Sytuacja w Birmie jest co raz bardziej napięta. To, że żołnierze otworzą ogień do protestujących jest pewne - jeżeli ci nie posłuchają i nie wrócą do domów. Jednakże co dalej. Nie wierzę, by wojsko odpuściło gdyż muszą zrobić pokazową karę dla mnichów i wszystkich tych którzy jawnie wystąpili przeciwko dyktaturze. Jednak ponieważ w grę wchodzą mnisi to sprawa też nie jest taka jednoznaczna bo nie wiadomo jak zareaguje na to społeczeństwo w reszcie kraju. Prawdopodobnie dojdzie do kolejnych walk, kolejnych ofiar porównywalnych z tymi z 88 roku. czy to zmieni coś w światopoglądzie społeczeństwa? Czy może znowu wszystko przycichnie na kolejne 20 lat? Chyba, przy takiej ilości przemocy musi coś pęknąć, a może nie?
Co na to świat? Na pewno władze Birmy kichają na sankcje ze strony zachodu. Może faktycznie jedynym odpowiednim mediatorem byłby któryś z sąsiadów. Ale który? Chiny? Indie? Tajlandia? Laos? czy może Bangladesz? Niestety nie wiem jakie panują stosunki pomiędzy sąsiadami jednakże może jakiś autorytet (nie religijny) azjatycki byłby wstanie zapobiec rozlewowi krwi. Ale z drugiej strony na jak długo? Nie wierzę by Birma została wyzwolona spod rządów wojskowych bez rozlewu krwi na skalę całego kraju.
Czy zatem przyszłością Birmy jest wojna domowa?