"Wstyd" to film m.in. o jednostce samotnej wśród tłumów i stale walczącej z własnym piętnem (fot. filmweb.pl)
"Wstyd" to film m.in. o jednostce samotnej wśród tłumów i stale walczącej z własnym piętnem (fot. filmweb.pl)
Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz
599
BLOG

„Wstyd” - kiedy chaos staje się rutyną

Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz Kultura Obserwuj notkę 3

Seks. Wyuzdanie. Namiętność. Nagość. Tematy tabu, niechętnie poruszane w dzisiejszym świecie poprawności politycznej i społecznej etykiety. Kwestie, których nawet kino zbyt mocno nie eksploruje, w obawie przed trudnością tematu i spektakularną porażką. To tylko jedna strona „Wstydu” Steve'a McQueena. Co jest po drugiej? Bezsilność. Frustracja. Lęk. Samotność.

„Wstyd” to jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów 2011 roku. Moim zdaniem, również jeden z najciekawszych i najbardziej niedocenionych. Brak jakiejkolwiek nominacji do Oscara uważam nie tyle za nieporozumienie, co wręcz kompromitację Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej.

A nominacje, bez dwóch zdań, się należały. Jeśli już nawet nie za pierwszoplanową rolę męską czy drugoplanową rolę żeńską, to chociaż za montaż, zdjęcia lub muzykę, które były zniewalające. Nie od dziś wiadomo jednak, że Akademia ma tendencję do dokonywania wyborów zrozumiałych jedynie dla siebie samej. A film McQueena swoim ciężarem gatunkowym i tematyką, przedstawicieli tej organizacji najwyraźniej zwyczajnie przytłoczył.

Zapewne dlatego, że uderza w czułe punkty tamtejszego społeczeństwa - konsumpcjonistyczny styl życia, wysoką cenę słynnego „american dream” czy rozpad i uprzedmiotowienie relacji międzyludzkich (zwłaszcza tych damsko-męskich). Pokazuje mroczną stronę i tajemnice ludzi sukcesu, napędzających amerykańską gospodarkę, stawianych za przykład i powszechnie podziwianych.

Całość przedstawiona została na przykładzie Brandona Sullivana (Michael Fassbender) - około 30-letniego yuppie z Nowego Jorku, singla wiodącego dostanie życie. Na pozór, mężczyzna jakich wielu. Przystojny, elegancki, odnoszący sukcesy. Wyróżnia go jedna rzecz - rozpaczliwa, codzienna walka z nałogiem. Brandon jest, wiodącym podwójne życie, seksoholikiem, który nie potrafi zwalczyć swojej słabości.

Interesującym zabiegiem okazało się niedookreślenie tej postaci. Wiemy, że mieszka w Nowym Jorku, ale nie wiemy gdzie dokładnie. Wiemy, że pracuje w firmie, jednak nie zostaje uściślone, w jakiej konkretnie. Widzimy w jego towarzystwie ludzi, tyle że prawie żaden z nich nie zostaje bliżej przedstawiony.

Ta nieokreśloność ma jednak swój cel i głęboki sens. Uświadamia widzowi, że pod postacią Brandona tak naprawdę może kryć się każdy z nas, a główny bohater stanowi jedynie przykład. Chociaż uniemożliwia to empatyczne podejście do jego osoby czy utożsamienie się z nim, to jednak dobrze wpisuje się w ogólny klimat filmu - emocjonalny dystans, napięcie, ciągłą walkę.

„Wstyd” obfituje w pokaźną liczbę, niekiedy naprawdę mocnych, scen łóżkowych. Także samego Fassbendera możemy wielokrotnie podziwiać w pełnej krasie. Jego nagość, tak konsekwentnie eksponowana przez reżysera, jest jednak wieloznaczna.

Stanowi nie tylko znak rozpoznawczy prowadzącego hulaszczy tryb życia seksoholika. W równym stopniu jest to obnażenie jego emocjonalnej i życiowej nagości. Chociaż w sferze materialnej ma wszystko, w sferze uczuć i relacji międzyludzkich nie posiada absolutnie nic. Nie chcąc obciążać nikogo swoim uzależnieniem, wybiera samotność. W jego życiu nie ma bowiem miejsca dla drugiej osoby.

Codzienność głównej postaci wypełnia seks i wszechobecne próby ukrycia nałogu przed społeczeństwem, które z miejsca napiętnowałoby go z powodu takiej odmienności. Zresztą, on sam poniekąd je wyręcza, piętnując i nienawidząc samego siebie za nałóg, który nim włada. Ta odraza jest wynikiem autorefleksji Brandona, rzeczy, które o sobie wie, ale których jednocześnie się boi i przed którymi stale ucieka.

Fizyczność głównej postaci przesłania i w pewien sposób walczy z jej sferę emocjonalną. Zdolny do najbardziej perwersyjnych i wyuzdanych seksualnych zabaw Brandon, nie jest w stanie choćby przytulić własnej siostry. Na dystans trzyma wszystko i wszystkich, a jedyną rzeczą, która wzbudza w nim jakiekolwiek emocje jest muzyka klasyczna i kawałek „New York, New York” Franka Sinatry, wykonywany przez jego siostrę.

Zresztą, wspomniana muzyka klasyczna, a także czyste, minimalistycznie urządzone, pomalowane na biało mieszkanie są jedynymi elementami harmonii i porządku w jego chaotycznym, pełnym frustracji życiu. W codziennej pogoni za zaspokojeniem nałogu, w stale powracającej ucieczce od pogardy wobec samego siebie. Ten wszechobecny dualizm obrazuje m.in. scena joggingu po ulicach Nowego Jorku w środku nocy. Moim zdaniem, jedna z najlepszych w całym filmie.

Zorganizowany, powtarzalny chaos, jaki obserwujemy w życiu granej przez Fassbendera postaci zostaje dodatkowo spotęgowany przez przybycie jego młodszej siostry Sissy (Carey Mulligan). Z dnia na dzień walka z seksoholizmem staje się trudniejsza niż kiedykolwiek, a desperacko pragnąca bliskości i uczucia siostra przypomina Brandonowi o tym, co usilnie wypiera on ze swojej świadomości. Nieokreślonej traumie z dzieciństwa, degradacji relacji międzyludzkich w jego życiu, ciągłym udawaniu oraz strachu przed własnym uzależnieniem.

Zestawienie tych dwóch postaci jest, w mojej opinii, mistrzowskim zabiegiem McQueena. On - człowiek sukcesu, introwertyczny, niezdolny do zbudowania trwałej relacji międzyludzkiej, mechaniczny, wiodący podwójne życie. Ona - życiowa przegrana, niestabilna emocjonalnie, łaknąca akceptacji za wszelką cenę, dziecinnie naiwna i zagubiona.

Reżyser „Wstydu” pokazuje nam dwie drogi, wiodące z nieszczęśliwego dzieciństwa, przez okres dorastania aż po dorosłość. O problemach rodzeństwa za młodych lat nic bezpośrednio nie wspominając. Widzimy jednak świetnie zaplanowaną polaryzację postaci, rzucający się w oczy kontrast, który wskazuje dwa bieguny tego samego problemu.

Relacja między rodzeństwem od samego początku jest mocno ambiwalentna. Brandon nie znosi siostry, drażni go jej obecność i to, że wywróciła do góry nogami jego poukładane życie, w którym walka z uzależnieniem dawała się pogodzić z codziennymi obowiązkami. Z kolei, mająca za sobą próby samobójcze, Sissy pragnie bliskości i uczucia brata tym mocniej, im bardziej on ją od siebie odpycha.

Między Brandonem i Sissy wyraźnie czuć seksualne napięcie, zahaczające wręcz o wątek kazirodczy. Im mocniej postać Fassbendera zdaje sobie z tego sprawę, tym bardziej odpycha siostrę i stara się jej pozbyć, bojąc się swojej reakcji, zachowań, do których może go popchnąć niemożliwy do opanowania nałóg. Na swój sposób, obrażając i odtrącając Sissy, stara się ją chronić. Przed samym sobą, a więc kimś, kto wzbudza w nim największy lęk.

Starając się nie myśleć ani o siostrze, ani o własnym nałogu, Brandon pogrąża się w hedonistycznej otchłani, upadając na samo jej dno, podczas gdy Sissy po raz kolejny próbuje ze sobą skończyć. O tym, ile dla niego znaczy przypomina mu dopiero jej widok - na wpół martwej, zakrwawionej, leżącej w jego łazience z podciętymi żyłami. Albo inaczej, dopiero wtedy uświadamia sobie, jak bardzo jest mu ona potrzebna, by utrzymać się na powierzchni.

Czym więc jest „Wstyd”? Przestrogą? Osądem? Próbą zrozumienia? Nie, nic z tych rzeczy. Obraz McQueena to dopracowane w szczegółach, przykuwające uwagę psychosocjologiczne studium przypadku. Nie ma w nim oceniania ani moralizowania. Każdy z widzów zostaje sam ze swoimi przemyśleniami i wyciągnięcie wniosku leży wyłącznie w jego gestii. A to, moim zdaniem, niezaprzeczalny atut tego filmu, chociaż wiele osób może się z tym nie zgodzić.

Mamy okazję zobaczyć świat oczami jednostki samotnej wśród tłumów. Zmagającej się nie tylko ze światem i tym, co on ze sobą niesie, ale przede wszystkim z samą sobą. Jednostki odnoszącej sukces, ale i płacącej za niego olbrzymią cenę. Mającej wszystko i zarazem będącej bez niczego.

Bliskości z innymi nie można bowiem kupić. A uprzedmiotowiony do granic możliwości seks stanowi desperacką próbę zagłuszenia tej pustki i samotności. Obrazuje zjawisko, które chociaż w różnej formie, jest obecne we wszystkich społeczeństwach. Zwłaszcza wysoko rozwiniętych, nastawionych na sukces oraz kult jednostki i pieniądza. McQueen pokazuje pewną istotną rzecz - w życiu wszystko kosztuje. Po prostu czasami nie jesteśmy świadomi tej ceny. Albo waluty, w jakiej przyszło nam ją zapłacić.

„Wstyd” kończy się sceną niemalże identyczną z tą, która go rozpoczynała. Ta sama stacja metra, ta sama kobieta, te same spojrzenia, te same intencje. Wszystko zatacza koło i wraca do punktu wyjścia. Niczym niezachwiana przewidywalność zdarzeń, rutyna codziennego chaosu. Bezlitosna klamra, spinająca każdy dzień życia człowieka uzależnionego.

"Człowiek rośnie w grze o wielkie cele" - Friedrich Schiller "Osiąga się triumf przez zwalczanie trudności" - Victor Marie Hugo "Fortuna boi się odważnych i uciska bojaźliwych" - Seneka Młodszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura