnie od koloru skóry, a także jego mormońskie wyznanie, uważane przez innych chrześcijan za fałszywe (podobnie jak np. w Polsce stosunek do wyznawców Świadków Jehowy, którzy, podobnie jak Mormoni w USA, cenieni są za uczciwość, pracowitość, ale, może i w części ze względu na te zalety, nie cieszą się poważaniem katolików czy protestantów. Obama to także Prezydent kobiet (głosowało na niego 55%, a mężczyzn tylko 45%), ludzi z wyższym wykształceniem (51%), Żydów (69%), katolików (50%) oraz homoseksualistów (76%). Na Obamę głosowali młodzi 60% w wieku 18 – 29 lat i 52% w wieku 30 -44 lat. Im starsi, tym większe poparcie miał kandydat republikański.

Patrząc na te wyniki, nasuwa się jednoznaczne skojarzenie – zbieżność struktury wyborczej Obamy i Partii Palikota, może z wyłączeniem licznej grupy polskich kobiet wyznających kult księdza Rydzyka, poza tym wszystko się zgadza. Przekładając na polskie warunki, polska partia powinna tylko wystawić w najbliższych wyborach jakiegoś niewierzącego Żyda albo Wietnamczyka, bo, niestety, Murzynów u nas brak, jeden czarny poseł, w dodatku klerykalny, nie ma szans.

Wzrost znaczenia mniejszości czarnej, Latynoskiej i azjatyckiej będzie rosnąć w przyszłości. Szacuje się, że w roku 2050 Latynosi stanowić będą 29% ludności Stanów Zjednoczonych, czarni – 13%, a Azjaci 9% - czyli łącznie ponad połowę wszystkich obywateli USA, czyli dotychczasowe mniejszości stana się większością, całkowicie zmieniając nie tylko społeczeństwo, ale także priorytety polityczne tego wielkiego kraju. Obecnie deklarowany zwrot USA w kierunku Pacyfiku ma głębokie uzasadnienie nie tylko w fakcie wzrostu znaczenia ekonomicznego Chin, Indii, Indonezji, Japonii, ale także i w tym, że ludność Stanów nie będzie miała takiego poczucia związków z Europą, jakie miała dotychczas.

Kolejny istotny czynnik, zmieniający społeczeństwo USA, to wzrost liczebny ludności, która określa się, jako „areligijna”. W 2012 roku stanowili oni 19,6 % ludności, będąc drugą, po katolikach (ok.25%), grupą „wyznaniową” ( w sumie więcej jest wyznawców różnych, często skonfliktowanych odmian protestantyzmu, dlatego statystyczne nie są traktowani jako jednolity podmiot, tylko oddzielnie; baptyści, anglikanie, purytanie itd.) . W większości niewierzący (ok.15%) wykazują całkowity brak zainteresowania jakąkolwiek religią, pozostali określają się, jako ateiści bądź agnostycy. Ta grupa łącznie w szybkim tempie zwiększa swoja liczebność - jeszcze w roku 2007 szacowano ich liczbę na ok.15%., Ponieważ ponad 32% ludności areligijnej to młodzież (18 – 29 lat) zarówno udział, jak i znaczenie tej grupy będzie dalej rósł w szybkim tempie.

Skąd takie zmiany? Stany Zjednoczone uważane były za wyjątkowo religijny kraj świata, ilość uczestników różnych religijnych spotkań był masowy, porównywalny z zrachowaniami ludności „Trzeciego Świata” niż krajów rozwiniętych ekonomicznie: Europy, Japonii, Australii. Wynika to z faktu, że religijność amerykańska miała, i ma w dalszym ciągu, szczególnie wśród starszych, korporacyjny charakter –udział w niedzielnej mszy był jedyna często możliwością, że ludzie wychowani w odmiennych tradycjach kulturowych mogli się spotkać i mieć poczucie wspólnoty. Stąd mamy np. katolickie parafie latynoskie, koreańskie, polskie. Ludzie do nich uczęszczający przyjeżdżają z odległych części miast, choć mogą mieć za rogiem świątynię katolicką, ale dla obcych etnicznie. Rozwój komunikacji internetowych i sieci tzw. społecznościowych umożliwia stwarzanie takiego poczucia związku społecznego bez konieczności udziału w tradycyjnych zgromadzeniach religijnych. Okazało się, że msze, pielgrzymki, odpusty itp. miały przede wszystkim znaczenie wspólnotowe, a nie wyznaniowe.

Wybór Obamy na Prezydenta jest, więc rezultatem przemian społecznych jakie zachodzą w Stanach Zjednoczonych.

W Stanach Zjednoczonych fundamentem prawnym relacji społecznych są tradycje Oświecenia. Państwo założone przez masonów i ateistów angielskich kolonii wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej ma zapisane w swojej Konstytucji podstawowe prawa każdej jednostki do wolności, demokratycznych rządów, swobody wyznawanej wiary lub jej braku, równości wobec ustalonego przez obywateli prawa. Te zasady są ściśle przestrzegane, dotyczą każdego, niezależnie od zajmowanej pozycji społecznej. Oburza to często Europejczyków, gdyż na Starym Kontynencie przetrwały jeszcze tradycje kastowości, podziału na lepszych i gorszych obywateli, wobec których prawo działa w zróżnicowany sposób. W maju 2011 roku mieliśmy tego dobitny przykład –Dominique Strauss Khan, szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego, niemal pewny kandydat na prezydenta Francji pozwolił sobie na brutalne, seksualne awanse wobec ciemnoskórej pokojówki, której roczna płaca nie byłaby w stanie pokryć kosztów jednego dnia wynajmu apartamentu w hotelu, w którym zamieszkał wielki obywatel Francji. Policja zareagowała szybko na skargę pokojówki, szef IMF znalazł się w więzieniu, zatrzymany i traktowany jak każdy tego typu przestępca. Wywołało to oburzenie we Francji – jak tak można traktować tak wybitnego obywatela? Jemu przysługują inne prawa, dyskrecja, zrozumienie dla zachcianek wielkich tego świata. W Stanach, przynajmniej w tym przypadku, nie ma zróżnicowania prawa. Wprost przeciwnie, odezwały się nawet głosy, że pokojówki winny być wyposażone w broń osobistą, aby takiego bandziora zastrzelić na miejscu – w USA praktycznie każdy ma prawo mieć broń i jej użyć w obronie własnej. Prawo do broni uważane jest za jedno z podstawowych praw obywatelskich, zapisanych w Konstytucji  – nawet, jak to miało miejsce wielokrotnie, że niepoczytalny umysłowo zastrzeli kilka niewinnych osób, w tym dwudziestorogo sześcio – i siedmioletnich dzieci..

Stany Zjednoczone są nie tylko rajem dla myśliwych, szczególnie takich, którzy strzelają do niewinnych współobywateli, ale także przykładem, że poglądy, uznane za oczywiste w Europie, nie są prawdą w odmiennych warunkach społecznych. Dobitnym przykładem jest fakt, że Weberowska analiza, uznającą protestantyzm za rozsadnik innowacyjności i nowoczesnego kapitalizmu, nie sprawdza się w Nowym Świecie.

Badania waszyngtońskiego Instytutu Pew Forum on Religion and Public Life dotyczące związków między poziomem dochodów a wykształceniem, wykazały, że najbardziej wykształconą grupą wyznaniową są: Hinduiści - ponad 75% wyznawców tej religii ma wyższe wykształcenie (właściwie, według polskiej nomenklatury, pomaturalne: college graduals). Drudzy w kolejności, co już jest zgodne z obiegową opinią, są wyznawcy reformowanego judaizmu (65%), dalej w kolejności konserwatywni judaiści (58%) i anglikanie (54%). Gdzież są nasi protestanci? Baptyści, Świadkowie Jehowy, Pentokostalsi i inni na nowo narodzeni chrześcijanie (ich najbardziej znanym przedstawicielem jest były prezydent W.Bush) – na końcu stawki – od 8% do 18% tych społeczności ma wyższe wykształcenie. Katolicy notują wskaźnik nieco powyżej średniej: ok.25%, bezbożnicy: 46%, podobnie jak buddyści i prawosławni. Ciekawe jest porównanie dochodów gospodarstw domowych. Związek między wykształceniem a dochodami jest oczywisty, ale religią i dochodami mniej jednoznaczny: w tym przypadku przodują wyznawcy judaizmu reformowanego (69% rodzin o dochodach powyżej 75 tys. dolarów rocznie), ale tuż za nimi hinduiści (68%). Na dnie zestawień lokują się ponownie wyżej wymienieni protestanci – kilkanaście procent rodzin o dochodach powyżej 75 tys. dolarów, znacznie poniżej średniej krajowej: 31%.

Z kolei jeśli spojrzymy na dane obrazujące związek między przynależnością rasową a wyznawaną religią, to się okazuje, ze baptyści, lokujący się na dole zestawień: edukacji i wykształcenia, to w 92% czarni. Hinduiści to w 88% azjaci, czyli ludzie pochodzący z Indii. Wśród katolików przeważają biali (65%), ale ten procent zmniejsza się w szybkim tempie na korzyść Latynosów.

Te zestawienia statystyczne uwidaczniają, że czynnik religijny jest ważny, ale nierozstrzygający. Wśród ludności białej niewątpliwie wyznawcy różnych form judaizmu i anglikanie, potomkowie pierwszych osiedleńców z Wielkiej Brytanii formują elitę wiedzy i pieniądza. W szybkim tempie dołączają do nich wyznawcy Sziwy – już obecnie spośród nich rekrutują się najwybitniejsi uczeni, duża grupa prosperujących wolnych zawodów, najbardziej obrotni przedsiębiorcy. W maju 2011 roku najzamożniejsi z nich stoczyli oni zaciekłą wojnę na giełdach Nowego Jorku o wpływy na rynku funduszy najwyższego ryzyka, najbardziej dochodowych. Była to niemal wojna domowa, odbywała się między maklerami pochodzącymi z Azji Południowej.

Katolicy, muzułmanie, mormoni i luteranie to wyznania wielorasowe, pochodzące z różnych części świata. Wśród katolików mamy parafie tradycyjne, włosko- polsko- irlandzkie, następnie szybko rozwijające się latynoskie oraz koreańskie. Ten podział wyznawców według grup etnicznych potwierdza, ze czynnikiem różnicującym nie jest religia, a wspólnota kulturowa.

Murzyni, którzy w większości są protestantami, także są bardzo zróżnicowani. Liczna jest grupa wykształconych i zamożnych – ich najwybitniejszym przedstawicielem jest niewątpliwie Prezydent Barak Obama, ale widoczni są oni także w armii, biznesie – często na najwyższych stanowiskach. Czarna skóra nie przeszkodziła im w zrobieniu kariery zawodowej. Z drugiej strony mamy rozległe getta wielkich miast, gdzie jakikolwiek obcy traktowany jest z wrogością, a poruszanie się po zmroku dla osoby o białej skórze jest po prostu samobójstwem. Ludzie żyją tam od pokoleń, rzadko opuszczając rodzinne miasta. Widoczne jest tu odmienna postawa niż reprezentowana przez Latynosów, aktywnie przemieszczających się po całym kraju w poszukiwaniu pracy, widocznych na budowach, w obsłudze szpitalnej, służbie domowej, w handlu. Czarni nie są tak mobilni, zastygli w swoich lokalnych środowiskach.

Sukces wyznawców judaizmu w Stanach Zjednoczonych wynika przede wszystkim z sytuacji braku uprzedzeń religijnych w nowo tworzącym się społeczeństwie. O ile w Europie, z jej silnymi tradycjami feudalnymi i kastowymi, Żydzi zawsze byli postrzegani, jako zagrożenie dla elit władzy, to w Nowym Świecie każdy przybysz nie napotykał na ograniczenia macierzystego, europejskiego społeczeństwa – liczne odmiany wyznań chrześcijańskich, przeważające wśród kolonistów, koncentrowały się na zdobywaniu nowych wyznawców, a nie na walce z istniejącym systemem społecznym czy grupami ludzi wskazanymi przez elity polityczne, jako przyczyna wszelkich nieszczęść: Żydów, Katarów w Francji, Polaków na Ukrainie itd. W tym środowisku Żydzi byli tylko jedną z licznych grup, co umożliwiło im rozwój w oparciu o wartości, istotne dla wyznawców judaizmu – możliwość dyskusji z każdym autorytetem, nawet boskim, uznanie dla wiedzy i wykształcenia.( badania  Jerry Z. Mullera w „Capitalism and the Jews”, Princeton University Press, 2011).To, że te czynniki przyniosły sukces potwierdzają z kolei osiągnięcia społeczności hinduskiej w Stanach Zjednoczonych – hinduizm ze swej istoty nie zawiera jednej, nieomylnej „Świętej Księgi” spisanej wieki temu, ani rozbudowanego, hierarchicznego kleru, a wyznawcy mają prawo, a nawet obowiązek mieć własne zdanie o swojej drodze życiowej, dharmie, w życiu doczesnym i w kolejnym wcieleniu. We własnym kraju, nad Gangesem, te poznawcze możliwości hinduizmu wtłoczone były, i są, w ciasny gorset ścisłych reguł kast, do której każdy należy od momentu urodzenia. W Stanach Zjednoczonych nie ma kast, sukces lub klęska każdej jednostki jest rezultatem jej własnych wysiłków. Hindusi, podobnie jak Żydzi, wykazali, że uwarunkowania kulturowe, preferujące wiedzę, inicjatywność jednostki, są najbardziej wartościowym kapitałem pozwalającym na wygranie wyższej pozycji w społeczeństwie, które w niewielkim stopniu zważa na pochodzenie, nie oceniając ani nie wartościując jednostki zależnie od religii lub pochodzenia etnicznego.

Nie wszystkie grupy społeczne wykorzystują te możliwości. Ograniczenia kulturowe likwidują nawet te szanse, które formalnie stwarza religia – jak w przypadku protestanckich wyznawców murzyńskich gett czy polskich katolików, dla których nie religia, a wspólnota jest wartością kultywowaną przez pokolenia, a reguły wiary są martwą literą, procesyjnym ozdobnikiem.

Te rozliczne nowe grypy społeczne: religijne i etniczne, zmieniają amerykańskie społeczeństwo. Ludność o zachodnioeuropejskich korzeniach traci swoją dotychczas dominująca pozycję, wraz ze spadkiem liczebności, pozycji finansowej i wpływów. Władzę przejmują nowi, którzy jeszcze kilkanaście lat temu stanowili margines: czarni, kobiety, bezbożnicy, homoseksualiści, Latynosi i Azjaci. Europa, zastygła w przeszłości, traci na znaczeniu.

 

Daniel S. Zbytek

 

dzbytek
O mnie dzbytek

Starszy pan, były stoczniowiec, absolwent SGH (d.SGPiS)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka