Janko Krytykant Janko Krytykant
362
BLOG

Kilka refleksji po łódzkich wyborach

Janko Krytykant Janko Krytykant Polityka Obserwuj notkę 3

No i mamy Panią Prezydent. Sondażowe prawie 61% zostało oficjalnie potwierdzone przez PKW. Trzeba jednak powiedzieć sobie jednoznacznie, to zwycięstwo nie jest jakimś wielkim triumfem, zaś zachowanie większości mieszkańców jest prostą konsekwencją metod stosowanych w walce politycznej w mieście w ciągu ostatnich kilku lat.
 
Skąd takie opinie?
 
Przyjrzyjmy się frekwencji w Łodzi. Głosowało nieco ponad 22% uprawnionych, co oznacza, że w drugiej turze wzięło udział zaledwie kilkanaście tysięcy ludzi więcej, niż w pierwszej turze głosowało na dwoje jej zwycięzców. 133 tysiące wobec 118 tysięcy. 75 tysięcy (nie ukrywam, że także piszący te słowa) zostało w domach. I nie jest to wcale efekt panującego wczoraj w Łodzi mrozu. Przytoczone tu liczby skłaniają do dwóch wniosków. Kiedy prawie rok temu dyskutowałem z jednym z przeciwników odwołanego właśnie prezydenta Kropiwnickiego stwierdził on mniej więcej, że jest czymś nienormalnym, że prezydenta prawie 800-tysięcznego miasta wybiera zaledwie 105 tysięcy wyborców. Tylu wyborców głosowało na byłego prezydenta Łodzi w 2006 roku (w roku 2002 było to ok. 88 tysięcy). Dziś pani Zdanowska może się pochwalić poparciem niespełna 80 tysięcy mieszkańców Łodzi. Jest to wynik gorszy od Kropiwnickiego nawet licząc procentowo, po uwzględnieniu zmniejszenia się liczby uprawnionych. Nie jest zatem tak, że łódzkie PO może triumfować. Oczywiście może się cieszyć z przejęcia kolejnego dużego miasta, ale przejęcie to dokonało się tylko dzięki niewłaściwym decyzjom podjętym przez konkurentów.
 
I to jest drugi wniosek, skierowany głównie w stronę PiS. Jak można było wystawić w jednym z największym miast Polski spadochroniarza, bez szans na zwycięstwo? Kandydatura pana Waszczykowskiego przyciągnęła oczywiście prawie 30 tysięcy głosów, ale nie pozwoliła nawet na wejście na podium, które zajął, jak zresztą już pisałem, kandydat bliski PiS, ale bardziej kojarzony z miastem. Na marginesie, przypomina mi się od razu rok 1993 i rozbicie głosów partii „posolidarnościowych” dające w efekcie władze sojuszowi SLD-PSL. Nadal uważam, że wybór innej osoby oznaczałby zupełnie inny podział głosów w I turze i prawdopodobny pojedynek PO-PiS w drugiej. Być może pojedynek ten byłby przez Prawo i Sprawiedliwość przegrany, ale zaistniałby chociaż w świadomości obserwatorów, tak jak kandydat zaistniałby w świadomości mieszkańców i stałby się naturalnym konkurentem wybranej pani Prezydent w roku 2014.
 
Teraz pozostało nam przyglądać się decyzjom owej władzy. Chciałbym napisać, że wiążę z tym wyborem jakieś nadzieje, ale boję się. Boję się niesamodzielności pani Prezydent, boję się walki dwóch wewnętrznych koterii w łódzkiej PO (wystarczy przypomnieć sobie kto był, a jeszcze lepiej kogo nie było w trakcie wczorajszego wieczoru wyborczego w sztabie kandydatki).
 
I na koniec małe memento. Wiadomo, że wielu mieszkańców nie oddało wczoraj głosu, bo im się nie chciało, bo stwierdzili, że szkoda czasu nawet na wrzucenie kartki nieważnej. Wielu jednak nauczyło się w styczniu tego roku liczyć. Przez cały czas trwania referendum podstawowym pytaniem było nie to o wynik, ale o frekwencję. Wtedy trzeba było przekroczyć 115 tysięcy głosów. Teraz do odwołania pani Hanny Zdanowskiej z funkcji Prezydenta Miasta Łodzi wystarczy mieć przewagę wśród 80 tysięcy potencjalnych uczestników referendum.

I oto idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc - widzą wszystko oddzielnie: Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo... (J.Tuwim)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka