Janko Krytykant Janko Krytykant
194
BLOG

Kilka słów o gimnazjach, część III - przyszłość?

Janko Krytykant Janko Krytykant Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

Czy zatem należy wygasić, czy zlikwidować, bo w gruncie rzeczy to pierwsze słowo jest pewnym eufemizmem, instytucję gimnazjum. Jeśli odrzucić czynniki emocjonalne, odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. Tak jak w poprzednich notkach z tego cyklu skoncentruję się tylko na wybranych aspektach problemu. Nie ukrywam też, że mój punkt widzenia w dużej mierze kształtowany jest przez moje wykształcenie, czyli nauki ścisłe i techniczne.

 

Co musi być zatem podstawowym celem proponowanej zmiany. Zmiany programowe bazujące na zmianie relacji czasowych pomiędzy poszczególnymi przedmiotami. Popatrzmy na te relacje czasowe. Aktualnie obowiązuje rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z 22 lutego 2012 dotyczące ramowych planów nauczania, które w załączniku 3 je określa. Można teraz długo deliberować nad poszczególnymi relacjami, wydaje się, że warto tu zwrócić uwagę na kilka charakterystycznych cech. Jako punkt odniesienia można przyjąć wymiar zajęć dla każdego z przedmiotów przyrodniczych: 130 godzin w cyklu czteroletnim. Ten wybór jest uzasadniony, gdyż w typowym gimnazjum posiadającym na każdym poziomie 3-5 oddziałów zwykle jest jeden nauczyciel każdego z tych przedmiotów. I teraz z porównania wymiaru czasowego poszczególnych zajęć wynika na przykład, że polonistów będzie 4 razy więcej, matematyków 3 razy więcej, historyków (z WoS-em) 2 razy więcej, nauczycieli języków co najmniej 4 razy więcej (co najmniej ze względu na zajęcia w grupach), nauczycieli WF-u co najmniej 3 razy więcej, itd. itd. Zainteresowanym chciałbym zwrócić uwagę, że w tym rozporządzeniu nie ma mowy o religii, czy etyce, co czyni aktualny stan faktyczny dość ciekawym. Ale to tylko dygresja. W tym stanie prawnym warto zwrócić uwagę na kilka faktów. Po pierwsze, zawsze istniały i będą zawsze istnieć dwie grupy przedmiotów: te ważne, które najczęściej ujmowane są w systemach egzaminacyjnych (niezależnie, czy dotyczy to egzaminów zewnętrznych, czy wewnętrznych, np. wstępnych na uczelnie) oraz te pozostałe, zwane często michałkami. Po drugie, w grupie przedmiotów ważnych istnieją takie, które rozpoczynają się w szkole podstawowej i gimnazjum jest ich kontynuacją (j.polski, matematyka, historia) i są takie, które w gimnazjum dopiero się rozpoczynają (wszystkie przyrodnicze).

I tu właśnie widać, że likwidacja gimnazjów nie może być celem samym w sobie. Taki proces musi zakładać, że zmieniamy wszystko to, co jest przed i co jest po nim. Likwidacja gimnazjów oznacza powrót do klasycznego nauczania przedmiotowego zarówno w drugim, teraz czteroletnim (może pięcioletnim) etapie edukacyjnym, czyli w klasach V-VIII (lub IV-VIII) szkoły podstawowej, ale także w szkołach ponadpodstawowych. Oznacza to rezygnację z wynalazków typu przyroda (SP i licea), czy blok humanistyczny (licea). Czy ten krok jest sensowny. W mojej opinii tak. Przyroda w szkole podstawowej to najczęściej mieszanka informacji podawanych w sposób chaotyczny przez osoby przygotowane tylko częściowo do jego prowadzenia. Ja wiem, że nie należy wnioskować ze szczegółu o ogóle, ale kiedy mówię o nauce przyrody w SP przypomina mi się prowadzona przez przekwalifikowaną nauczycielkę biologii lekcja, na której potrafiła ona w ciągu 45 minut wprowadzić pojęcie natężenia prądu, jego jednostkę oraz podać elektrodynamiczną definicję ampera, o tę https://pl.wikipedia.org/wiki/Amper, w szóstej klasie. Zmiany usuwające tego typu problemy muszą być pierwszymi w procesie przygotowywania nowych programów. Warto zauważyć, że dotyczy to przedmiotów rozpoczynających się w tej chwili w gimnazjum. Dla tych, które są kontynuowane celem musi być zmiana z systemu trzykrotnego powtarzania (II, III i IV etap nauczania) na dwukrotny. Wydaje się, że ten system jest też bardziej sensowny i dający większe możliwości ogarnięcia całości materiału w etapach czteroletnich.

 

Ciekawym pytaniem jest to, czy nauczyciele muszą się bać zwolnień. Prawdę powiedziawszy to pytanie należy rozpatrywać bardziej szeroko, ponieważ my tak naprawdę nie wiemy, kto wchodzi w skład tej mitycznej grupy określanych mianem nauczycieli. Na przykład interpretacja przepisów stanowi, że nauczycielami, ze wszystkimi uprawnieniami głównie do dni wolnych są dyrektorzy i wicedyrektorzy szkół. A przecież jest już grupa pracowników administracyjnych, prowadzących zmniejszoną liczbę godzin lekcyjnych (6 w tygodniu) lub ustawiających tak organizację szkoły, że tych zajęć w ogóle nie prowadzą. Przypomnijmy, że ta grupa to kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy osób. Czy do grupy nauczycieli nie liczą się doradcy metodyczni, także o zmniejszonym pensum i o obowiązkach sformułowanych tak enigmatycznie, że właściwie ich aktywność jest zależna tylko od ich dobrej woli. A co z pracownikami kuratoriów, ośrodków doskonalenia nauczycieli i tym podobnych instytucji, którzy często uciekli ze szkół po "odsłużeniu obowiązkowego okresu" i teraz grzeją ciepłe posadki w biurach. Warto też zwrócić uwagę, że pisząc o nauczycielach podaje się jakąś tajemniczą liczbą, która często nie pozostaje w związku z rzeczywistą, stale malejącą, liczbą etatów. I liczba ta oscyluje gdzieś pomiędzy 400, a 600 tys.. Jaka jest naprawdę, nikt chyba nie wie.

Kto zatem musi się bać. Oczywiście zadowoleni będą nauczyciele szkół podstawowych i dzisiejszych szkół ponadgimnazjalnych, dla uproszczenia będę pisał o nich jako o liceach. Ich nikt nie ruszy aby zrobić miejsce dla tych zwalnianych z gimnazjów. Nie udawajmy też, że gimnazja nagle wrócą do roli szkół podstawowych lub staną się liceami. Liceami nie staną się, bo na nie ma na nie zapotrzebowania. W dużych miastach licea już były likwidowane, duża część walczy o życie, co chwila słychać o próbach łączenia. Małe miejscowości, takie jak wsie gminne nie będą w stanie utrzymać liceów, chyba, że będą znów powstawać zespoły szkół z jedną klasą na poziomie. Ale to spowoduje, że w jednym miejscu zgromadzą się uczniowie siedmio- i dziewiętnastoletni. Nieakceptowalne i nie do realizacji. Można zatem przyjąć, że przypadki przejść nauczycieli gimnazjów do liceów będą tak śladowe, że pomijalne w naszych rozważaniach. Czy zatem gimnazja mogą stać się z powrotem szkołami podstawowymi. Pewnie jakaś mała liczba tak, ale przecież szkół podstawowych dotyczy ta sama prawidłowość, co liceów. Liczby, proszę bardzo: w 2010 roku do sprawdzianu przystąpiło 383 tys. uczniów w 12059 szkołach (dane za CKE), w tym roku 337 tys. w 11923 szkołach. Tu już nie ma miejsca na budowanie od zera marki i przyjmowanie uczniów klas pierwszych do wygaszanej i pustoszejącej szkoły z nastolatkami. Przetrwają te gimnazja, które są fizycznie związane ze szkołami podstawowymi. Przykładem niech będą choćby łódzkie SP i Gimnazjum nr 1 mieszczące się w tym samym budynku. Co ciekawsze, takie rozwiązanie, które teraz niektóre szkoły uratuje było akurat tym najostrzej krytykowanym przez ministra Handke, którego ideą było raczej włączenie gimnazjum jako wstępnych klas liceum. Nie udawajmy zatem, gimnazja w tej reformie po prostu przestają istnieć, tym bardziej, że sprzyjać temu będą samorządy mogące pozyskać pewne nieruchomości w celach po prostu komercyjnych. A co z nauczycielami. Część godzin w rozszerzonej szkole podstawowej przejmą jej nauczyciele, tym samym w podstawówkach nie będzie już osób zatrudnionych na część etatu wśród ich aktualnych pracowników. Dotyczy to tych przedmiotów, które są teraz kontynuowane na wyższym poziomie. Do części godzin faktycznie przyjmie się nauczycieli z gimnazjów. Ilu tych nauczycieli będzie? Proste szacowanie od góry mówi, że skoro były trzy lata, teraz są dwa, to nie więcej niż 66%. Pewnie około połowy. A co z nauczycielami przyrody. Ciekawe, jak w reformie władze wyobrażają sobie zachowanie uprawnień tych osób do nauczania bardziej specjalizowanego. Przecież większość nauczycieli przyrody to są po prostu biologowie. Kształcenie nauczycieli przyrody jako przedmiotu zintegrowanego leży od początku reformy Handkego. A zatem, co może się tu stać. Prawdopodobnie do szkół wrócą fizycy, chemicy, mniej geografów, a sytuacja biologów z gimnazjów będzie podobna do polonistów, historyków i matematyków. Co może zmienić tę sytuację. Oczywiście zmiany planów ramowych. Ale wtedy zwolnienia będą musiały objąć innych nauczycieli szkół podstawowych, co wprowadzi od razu na wstępie konflikt pomiędzy grupą "starych" i "nowych", aczkolwiek często wracających, nauczycieli. Można też, ale to jest rozwiązanie najbardziej kosztochłonne, przywrócić zajęcia w grupach, na przykład w ramach przedmiotów ścisłych.

 

I właśnie z tą ostatnią możliwością wiąże się kolejny problem, z którego sprawę zdają sobie najczęściej tylko nauczyciele wybranych przedmiotów. Polskie szkoły na poziomie przedlicealnym nie są przystosowane do nauczania przedmiotów przyrodniczych. Nie były przystosowane także przed reformą z 1999 roku. Dlaczego? Proste pytanie. Ile sal lekcyjnych dysponuje zapleczami, umożliwiających przygotowanie eksperymentów/pokazów? Jest to niezbędne w fizyce, chemii, a sądzę, że zarówno biologowie, jak i często geografowie też taką salką by nie pogardzili. Tymczasem w typowych "tysiąclatkach", które stanowią lwią część dzisiejszych szkół podstawowych i gimnazjów była tylko jedna taka sala, stanowiąca często obiekt konfliktu pomiędzy fizykiem i chemikiem. Czasami, owszem, było to pomieszczenie wspólne, ale taka sytuacja miała miejsce bardzo rzadko. Tymczasem przez minione kilkanaście lat sytuacja jeszcze uległa pogorszeniu. W wielu szkołach zaplecza zostały polikwidowane (tak, tak, wielu "przyrodników" ich nie potrzebowało, a może wielu dyrektorów nie widziało potrzeby ich istnienia), nawet jeśli pozostały, brakuje w nich rzeczy potrzebnych do nauczania: odczynników, zestawów doświadczalnych. Uogólniając, ta reforma wymaga wielu zmian na poziomie infrastrukturalnym. Bez takiej inwestycji jakakolwiek reforma skazana jest na porażkę, bo zmusza nauczyciela do nauczania przy pomocy najbardziej prostych środków, jakimi są kreda i tablica.

 

I oto z wielu problemów związanych z potencjalną reformą gimnazjów poruszyłem dość pobieżnie zaledwie trzy, a wyszedł już całkiem spory tekst. Nie poruszałem kwestii psychologicznych, o których pisał jeden z komentatorów przy okazji wcześniejszej części tego tekstu. Nie pisałem o innych pułapkach, o charakterze biurokratycznym, medialnym, społecznym, na które napotka potencjalna reforma. Mam tylko nadzieję, że nowe władze zdają sobie z nich sprawę (uważam, że p. Handke nie zdawał) i jeśli zdecydują się na jej przeprowadzenie, potrafią ich uniknąć.

 

I oto idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc - widzą wszystko oddzielnie: Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo... (J.Tuwim)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo