Defetyk Defetyk
263
BLOG

Skąd się wziąłem?

Defetyk Defetyk Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Pojawiłem się kilkadziesiąt lat temu, gdzieś w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Wtedy nagle z ciemności wyłonił się świat. Tak to oczywiście wygląda z mojego punktu widzenia, ale podejrzewam, że każdy z nas, gdy sięgnie pamięcią w przeszłość, widzi to podobnie. Świat, gdy już się pojawił, zaczął się powoli porządkować. Jednocześnie stopniowo pogłębiała się świadomość mojego własnego istnienia, oddzielnego od istnienia innych. Procesy te w sposób nieunikniony doprowadziły mnie do dwóch (głównych) pytań: „skąd się wziąłem?” oraz „po co to wszystko?”. Ta i następnych kilka notek to próba odpowiedzi na te pytania.

Na pierwsze z pytań istnieją dwie podstawowe odpowiedzi. Pierwsza z nich (nazwijmy ją naukową) zakłada, że jestem wynikiem przypadku. W skrócie (w najbardziej chyba popularnym nurcie) wygląda to tak, że kilka miliardów lat temu eksplodowała osobliwość dając początek wszystkiemu co jest, a później wyniku różnych procesów i zbiegów okoliczności, kilkadziesiąt lat temu powstałem ja. Przedstawiona koncepcja zakłada, że za jakiś czas przestanę istnieć, a zatem z mojego punktu widzenia będzie tak, jak było, zanim zyskałem świadomość. Co więcej, za nieco dłuższy czas przestanie istnieć wszystko, chodź tu – jak rozumiem – istnieje spora różnica zdań, co do tego, w jaki sposób to się odbędzie.
Druga odpowiedź (religijna), zakłada istnienie bytu wyższego, który miał wystarczającą moc, aby powołać do życia zarówno cały świat, jak i (kilkadziesiąt lat temu) mnie. W świetle tej koncepcji (a muszę tu dodać, że z powodów, które może jeszcze kiedyś przedstawię, rozważam wyłącznie jej wersję chrześcijańską) powołany zostałem do tego, aby istnieć wiecznie (śmierć skończy tylko pewien etap istnienia) i tylko ode mnie zależy, czy i w jaki sposób z szansy tej skorzystam. Zawsze ma również istnieć świat, choć niekoniecznie w takiej formie jak teraz.
Intuicyjnie odpowiedź naukowa wydaje się bardziej trafna. Olbrzymia większość z nas nie doświadcza w swoim życiu wyraźnie istnienia Boga (i innych istot zwanych duchowymi), a ci, którzy twierdzą, że doświadczają, mogą przecież kłamać lub ulegać iluzji. Ponadto śmierć jest nieodłączną cechą otaczającego mnie konkretu, a idea wiecznego istnienia jest z tym konkretem sprzeczna. Muszę wreszcie również wziąć pod uwagę, że zgodnie z głównym nurtem komunikatów, które płyną z otaczającej mnie kultury, odpowiedź naukowa jest bardziej nowoczesna i właściwa ludziom światłym, podczas gdy odpowiedź religijna jest reliktem z czasów, gdy ludzie nie umieli racjonalnie wytłumaczyć otaczających ich zjawisk i potrzebowali w tym celu myślenia magicznego. Właściwa jest zatem ludziom, którzy nie są biegli w używaniu rozumu lub ze względu na swoją sytuację (np. starość) nadal potrzebują magicznych wyjaśnień dla uporania się ze swoimi lękami.
Problem jednak w tym, że odpowiedź naukowa jest niekompletna. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, a każde nowe odkrycie rodzi nowe zagadki. Przede wszystkim nie wiadomo, co było przed osobliwością i co będzie po końcu świata. Fizycy oczywiście odpowiedzą, że czas powstał w momencie wielkiego wybuchu i przestanie istnieć wraz z końcem wszechświata, więc pytania o „przed” i „po” są bezprzedmiotowe. Mnie jednak taka odpowiedź nie zadowala, bo po jej wysłuchaniu nadal nie wiem, skąd się wzięła osobliwość. Jedną głównych słabości koncepcji naukowej jest fakt, że nie zawiera ona odpowiedzi na pytanie o praprzyczynę.
Warto jednak zauważyć, że odpowiedź naukowa wcale nie musi być kompletna. Zakłada przecież, że nasza inteligencja jest dziełem przypadku i ewolucji. Taka inteligencja może być wystarczająca, żeby dobrze sobie dawać radę w naszym zakątku wszechświata, ale nie jest wykluczone, że jest to inteligencja zbyt słaba, żeby odpowiedzieć na pytanie o praprzyczynę. Z odpowiedzi naukowej można więc wywnioskować, że możemy nie poznać pełnej odpowiedzi. Byłby to paradoks. Przyjmując odpowiedź naukową musiałbym pogodzić się z  możliwością, że nigdy nie dowiem się skąd się wziąłem.
Niewątpliwą zaletą koncepcji religijnej jest kompletność. Skoro zakładam istnienie istoty wyższej ode mnie, to jednocześnie uznaję swoją niższość, w tym również niższość w dostępie do wiedzy lub możliwości rozumowania. Uznaję zatem, że może istnieć fragment rzeczywistości, którego (przynajmniej na razie) nie jestem w stanie zrozumieć i godzę się z jego istnieniem. W konsekwencji wprawdzie nie wiem skąd się wziął Bóg, ale wiem, że odpowiedź istnieje i jest znana Bogu. Sprawę można więc tymczasem uznać za wyjaśnioną.
Wyprzedając nieco dalsze rozważania dodam, że koncepcja religijna ma zdolność udzielania kompletnych odpowiedzi na bardzo wiele pytań. Spoglądanie na świat przez pryzmat religii pozwala go znakomicie uporządkować. Cecha ta sama w sobie nie przesądza jednak o jej słuszności. Nie jest bowiem wykluczone, że rzeczywistość po prostu jest nieuporządkowana lub być może jest uporządkowana, ale w bardziej skomplikowany sposób, niż to wynika z koncepcji religijnej. Zwolennicy odpowiedzi naukowej mawiają, że zadowolenie się prostymi odpowiedziami jest łatwe. Zwracają uwagę, że trudniejsze jest poszukiwanie odpowiedzi bardziej skomplikowanych.

Krótki przeglądzie podstawowych wad i zalet religijnej i naukowej odpowiedzi na pytanie „skąd się wziąłem” nie pozwala wyłonić zdecydowanego zwycięzcy. Bezpośrednia obserwacja otaczającej mnie rzeczywistości skłania raczej do uznania odpowiedzi naukowej, mimo że nie jest ona pełna. Może coś więcej wyniknie z poszukiwania odpowiedzi na drugie pytanie. Zajmę się tym w następnej notce.

Defetyk
O mnie Defetyk

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości